W polskim prawie od 2021 roku istnieje zapis o obowiązku ustąpienia pierwszeństwa pieszym zbliżającym się do przejścia z zamiarem jego przekroczenia. Wśród kierowców panuje od tego czasu nie tylko powszechna niezgoda na ogólny kształt tych przepisów, ale też niezrozumienie definicji „pieszego wchodzącego na przejście”. Kolejny ważny wyrok w tej sprawie zapadł właśnie w Sądzie Rejonowym w Starogardzie Gdańskim. Dla nas ważne jest przede wszystkim jego uzasadnienie, które stawia sprawę jasno i powinno zakończyć ten spór na dobre.
Nie da się ukryć, że na polskich drogach i ulicach mamy duży problem, jeśli chodzi o wzajemne relacje kierowców i pieszych. W 2023 roku w wypadkach zginęło 457 pieszych, a ciężko rannych zostało ich niemal 1800 (dane policji). W zdarzeniach, w których uznano winę pieszego, zginęło 206 osób, a ok. 820 zostało rannych. Większość z tych potrąceń miała miejsce na skutek wejścia na jezdnię zza pojazdu lub przeszkody oraz wejścia na przejście dla pieszych bezpośrednio przed nadjeżdżający pojazd.
Policjanci pobili kierowcę w czasie kontroli drogowej. Właśnie zapadł wyrok w tej sprawie
Osią toczącego sporu jest właśnie ten ostatni aspekt. Znaczna część kierowców (ale też prawników i biegłych) uważa bowiem, że zbliżając się do przejścia mają obowiązek ustąpić pierwszeństwa tylko tym pieszym, którzy już na nim są, choćby końcówką buta. W ich rozumieniu osoba zbliżająca się do przejścia, nawet z wyraźnym zamiarem jego przekroczenia, nie jest jeszcze „pieszym wchodzącym”. To zresztą pół biedy, bo zatrważająco liczna grupa kierujących jest zdania, że nie ma żadnych obowiązków wobec pieszych i każdy powinien martwić się tylko o siebie.
Obowiązki kierowcy wobec pieszych na i przed przejściem
W tej sprawie zapadło już kilka wyroków, m.in. w Sądzie Rejonowym w Piotrkowie Trybunalskim w maju 2022 roku. Czytamy w nim, że Należy uznać, że każde zachowanie pieszego zdradzające zamiar wejścia na przejście dla pieszych kierujący pojazdem musi odebrać jako sytuację „wchodzenia na przejście”.
Procesy toczyły się również w Sądzie Rejonowym w Starogardzie Gdańskim i Sądzie Okręgowym w Gdańsku. Powód ich wytoczenia było dosyć nietypowy. Jeden z kierowców, Przemysław Przybysz, prowadzący w internecie dosyć intensywną kampanię na ten temat, nagrał swoją jazdę przez przejścia dla pieszych, w czasie której nie ustępował im pierwszeństwa. Następnie celowo oznaczył w opublikowanych materiałach miejscową policję, która podała go do sądu. Chciał w ten sposób ostatecznie udowodnić swoje racje.
Pierwszy proces przed Sądem Rejonowym w Starogardzie Gdańskim zakończył się w lipcu 2023 roku uznaniem Przybysza winnym nieustępowania pierwszeństwa pieszym. Po zażaleniu, w sierpniu tego samego roku, ten sam sąd umorzył sprawę. Nie zgodzili się z tym miejscowi policjanci, którzy przekazali sprawę do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Ten z kolei nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy, polecając tym razem wyraźne określenie, kto jest „pieszym wchodzącym na przejście”.
Ważna definicja ostatecznie ustalona?
Zdaniem oskarżonego kierowcy, „pieszy wchodzący na przejście” to osoba, która de facto już na tym przejściu się znajduje i choćby kawałkiem ciała przekroczyła już linię między chodnikiem a jezdnią. Sąd odrzucił tę interpretację wskazując, że główną ideą (ratio legis) omawianych przepisów jest przede wszystkim ochrona pieszych. Gdyby przyjąć tok myślenia oskarżonego, pieszy musiałby sam się najpierw narazić na potrącenie, żeby zaistniało jego pierwszeństwo. Zatem obowiązujące od 2021 roku zapisy nie miałyby sensu.
