Biały sufit izolatki dla vipów szpitala MSWiA na Szaserów piekł w oczy. Jurski nie mógł się ruszyć, nie chciał się ruszyć. W głowie jeszcze mu szumiało, choć od napaści minęło już kilkanaście godzin. Kto to zrobił? Kto miał czelność to zrobić? Kto o nim tyle wiedział? Kto chciał mu zaszkodzić?
W poprzednim odcinku:
Prawo drogi – motocyklowa powieść sensacyjna. Odcinek 26: Dwanaście lat…
Na pierwsze trzy pytania Jurski jeszcze nie znał odpowiedzi, natomiast na ostatnie było ich aż za dużo… Kto mu chciał zaszkodzić? To śmieszne… praktycznie wszyscy liczący się gracze w jego teatrzyku lalek. W końcu musiały mu się poplątać sznurki i z wielkiego lalkarza stał się wielkim przegranym. To pobicie traktował bardzo osobiście. Musiał zrobić wszystko, by znaleźć sprawców. Z dokładnością śledczego, którym był od lat, dopasowywał do siebie, układał, ale przede wszystkim wyłuskiwał wszystkie szczegóły wczorajszego napadu. Miał dużo czasu… Mimo szumu w głowie potrafił odtworzyć przebieg wydarzeń wczorajszego dnia, niemal sekunda po sekundzie, z krótką przerwą po ciosie – lewym sierpowym jak mniemał – który otrzymał od napastnika. Wtedy świat na jakiś czas jawił mu się jedynie czarną plamą. Później czuł głównie koszmarny ból lewego kolana. Za wcześnie było na diagnozę lekarską, na jakąkolwiek operację, czy otwarcie nogi i zorientowanie się co się stało. Wiedział jednak, że na weselach swoich dzieci już na pewno nie zatańczy…
– Wielki drab, jakieś 185 cm wzrostu, 110 kg wagi, barczysty. Dres tani, bazarowy, buty sportowe, chyba adidas. Intensywny, słodki zapach kobiecych perfum wymieszany z charakterystycznym aromatem papierosów Davidoff Gold. Sprawne ręce napastnika w skórzanych rękawiczkach. Duża wiedza dotycząca systemów walki, precyzja działania. Do tego przygotowanie operacyjne – gdzie noszę broń, kiedy wychodzę z psem. A na koniec znak krzyża i to auto należące do arcybiskupa Pytke… To się wszystko nie trzyma kupy… – mruczał pod nosem Jurski.
Byłem mocno zajęty sprzątaniem po robocie. Po napadzie odstawiliśmy auto tam skąd zostało wzięte, czyli na podziemny parking praskiej kurii. Siwy na czas wjazdu i wyjazdu z parkingu zagłuszył przekaz kamer w taki sposób, że nic się nie nagrało. Wcześniej zdalnie zeskimmingował piloty i karty wjazdowe na parking. Wjeżdżaliśmy jak do siebie… Po przesiadce w inne auto, specjalnie na tę okoliczność zajumane przez Siwego spod bloku na Grochowie, pojechaliśmy do lasu. Tam każdy miał wsiąść do swojego samochodu, wcześniej jednak ubrania, w których dokonaliśmy przestępstw, zakopaliśmy w głębokim dole. A właściwie to, co po nich zostało po zalaniu ich w tym dole benzyną i podpaleniu. Ogniska metr poniżej gruntu raczej nikt nie widział, o tej porze roku, nocą w Kampinosie jest pusto.
– Po co zabrałeś ze sobą tego cholernego psa? Będziemy mieli przez niego kłopoty, zobaczysz..
– Wiem Siwy, masz rację, ale nie mogłem się powstrzymać wiedząc jak ten ch@j go traktuje. On nie zasługuje na to, by opiekować się zwierzęciem. Sam jest zwierzęciem, które należałoby zamknąć w klatce. Dobrze o tym wiesz.
