[sam id=”24″ codes=”true”]Podlasie pełne jest tego, co dla nas obu zawsze było ważne – spokoju. Wybraliśmy się tam by z bliska zobaczyć jak wygląda świat, który żyje własnym życiem i hołduje własnym wartościom. Po drodze postanowiliśmy zahaczyć o Roztocze.
Tekst i zdjęcia: Rafał Betnarski i Paweł Tarasiuk
„Weź namiot” – mówi Paweł dzień przed wyjazdem. „Dzwoniłem w siedem miejsc i wszystko zajęte”. No tak – długi weekend w czerwcu to nie jest najbardziej komfortowy czas na poszukiwanie noclegu. Zwłaszcza na Roztoczu, które aż tętni różnymi atrakcjami.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Sądzę, że Paweł przesadza, ale dla świętego spokoju biorę namiot. Startujemy z KFC na Bronowicach ale wybieramy boczne drogi – walka z ofensywnym transportem i policyjną akcją Zero Tolerancji kusi nas równie mocno co średniowieczne tortury. W zamian za to narażamy się na blokady wiosek wywołane procesjami Bożego Ciała.
Boczne drogi, choć opóźniają dotarcie do celu, dostarczają niezwykłych wrażeń. Zapomniane wsie i miasteczka kryją często bardzo ciekawe skarby architektury – choćby piękne, zaniedbane rynki, których próżno szukać wzdłuż głównych dróg, które biegną najczęściej obwodnicami.
Tylko na mniej uczęszczanych szlakach czujemy się nie jak kierowcy pojazdów drugiej kategorii, ale jak prawdziwi podróżnicy, zgłębiający mniej znane sekrety naszego pięknego kraju. Dzieci do nas machają, zaś babciom dostarczamy tematów do ławeczkowych opowieści na co najmniej tydzień.
Legginsowa panterka
Podczas podróży mamy wrażenie, że Polska zamarła. Poza trzema procesjami, które trochę nas blokują drogi są puste i spokojne. Senne miasteczka sprawiają wrażenie wymarłych, co daje nam do zrozumienia, że na obiad czeka nas uczta w postaci hot-doga na jednej z sieciowych stacji.
Rzutem na taśmę udaje nam się wytropić otwartą piwiarnię w Leżajsku, gdzie posilamy się niewiadomego pochodzenia zupą, po której wznosimy modły o pomyślną przyszłość naszych układów pokarmowych. Na szczęście modły zostają wysłuchane.
Naszym pierwszym celem jest Zwierzyniec, uważany za stolicę Roztocza Środkowego. Miasto, choć małe sprawia wrażenie nadmorskiego kurortu – jest tutaj tak gęsto od turystów, że z trudem znajdujemy miejsca parkingowe. Pierwszy raz obawiam się, że Paweł mógł mieć rację z tym namiotem. No trudno, będą „dwa męczysny w jednem łóżku”.
Zwierzyniec, choć maleńki, jest strasznie eksploatowany jako turystyczna atrakcja Roztocza, głównie za sprawą pięknego położonego na wyspie kościoła pw. Jana Nepomucena. Faktycznie – widok jest tak urokliwy, że na chwilę zapominam o nacierającej zewsząd turystycznej popelinie – karczmach, straganach, hamburgerach i cukrowej wacie.
Zwierzyniec
Miasto w województwie lubelskim, w powiecie zamojskim. Najbardziej reprezentacyjną budowlą miasteczka jest kościół pod wezwaniem św. Jana Nepomucena z barokową fasadą, zlokalizowany na wysepce. W skromnym wnętrzu znajdują się polichromie Łukasza Smuglewicza. Warto też zobaczyć browar założony przez Zamoyskich w 1806 r.
Ciekawą atrakcją jest dzielnica Borek. Stanowi ją kompleks 71 drewnianych domów, które wybudowane zostały na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Borek tworzy 6 ulic, z których jedna, ul. Wąska, stanowi ewenement z racji swej szerokości i w całości zachowanej drewnianej zabudowy. Spacer tą i innymi ulicami Borku przenosi nas w klimat dwudziestolecia międzywojennego.
Żeby poczuć subtelny klimat tego miejsca, trzeba tutaj przyjechać w tygodniu, a najlepiej jesienią, kiedy nie ma wszechobecnych tłumów ryczącej gimbazy i lansującej się legginsowej panterki wystającej z białych kozaczków. Te rzeczy skutecznie rozpraszają uwagę.
Gęstniejący coraz bardziej tłum dosłownie wypiera nas ze Zwierzyńca. Mijamy jeszcze browar, którego owoce będziemy próbować wieczorem i kierujemy się w stronę Guciowa, gdzie planujemy poszukać noclegu.
