Po poniedziałkowych testach, które odbyły się na hiszpańskim torze Jerez de la Frontera, dzień po wyścigowym weekendzie, gruchnęła jak bomba niewiarygodna wprost informacja o tym, że Suzuki po obecnym sezonie chce wycofać się ze zmagań w królewskiej klasie MotoGP.
Fakt ten dziwi o tyle, że Suzuki ostatnimi laty, po długim czasie posuchy, w końcu ściganie zaczęło wychodzić. Ich motocykle często na mecie meldują się w czubie. W 2020 roku, po dwóch dekadach od historycznego triumfu Kennego Robertsa Jr., Joan Mir dosiadając fabrycznego Suzuki zdobył tytuł mistrzowski, a fabryczny team wygrał rywalizację zespołów.
Choć informacja ta nie jest jeszcze oficjalnie potwierdzona, to zdaje się, że pracownicy teamu Suzuki Ecstar już o niej wiedzą, a padok aż huczy od plotek. Nie znaczy to nic innego jak to, że wszyscy oni, na czele z Joanem Mirem i Alexem Rinsem będą musieli rozglądać się za nową pracą…
Suzuki już raz wycofało się ze zmagań w mistrzostwach świata w 2011 roku, a ówczesna decyzja podyktowana była kryzysem finansowym. Jak jest obecnie? Być może wpływ na decyzję oficjeli miały względy finansowe, a być może jest to stosunek ogromnych wydatków poniesionych na ściganie się w klasie MotoGP versus zyski marketingowe, jakie to ściganie za sobą niesie. Po wycofaniu z oferty GSX-Ra 1000 trudno jest sprzedawać zupełnie niesportowe motocykle argumentując ich rozwój przełomami dokonywanymi na poligonie MotoGP.
Odejście Suzuki sprawi, że wyścigi na pewno stracą na kolorycie, bo i tak liczba producentów, którzy biorą w nich obecnie udział, jest nad wyraz mała. Przypomnijmy, że w obecnym sezonie walczy ze sobą jedynie sześć motocyklowy marek: Ducati, Aprilia, Yamaha, Honda, KTM oraz Suzuki.
Czekamy zatem na oficjalne potwierdzenie tych rewelacji od włodarzy Suzuki.
edit: Dorna potwierdziła plotki. Kolejny sezon bez Suzuki…