Siwy nie mógł mi odmówić racji, a ja nie mogłem Siwemu. Benek komplikował trochę sprawy, ale tylko trochę. Ten przyjazny, grzeczny zwierzak od razu się ze mną zaprzyjaźnił, a ja z nim…
– Zamierzam zawieźć go do mojej koleżanki, która jest weterynarzem. Zrobi mu przegląd, wyjmie czipa i zaopiekuje się dopóki piesek nie będzie nam potrzebny – odparłem spokojnie.
– Potrzebny? Nam? Co ty kombinujesz? Kurna, Wielki, odbiło ci, jak potrzebny?
– Oj zobaczysz, nie zajmuj się tym teraz…
Wsiedliśmy do swoich samochodów, porzucając na miejscu skradzionego lanosa, którego pięknie w środku wysprzątaliśmy. Zdecydowanie był w lepszym stanie niż gdy do niego wsiadaliśmy. Rano anonim przyśle wiadomość na pobliski posterunek o miejscu postoju auta, które na pewno wróci do właściciela. Rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę. Siwy przed komputer, chcąc jak najlepiej zaplanować etap trzeci, a ja do Agnieszki, weterynarza z Piaseczna.
Teraz to Twardy miał okazję się wykazać. Wziął na siebie najtrudniejsze zadanie. Obserwacja mieszkania Jurskiego służyła także, a może i przede wszystkim, jego celowi. Wiedział jak wygląda życie domowników, o której do pracy wyjeżdża Jurska, o której wraca do domu, wioząc w aucie swoje dzieci. Miała bardzo poukładane obowiązki domowe, zakupy robiła zawsze w czwartki i poniedziałki. Wtedy też Twardy postanowił uderzyć. Zaaferowana dzieciakami, zakupami, siatami była najłatwiejszym celem.
Od napadu na Jurskiego minęły cztery dni. Co ciekawe życie pani Jurskiej toczyło się jakby nigdy nic. U męża w szpitalu była raz, a tak poza tym, wszystko po staremu. Skąd o tym wiedzieliśmy? Wiadomo, ona też jeździła z gpsem Siwego. Ogólnie to okazało się, że najwięcej do roboty, przy każdej akcji, miał zawsze Siwy. To, że był geniuszem w swoim fachu bardzo ułatwiało nam wszystkim pracę. Bez niego bylibyśmy ślepi i głusi, łatwi do namierzenia, jak bandziory z lat 90.
Podczas etapu drugiego za kierowcą miałem siedzieć ja. Tym razem stylizacja zupełnie odmienna od poprzedniej, bo naszym motywem były garnitury, krawaty i buty lakierki. Dogadaliśmy, że ogarniemy to we dwóch, ograniczając traumę bohaterom akcji. Przynajmniej mieliśmy taką nadzieję.
Plan był prosty, a jego realizacja wydawała się mało skomplikowana. Twardy mówił też, że był gotowy na każdą ewentualność. Niedługo miało się to wszystko okazać.
Matka w czwartki przywoziła do domu dzieci między godziną 16, a 16.30. Czekaliśmy na nią w zaparkowanej na przeciwko wjazdu do garażu podziemnego, prawie nowej beemce serii siedem na ruskich blachach. Twardy, za skromny rabat na towarze, wypożyczył ją od swoich znajomych bandziorów. Co ciekawe, zapytali na jakich numerach ją chce – pokazując mu kilkanaście kompletów. Polskie, ruskie, białoruskie, ukraińskie, niemieckie… wybrał ruskie, bo ich mieli najwięcej. Wszystkie lewe, nie do namierzenia.
Zobaczyliśmy w lusterku zbliżające się ledowe światła Volvo XC90. To ona. Wyjechałem w tempo, w umówiony sposób tak, że zajechałem jej drogę, jednocześnie będąc zastawionym przez jej auto. Jeżeli któreś z nas nie cofnie, nikt się nie ruszy. Nie znała mnie, więc mogłem wyjść z auta, korzystając z mojej stylizacji. Łysa głowa, bujna broda i największe jakie były męskie okulary przeciwsłoneczne. Przysłaniały mi połowę twarzy.