[sam id=”11″ codes=”true”]
„Może tutaj?” – pytam Pawła, kiedy przejeżdżamy koło jakiejś agroturystyki. Gospodarstwo położone jest w Obłożu, tuż przy miejscu, gdzie startuje spływ kajakowy. Jakim cudem to wypatrzyłem, nie wiem – wjazd jest tuż za zakrętem, w dodatku pnie się ostro pod górę.
„Tak, mamy jeden wolny pokój” – mówi z uśmiechem gospodyni, a ja wiem już, że to nie przypadek. Kawałek bajkowej sielanki w samym sercu Roztoczańskiego Parku Narodowego w szczycie pięknego, słonecznego długiego weekendu. To miejsce czeka na nas.
Drogi grozy
Godzina dość wczesna, więc przebieramy się w cywilne ciuchy i atakujemy Zamość. To lubię w maxiskuterach – możesz założyć trampki, polar i nic Ci nie wieje, nie tarmosi. To, czego nie lubię to małe koła, które na tragicznych drogach Roztocza rozpaczliwie próbują jechać naprzód targane ubytkami w asfalcie niczym młody Werter rozterkami.
Drogi Roztocza to dobry przedsmak tego co nas czeka na Podlasiu. Na tym niewielkim przecież obszarze zderzają się drogowe niebo z piekłem. Są odcinki o tak gładkiej nawierzchni, że można by jechać trzymając w dłoni kubek z gorącą kawą bez obawy o rozlanie.
Ale większość dróg to przedziwne połączenie wybojów, dziur i łat pochodzących z kilku epok drogownictwa. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że te szlaki to jakiś przedziwny poligon doświadczalny dla bezmyślnej prowizorki uprawianej przez naszych drogowców – wybiórczo łatane dziury sąsiadują z wykrotami, w których widać trawę, a linie malowane są bezpośrednio na piasku, jeśli akurat gdzieś zabraknie asfaltu.
Zamość… Rozumiem zachwyty nad tym miastem – wspaniały przykład urbanistycznej perfekcji, ale przede wszystkim pomnik idei i konsekwencji Jana Zamojskiego. Mimo tabunów pielgrzymów, którzy w sezonie najeżdżają to miasto, brakuje Zamościowi tej ulotnej aury Kazimierza nad Wisłą, czy choćby Sandomierza. Jest jakiś taki zimny, wyniosły.
Szukamy lokalnych przysmaków. Wchodzimy w jakiś dziwny zakamarek, który okazuje się restauracyjnym ogródkiem. Wygląda on tak samo nieciekawie, jak wnętrze restauracji, do której należy – Polonia. Zostajemy i zamawiamy lokalne przysmaki – Gryczniaki i Tarciucha. Na szczęście jedzenie nijak ma się do „klimatu” restauracji. Smakuje wspaniale.
Wracamy do Obłoża kupiwszy po drodze piwo i coś na śniadanie. „Weź puszki” – mówię do Pawła, który zgarnia z regału butelki ze złocistym napojem. Wiem co mówię – na drogach Roztocza nie takie rzeczy rozpadały się w pył. „Eee, spoko, nie bój się” – odpowiada Paweł pewny siebie.
Nadbużańskie bociany
Rano większość zalanych piwem rzeczy Pawła jest już sucha, niestety jego portfel zapachem długo jeszcze przypomina o tym, że wyboje Roztocza nie są czymś, co należy lekceważyć. Aparat fotograficzny rozsiewa zapach gorzelni przy każdym kolejnym zdjęciu.
Kierujemy się w stronę nadbużanki – drogi biegnącej wzdłuż Bugu przy samej granicy z Ukrainą i Białorusią. Dopiero tutaj zaczynamy rozumieć co to znaczy „Polska B”. Zaniedbane wsie, pola orane z pomocą koni i drogi, na których ostatnie remonty prowadzono za Gierka. Z czego ci ludzie żyją? – zastanawiamy się na głos.
Ale jest tutaj także coś, czego szukamy, a co nie sposób znaleźć w rozwrzeszczanym i gęstym od smogu Krakowie. To przytłaczająca cisza i poczucie, że czas płynie tutaj wolniej. Takie miejsca zmieniają priorytety i hierarchię wartości – tutaj polityczna bufonada i próżność wielkomiejskich rozrywek jest niczym.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Ludzie mają tutaj swój świat, własne wartości, którymi muszą się kierować by przeżyć i nie stracić tego, co dla nich najważniejsze – tożsamości i poczucia własnej wartości. To widać na każdym kroku, ta wartość wyłazi z każdej, najbiedniejszej nawet chałupy.