Sędziowie wskazali, że „wejście na przejście dla pieszych” to każda sytuacja, w której zachowanie i kierunek ruchu pieszego wskazują na to, że za chwilę znajdzie się na tymże przejściu. Zaznaczyli przy tym, że ustąpienie przez kierowcę pierwszeństwa jest jego bezwzględnym obowiązkiem, służącym głównemu celowi obowiązujących przepisów – ochronie pieszych.
Ostatni wyrok Sądu Rejonowego w Starogardzie Gdańskim jest jeszcze nieprawomocny, oskarżonemu przysługuje apelacja. Póki co, kierowca został skazany na 2000 zł grzywny, a dodatkowo ma pokryć łącznie 1700 zł kosztów sądowych. Szersze omówienie tej sprawy znajdziecie w serwisie brd24.pl.
Komentarz redakcji MV – Konrad Bartnik
Podana przez sąd argumentacja i interpretacja obowiązujących przepisów jest w zasadzie naturalnym tokiem rozumowania człowieka, który w choćby drobnym stopniu myśli nie tylko o sobie i własnej wygodzie, ale też o tym, jak jego zachowanie wpływa na innych. Smutne jest to, że wielu ludziom trzeba to wbijać do głowy za pomocą kolejnych dokumentów, a i tak zazwyczaj nie trafia.
W Polsce od lat obserwuję niezrozumiały opór przed obowiązkami, które w rejonie przejść dla pieszych nakłada na kierowców obowiązujące od wielu lat prawo – obserwowania otoczenia przejścia dla pieszych, zachowania szczególnej ostrożności i zmniejszenia prędkości. Tym bardziej nie dziwi mnie zamieszanie, a wręcz wylew pewnego rodzaju furii, jakie nastąpiły po wprowadzeniu nowych przepisów. Ze szczególnym obrzydzeniem podchodzę do licznych komentarzy typu „niech ginie, skoro taki głupi”, które są publikowane bez żenady, pod nazwiskiem, często przez osoby pozornie „na poziomie”.
Utwierdza mnie to w przekonaniu, że jasne postawienie sprawy przez sądy to tylko część roboty, którą mamy do wykonania. Choć i tak nie zabraknie osób, które do końca będa twierdzić, że to wszystko tylko po to, by ciemiężonego kierowcę okradać z pieniędzy. Edukacja drogowa powinna się zaczynać w domu i w szkole, ale przede wszystkim w domu. I nie od nauki zasad i przepisów, a od szacunku do drugiego człowieka, bo z jego braku bierze się cała reszta nieszczęść.
A nawet jeśli to nie trafia, warto wziąć pod uwagę jeszcze coś: inaczej mówi i pisze się o „głupiej babie” czy „głupim dzieciaku”, kiedy są to osoby obce, a inaczej, gdy są to nasi bliscy. Każdy popełnia błędy, a osoby najstarsze i najmłodsze najwięcej. I to jest zupełnie naturalne. Tak samo naturalne jest dla mnie podejście, że skoro to ja prowadzę pojazd, który może zrobić krzywdę, to spoczywa na mnie znacznie więcej obowiązków. Zwolnienie czy zatrzymanie się, by kogoś przepuścić, to żadna ujma na honorze. Zresztą, „honorowe” i ambicjonalne podejście do zwykłych, codziennych sytuacji i przenoszenie za kierownicę własnych frustracji to kolejny wielki problem polskich ulic i materiał na bardzo długą analizę.
Tylko jedno zdanie
Jeśli miałbym wziąć z opisywanego wyroku tylko jedną rzecz, to byłaby następująca: przepisy są po to, żeby faktycznie chronić ludzkie zdrowie życie, a nie mierzyć centymetry nad asfaltem i spierać się nad słówkami w paragrafach. Cała reszta – mityczne „tamowanie ruchu”, strata kilku sekund, które w ruchu miejskim i tak stracimy kawałek dalej, czy mililitry wypalonego paliwa i odrobina pyłu z klocków hamulcowych – jest tu kompletnie bez znaczenia.
Polityka miłości – na rowerze, motocyklu i za kółkiem [Felieton]