W ostatni weekend, z wielką pompą, odbyła się polska premiera najnowszej Yamahy R7, którą wielu dziennikarzy prezentuje jako następcę R6, model dziedziczący koncepcyjnie po YZF R7 z lat 1999 – 2000, powrót legendy… Natomiast wśród czytelników portali i widzów youtube rodzi się bunt. Czy słuszny?
Choć są świętości, których nie powinno się ruszać, to marketing rządzi się swoimi prawami. A to właśnie marketing, w dzisiejszych czasach, rozdaje karty, sprawia, że dana rzecz sprzedaje się, wśród natłoku innych, a inna przechodzi zupełnie niezauważona przez ogół społeczeństwa. W naszym świecie, świecie motoryzacji, a nawet węższym, bo motoryzacji jednośladowej, modele danych motocykli otaczane są wręcz kultem, a ich nazwy i loga przez wielu z nas uznawane są za niemalże święte.
Moc marketingowa serii
To ma moc, niektórzy z nas nie zdają sobie sprawy jak wielką… Dlatego też producenci, szczególnie samochodów i motocykli, tak lubują się w seriach, które swoje korzenie mają w latach 60.,70, czy 80. Czy jednak jest na świecie ktoś, kto myśli, że taki VW Golf VIII z 2021 roku ma jakiekolwiek cechy wspólne z Golfem I z 1974? Czy Africa Twin 1100 z bieżącego rocznika ma cokolwiek, oprócz nazwy, wspólnego z RD03, 04, czy 07? Czy komuś to przeszkadza? Zupełnie nie! A dlaczego?
Bo najnowsze motocykle, choć od swoich protoplastów różnią się wszystkim, to jednak są wyraźnie lepsze od swoich poprzedników. Pokazują naturalną ścieżkę rozwoju, prowadzącą od słabych, nieskomplikowanych pojazdów, do zaawansowanych technicznie i elektronicznie, generujących dużo większą, niż modele pierwszych serii, moc. I tu jest właśnie pies pogrzebany. Nie budzi w nas sprzeciwu nazwanie najnowszej Aprilii Tuareg tym właśnie mianem, choć nawet koncepcyjnie różni się liczbą cylindrów od swojego imiennika. Nie budzi sprzeciwu brak silnika typu V-twin w Afryce Twin, zastąpiony rzędówką. To wszystko możemy przełknąć, ale nie możemy przełknąć jednej rzeczy – downsizingu, który dosięgnął także motocykli…
Downsizing
Ale co trafia do samochodów, trafia również do motocykli, ale po czasie. Pamiętacie bunt kierowców, którzy przychodząc do salonu po wymarzony, rodzinny samochód, już parę lat temu dowiadywali się, że największy silnik to 1.8 turbo, zamiast 3-litrowego, wolnossącego potwora? Może nie taka sama, ale podobna sytuacja zaczyna mieć miejsce w jednośladach. Na progu przełączenia wajchy na elektryfikację (do której być może w jednośladach nigdy nie dojdzie – mamy taką nadzieję) część konstrukcji generuje coraz mniejszą moc, ograniczaną normami czystości spalin. Wyścig zbrojeń, w pogoni za najwyższą prędkością, już dawno zatrzymał się na licznikowych 299…
Mimo tego na rynek trafiają tak kuriozalnie mocne konstrukcje jak Ducati Streetfighter V4, Triumph Speed Triple 1200 RS czy BMW M 1000 RR. Po prostu są dostępne nadal maszyny topowe, generujące wielkie moce, a segment średnich motocykli rządzi się zupełnie innymi prawami. Średni segment zrezygnował ze stosowania czterech cylindrów, pchanych przecież jeszcze na początku tego wieku, jak leci, do wszystkich motocykli klasy 600, na rzecz lżejszych, słabszych, ale bardziej poręcznych i przyjaźniejszych średniozaawansowanym motocyklistom konstrukcji dwucylindrowych. Czy to źle? Według mnie zupełnie nie…
Czy Yamaha R7 to gwałt na YZF R7?
Nie, to po prostu wykorzystanie marketingowe nazwy, serii motocykla sportowego pojemności około 700 cm3, którym zdecydowanie jest nowa ersiódemka. Czasy się zmieniają, a motocykle zmieniają się wraz z nimi – można napisać parafrazując łacińskie powiedzenie (tempora mutantur et nos mutamur in illis). Przepisy drogowe stają się coraz bardziej restrykcyjne, a dostępne dla każdego z nas tory są po prostu małe… Dużo łatwiej latać po krętym Kisielinie, Łodzi czy Radomiu na nowej R7, niż na ponadstukonnej R6, czy prawie dwustukonnej R1. 73 kuce w R7, jeżeli będą poparte dobrym wyważeniem motocykla, sztywną ramą, sportowo zestrojonym zawieszeniem i ostrymi hamulcami, będą mogły robić świetną robotę na tych obiektach, a i na Poznaniu, w klasie Twin Cup, mogą swoje namieszać.
Strzał w kolano
Tutaj jednak strzela sobie w kolano sama Yamaha Motor Europe, zamieszczając taki opis na swojej stronie:
Seria R marki Yamaha ewoluuje. Podczas gdy będące naszą wizytówką modele R1M, R1, World Supersport Championship R6 RACE, nadal dominują w topowym segmencie kategorii, R7 opracowaliśmy specjalnie pod kątem kierowców, którzy oczekują osiągów na poziomie Supersport i ekscytujących osiągów w czasie jazdy na co dzień w przystępnej cenie.
Nie, kupując Yamahę R7 z 2022 roku z silnikiem CP2 za 41 500 zł nie dostaniecie motocykla o osiągach supersport… Każdy kto tak myśli jest po prostu fantastą. To jest marketing, tylko i wyłącznie. W tym przypadku zupełnie niezgodny z rzeczywistością. Według mnie po prostu nieprofesjonalna jest próba porównywania nowej R7 ze starą czy z modelem R6, bo są to, nie tylko konstrukcyjnie, ale i mentalnie zupełnie inne motocykle. W sezonie sprawdzimy jak jeździ R7 i damy wam znać, czy ten motocykl rzeczywiście jest sportowy.
Ale swoją drogą tylko 73 konie w Yamasze R7, któż to widział w ogóle? Skandal!