Bo tutaj wciąż trudno doszukać się wielkich inwestycji, które znamy z Wielkopolski czy Mazowsza. Nie przebiegają tędy strategiczne szlaki handlowe. Gdzieniegdzie tylko trafiamy na kawałek lepszej drogi obstawiony pretensjonalnymi tabliczkami z gwiazdkami na niebieskim tle. Dziwnie wyglądają na tle tej biedy, jakoś tak niestosownie.
I bociany. W każdej najmniejszej wsi na niemal każdym słupie jest gniazdo, a w każdym z nich siedzą po dwa-trzy boćki. Na otwartej przestrzeni dosłownie pryskają spod kół i towarzyszą nam przez kilkadziesiąt metrów obserwując co to za dziwne szare żaby jadą.
Metropolia pośrodku niczego
Największym skarbem tych ziem są ludzie – zaradni i serdeczni, gotowi poświęcić godzinę by opowiedzieć o trudnej historii tych terenów. Taka dobroć spotyka nas w jedynym na świecie Sanktuarium Neounitów w Kostomłotach. Kiedy szwędamy się bocznymi drogami Paweł pokazuje, żeby skręcić w boczną drogę. Drogowskaz informuje o zabytkowej cerkwi, która okazuje się katolickim kościołem Neounitów.
Piękny budynek z niezwykłą, choć bardzo smutną historią uświadamia nam, jak ważne w życiu są moralne zasady i wierność własnym ideałom. To te cechy pozwoliły przetrwać tej maleńkiej grupie wyznaniowej do dziś, mimo konsekwentnych prób zniszczenia wszystkiego, co było z ich wiarą związane.
Neounici
Chrześcijańska wspólnota wyznaniowa, która przyłączyła się do Kościoła katolickiego na podstawie wzajemnej umowy wyznań i zachowując własny ryt liturgiczny, przyjmuje jednocześnie prymat papieża.
Obok uznania prymatu papieża warunkiem koniecznym zawarcia unii jest istnienie sukcesji apostolskiej we wspólnocie aspirującej do katolicyzmu oraz apostolskiego symbolu wiary. Kościoły unickie zachowują częściową lub pełną autonomię co do własnej organizacji – zależnie od ustaleń umowy.
Nocujemy w Kodniu. Miasteczko jest dość niezwykłe – wśród niemal wymarłych miejscowości nadbużanki, Kodeń wygląda niemal jak metropolia, a to za sprawą tutejszego Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej, do którego przyjeżdżają niezliczone ilości pielgrzymów. Oblaci wybudowali obok bazyliki dom pielgrzyma, w którym zatrzymujemy się na nocleg.
Rano po śniadaniu ruszamy w stronę Janowa Podlaskiego ścigani przez ogromną granatową chmurę. Będzie nas ona dzisiaj straszyć cały dzień. Po drodze zahaczamy o wypatrzony przez Pawła punkt widokowy na Bug. Lubię takie miejsca – w niemal brutalny sposób przypominają, że człowiek jest dla natury – nigdy odwrotnie. Mamy tak cudowne rzeczy na wyciągnięcie ręki a tęsknimy za odległymi stepami w jakichś egzotycznych krajach…
Arabska arystokracja
W Janowie Podlaskim jedziemy prosto do stadniny. W tym miasteczku znać rękę dobrych gospodarzy. Domy są zadbane, wszędzie czysto i miło, choć po tej miejscowości nie widać z jakimi gigantycznymi pieniędzmi obcuje co roku. Może to i dobrze.
Stadnina Koni Arabskich to prawdziwa turystyczna atrakcja. Już na pierwszy rzut oka widać, że konie, które biegają po niezliczonych wybiegach to prawdziwa arystokracja. Idealne proporcje, dostojny chód i nienaganne zachowanie – można spędzić tutaj kilka godzin na samej tylko obserwacji tych pięknych zwierząt.
Jedziemy dalej. Chmura nam nie odpuszcza, w dodatku wzmaga się wiatr, który każe nam czasami jechać w sporym pochyleniu. Upieram się, żeby zahaczyć o Jeruzal, gdzie kręcony był serial „Ranczo”. Obiecałem córce, nie mogę jej zawieść.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Wieś znam doskonale z serialu, ale przyznaję, że miejsce zostało wybrane w sposób genialny. Niezwykły urok i mikroklimat tego miejsca powoduje, że trudno uwierzyć, że to jednak – bądź co bądź – dziura. Tym bardziej, że popularność serialu „Ranczo” spowodowała istny najazd turystów, a to z kolei rozkwit lokalnej przedsiębiorczości z kebabem i goframi na czele.