– Nuu, kak ty wodisz baabaaa… – z długo ćwiczonym akcentem wyartykułowałem piękną cyrylicą to wyuczone zdanie.
– Cofaj pan, cofaj! Idź w pizdu ruska mendo! – krzyczała Jurska przez otwarte okno.
W tym czasie, niezauważony od tyłu auta podszedł Twardy. Miał na głowie kominiarkę, a w ręku młotek do awaryjnego tłuczenia szyb i cięcia pasów. Szarpnął za klamkę tylnych prawych drzwi, ale te ani drgnęły. Użył więc młotka, a szyba w tylnych drzwiach rozprysła się z hukiem, obsypując drobinkami trzyletnią dziewczynkę znajdującą się w foteliku, na tylnym siedzeniu. Matka odruchowo krzyknęła i odwróciła się do tyłu, ale Twardy szybkimi ruchami ciął już pasy trzymające dziecko. Każdy producent miał inny system otwierania zapięcia, nie chcieliśmy tracić czasu na próby i błędy, dużo pewniej i szybciej było po prostu przeciąć dwa pasy na ramionkach płaczącej, obsypanej nieostrymi drobinkami szkła Ali. Jej brat skulił się po drugiej stronie auta, nie robiąc nic, co innego matka, która szarpała się z Twardym, nieudolnie próbując mu przeszkodzić. Ale i na to mieliśmy opracowany sposób.
– Jeszcze odno slova, ja zastrelju malczika…
Jurska zamarła widząc w mojej dłoni starego makarova 9 mm, podstawową broń radzieckich służb mundurowych. Zrozumiała co powiedziałem, choć nie celowałem w nikogo, a broń po prostu jej pokazałem. W jej oczach odmalowało się przerażenie, niemoc, strach, pogodzenie się z losem. Przestała krzyczeć, a z jej oczu, po policzkach popłynęły dwie strużki łez.
– Co oni wam zrobili, dlaczego to robicie? Paczemu…
– Ja nie znaju, ot zakaz!
Zabezpieczyłem broń i schowałem do wewnętrznej kieszeni marynarki, jednocześnie odchodząc do samochodu. Twardy siedział już na fotelu pasażera z płaczącą małą na kolanach. Ruszyłem z piskiem opon. Patrzyłem w lusterku, jak maleje i oddala się volvo Jurskiej. Wyjechałem z Wilanowa i skręciłem w Powsińską, kierując się na Konstancin.
Jeżeli ktoś kiedyś zapyta mnie co to są mieszane uczucia, to będę umiał mu to idealnie wytłumaczyć. Precyzyjna akcja, absolutnie bez ofiar, nie licząc szyby w volvo, z przebiegu której możemy być zadowoleni. Z drugiej jednak strony napaść na matkę z dziećmi i porwanie trzyletniej dziewczynki to słaby powód do dumy. Raczej bestialstwo, z którym byliśmy jednak pogodzeni. Cel uświęcał środki. Wszystko po to, by nie musieć zabijać bestii…
– Fest się spisałeś. Ten twój ruski akcent, mówiłeś to tak śpiewnie, że baba na pewno zezna, że byliśmy ruskami. Nie ma takiej możliwości, by było inaczej. A pokazanie jej broni, nie wycelowanej w nią, a bokiem, gdzie widać wyraźny napis made in russia, mistrzostwo. Pytanie czy go zauważyła…
– Nie wiem – powiedziałem zgodnie z prawdą.
Mała już się uspokoiła, przestała płakać i rozglądała się po aucie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Jechaliśmy w ustalone miejsce, do umówionych ludzi. Ala miała właśnie zacząć nowe życie. Do starego raczej nigdy już nie wróci i raczej nie będzie go za bardzo pamiętać. Na to mocno liczyłem…
Czytaj dalej:
Prawo drogi – motocyklowa powieść sensacyjna. Odcinek 28: Pokuta | motovoyager
Łooo, Panie ! Grubo !
:P
Kiedy kolejny odcinek?
Muszę znaleźć trochę czasu na to, mam nadzieję, że w tym tygodniu… – Brzoza