Tekst Bolesława Piątkowskiego opublikowany został w marcu 1938 roku w czasopiśmie „Motor”. Opisuje podróż autora motocyklem BSA po drogach Niemiec i Włoch. Zachowaliśmy oryginalną pisownię.
Czyż mam opisywać odcinek Łowicz- Piątek – Łęczyca – gdzie wyrwane całe metry kwadratowe nawierzchni tworzą już nie wyboje – lecz obraz jakiegoś no man’s landu z zachodniego frontu? Celnicy byli bardzo grzeczni, uczynni, kulturalni. Wjechałem w piękny las – by jechać nim przez Oleśnicę aż prawie do Wrocławia. Nawierzchnia ulepszona, wiraże podniesione – znakowanie bez zarzutu. Wrocław. Parking. Opłata 15 fenigów (bilet tramwajowy kosztuje we Wrocławiu 20 fenigów). Podczas gdy zwiedzałem miasto zaczął padać deszcz. Po powrocie zastałem moją BSA (i wszystkie inne motory na parkingu) okryte brezentowym pokrowcem. Na moje podziękowanie dozorca parkingi oświadczył: „To jest przecież mój obowiązek – pan przecież płaci za strzeżenie maszyny”.
O sześć kilometrów na zachód od Wrocławia zaczyna się Reichsautobahn. Robi niezapomniane wrażenie – to nowoczesna droga stworzona do pędu, stworzona do dalekiej komunikacji. Żadnych skrzyżowań, przejazdów, miast – w nieskończoność idą dwa betonowe pasy po 8 metrów szerokości każdy, dzielone pasem murawy. A po nich gnają szeregi aut. Jechałem z prędkością 60-70 km. Mając przed sobą trasę 6000 km nie chciałem forsować motoru. Po przejechaniu 80 km autostradą – uczułem się zmęczony jednostajnością i na najbliższym zjeździe… zjechałem na drogę normalną. Również nawierzchnia ulepszona. Znakowanie wspaniałe. Niemcy dają swoim drogom numery. Wystarczy więc na mapie odczytać numer swojej szosy, a potym już przez wszystkie miasta, miasteczka i wsie będzie ten numer prowadził jak najpewniejsza busola. Poza tym istnieje sieć dróg dalekiej komunikacji, które są oznaczone za pomocą biało-czerwonych rombów. Jadąc taką drogą ma się prawo pierwszeństwa – bo każdy kto wyjeżdża z bocznej drogi uważa, czy droga dalekiej komunikacji jest wolna i czy można na nią wjechać. Pozwala to na osiągnięcie niebywałych średnich. Jako przykład podam siebie – osiągnięcie przeciętnej 45 km na odcinku Jastarnia – Warszawa, było dla mnie nieosiągalne, choć zrobiłem tę trasę 16 razy. Natomiast w Niemczech osiągałem z łatwością tę przeciętną, pomimo że jechałem zupełnie nieznaną mi trasą.
Muszę tu wspomnieć o wspaniałych stacjach benzynowych najczęściej połączonych ze stacjami obsługi. W Goerlitz obsługujący pompę benzynową zwrócił mi uwagę, że mam słabo napompowane opony. Pomimo moich protestów zmierzono mi ciśnienie – wyszukano w tablicy, że „giebizuje mi się” 1,6 na tylne koło i 1,4 na przednie i przy wózku. Napompowano jak podaje tabela (pompka elektryczna). Na zapytanie co płacę – „dziękuję, nic – powietrze i woda bezpłatne”. Tu jeszcze wspomnę o jednym wspaniałym posunięciu niemieckich firm benzynowych dla zdobycia klienta. Kupując 5 litrów benzyny, np. firmy Leuna lub Avral otrzymuję kupon. Dziesięć takich kuponów uprawnia do bezpłatnego smarowania wozu na stacji obsługi firmy – 20 do bezpłatnego smarowania i mycia – 50 do przeglądu itd.
Przed wjazdem do każdego z większych miast otrzymuje turysta plan miasta, wykaz hoteli, krótki informator co warto zwiedzać itp. materiał propagandowy. Tu nadmienię, że w drodze powrotnej otrzymałem we Wrocławiu spis hoteli w Polsce, z podaniem, który hotel ma garaż i z cennikiem. Wydawnictwo w Polsce nieznane. Kto z nas chce wiedzieć jakie ma w kraju hotele – może się zwrócić do Automobilklubu Niemiec oddział we Wrocławiu. Przyśle na pewno. W pobliżu Kachelsee szkoła kierowców motocyklowych N. S. K. K. Oglądałem ich jazdę terenową. Uważam, że warto by zaprosić paru na imprezę o charakterze terenowo-górskim. Ot – porównać klasę.