Wreszcie udaje nam dopchać do sławnej ławeczki. Robimy pamiątkowe zdjęcie i ruszamy w stronę Kazimierza nad Wisłą.
Niespodziewany zachwyt
Nigdy tutaj nie byłem. Już samo zbliżanie się do tego miasta przypomina mi bajeczne krajobrazy dolin Czarnogóry – wysokie skarpy, rzeka i rozsiane wzdłuż niej urokliwe miejscowości. Samo miasto to już prawdziwa esencja piękna i tego, co tak ochoczo zwiemy „klimatem”. To jakby nagle przenieść się z naszej szaro-nijakiej polskiej rzeczywistości powiatowej do wzorcowego miasta Renesansu.
Mam ochotę tutaj zamieszkać i chłonąć każdy najmniejszy centymetr brukowanego rynku, poznawać każdą uliczkę i sklepik, próbować co przygotowują kucharze we wszystkich restauracjach. Ostatnio takie emocje dopadły mnie w Ravennie, a wcześniej w Wenecji. To miasto jest naprawdę niezwykłe – choć dziś wypełnia je gęstniejący coraz bardziej tłum turystów.
Nie widzę ich, widzę nie dające się ująć w słowa idealne proporcje estetyczne, starannie wypielęgnowane obejścia, pobielone wapnem domy i miłych uśmiechniętych ludzi, którzy już wiedzą, że ważne są te małe rzeczy i przyjemności, które mamy cały czas w sobie, ale tak często ich nie dostrzegamy.
Czekamy na coś co „powinno” nadejść, na lepsze dni, lepsze czasy. Marzymy o dalekich krajach, odległych lądach. Oczekujemy wspaniałości, fajerwerków i wrażeń. Tymczasem wszystko to, co najważniejsze i najpiękniejsze mamy ze sobą. Całe piękno tego świata jest na wyciągnięcie ręki – wystarczy po nie sięgnąć, ale wcześniej koniecznie otworzyć oczy.
„pola orane z pomocą koni”…. bywam w tamtych okolicach, ze względu na piękną rzekę Bug, co najmniej 2 razy w miesiącu od 15 lat. Orania pól za pomocą koni nie widziałem od przynajmniej 10 lat. Bardzo proszę o informację, gdzie takie cuda można jeszcze zaobserwować.
Przelecieć przez Leżajsk i nie odwiedzić Klasztoru Bernardynów – nie ładnie :-)
Zwierzyniec piękny, ale rzeczywiście w wekendy przyjeżdża masa ludzi z okolic (Szczebrzeszyn, Zamość) i jest wielki tłok. Następnym razem odwiedźcie zalew Rudka z fajnym pomostem nad woda, gdzie można zrobić ciekawe zdjęcia i sprawdźcie stawy Echo, gdzie występuje Koń Polski. Byliście w skansenie w Guciowie i nic nie wspomnieliście o jedzeniu ?? Co z zupa pokrzywowa i wilgocią wąwozu ?? Mozna było pojechać kawałek dalej na dobrego pstrąga do miejscowości Bondyrz. W tym regionie są również bardzo dobre miody. Jeżdżę co roku na Letnia Akademie Filmowa w sierpniu, polecam to piękne, zdrowe, czyste i spokojne miejsce.
Będąc w tych okolicach warto spróbować miejscowy specjał PIRÓG BIŁGORAJSKI polecam! Przy trasie Biłgoraj-Zwierzyniec dobra knajpa gdzie oprócz pysznego jedzenia można obejrzeć dzikie zwierzęta, oraz piękne źródla w lesie w miejscowości Wola Duża
P O L A T A N E NA MOTOCYKLU – 10-12 sierpnia 2018 r.
LUBELSZCZYZNA w 3 – DNI ….
„ROZTOCZE” i inne ciekawe miejsca……. 😱
Trasa ok. 740 km. przez : Zwierzyniec, Krasnystaw, Chełm, Włodawę, Hrubieszów, Zamość , SUSIEC, … 😎🤗
Bez urazy dla mieszkańców tych terenów – DROGI MASAKRA 😡👹😣😴😵
…. szkoda – bo tereny urokliwe i ciekawe 🌏
Jednak polecamy w tym klimacie Dolny Śląsk – okolice Karpacza , Szklarskiej Poręby, … 😋😀😜
POZDRAWIAMY z MAŁŻONKĄ —– L W G 🛵
…… wszystko się zgadza. Polecam jeszcze na Roztoczu będąc koniecznie szumy , szlak przy rzece z wodospadami …….rewelka. Myślę że nie można się spieszyć jadąc wzdłuż wschodniej granicy, 5 dni to absolutnie minimum , samemu Roztoczu należy poświęcić chociaż 2 dni.
.