Granica niemiecko-austriacka. Insbruck. Granica austriacko-włoska. Passo di Brennero. Alpy. Alp opisać nie można. To trzeba widzieć. Na włoskiej granicy kupuję bony hotelowe i bony benzynowe. Bardzo dobry system. Za pokój w hotelu, kolację i śniadanie będę płacił bonem hotelowym, kosztuje 25 lirów, czyli około 6 zł. Za benzynę również bony — i to bardzo duża zniżka. W handlu 10 litrów benzyny kosztuje 28 lirów. Bon na 10 litrów benzyny kosztuje zaledwie 18 lirów. Dzięki tej organizacji turysta we Włoszech płaci tanio i nie ma żadnych kłopotów.
Mijam po cudnych włoskich szosach (nawierzchnia niby asfaltowa, ale „w ząbek czesana” tak, że zupełnie szorstka). Robię próby hamowania. Poślizgu nie ma zupełnie, mimo że pada lekki deszcz. Myślę. O drogi Italijczyku! Czyli poprostu Włochu — przyjedź do nas i na Mazowieckiej ulicy, w deszczowy dzień naciśnij hamulec przy 65 km. Gwarantuję ci, że znajdziesz się albo w Ziemiańskiej — albo w Polskiej Spółce Samochodowej i to drogą uproszczoną — przez okno. Cudną ziemią włoską, po wspaniałych szosach jadę do Viaregio. Tam 14 dni plażowania. Prawie samym brzegiem morza od Genui przez La Spezia aż do Viaregio ciągnie się wspaniała szosa (200 km).
Minęło szybko 14 dni plażowania. Rytmiczne drżenie silnika – i niezmordowana BSA pomknęła w stronę Mediolanu. Z Mediolanu autostradą w kierunku Wenecji. We Włoszech autostrady są płatne (2-5 lirów), a że szosy nie są gorsze od autostrad i że autostrady są wysadzane żywopłotami, które zupełnie zasłaniają krajobraz – więc autostradami jedzie tylko ten kto się bardzo spieszy. Nigdzie w Niemczech nie widziałem tak pędzących samochodów jak w Italii. Prędko porzuciłem autostradę i wróciłem na weselszą szosę. Milej jest jechać i mijać osiołki, trąbić na bawiące się bambi, kląć na rowerzystów (tego diabelskiego pomiotu nie osiodłał ani geniusz organizacyjny Hitlera, ani nawet sam Il Duce), niż mknąć po autostradzie ujętej w zielone ściany żywopłotu i za jedyną rozrywkę mieć mijające w pędzie bolidy (czytaj: Lancia, Itala, Bugatti, Masereti).
Z Wenecji przez bardzo ostre wzniesienie Passo di Crocce (1800 m) koło cudnego jeziora tejże nazwy udałem się do Austrii, by zobaczyć t.zw. Hochalpenstrasse Gross Glockner. Zaraz za Heiligenblut opłacam kopytkowe (czy raczej oponowe) w kwocie około 9 zł. Urocza Tyrolka nakleiła na BSA znaczek Gross Gleckneru. Ale łatwiej zdobyć znaczek niż wjechać. Droga o ulepszonej nawierzchni idzie zakosami tak, że co jakieś 100-150 m są t. zw. Kehre, czyli zwrot w tył o 180 stopni. Rozpędzić się nie ma gdzie. Piłowałem więc całe 18 km to drugim to pierwszym biegiem. Początkowo było bardzo przyjemnie. Potem zimno. Na szosie śnieg. Nie byłem na to przygotowany. Marzłem jak przysłowiowy pies. Na którymś zboczu leżała chmura. Jechałem przez 4 km w zupełnej mgle. Za to silnik pomimo że miał już za sobą prawie 5 000 km podróży od chwili wyjazdu z Warszawy pracował doskonale. Obawy moje, że na dużych wysokościach silnik bez dodatkowego urządzenia dla zasilania powietrzem, powyżej 2000 m będzie źle pracował okazały się nieistotne. BSA gnała wspaniale.
Niezapomniany jest widok lodowca – leżącego poniżej jednego z miejsc parkingowych. Góry pokryte śniegiem – coraz bardziej zaciskały się wokół – droga wciąż jednak im się wymykała na jakieś zbocze. Aż na którymś kilometrze zagrodziły drogę zupełnie. Z ciekawością patrzyłem jak inżynierowie wybrnęli z tej matni. Skały wznosiły się ze wszystkich stron. Przerażona droga musiała zwiać do tunelu – ten tunel jest zarazem przełęczą na północną stronę Alp.
Schronisko. Kawa. Rum. Roześmiana Tyrolka pomaga mi zdjąć kombinezon, gdyż mam zupełnie zgrabiałe palce. A śnieżek sypie, a sypie. Zaczynam zjazd. Warstwa mokrego śniegu liczy zaledwie 1-2 cm, lecz zupełnie wystarcza, by BSA tańczyła po całej szosie. Tu mała uwaga: droga od strony przepaści nie posiada poręczy. Co 3 metry stoi słupek. Między słupkami jest dość miejsca, by zjechać w krótkim skrócie o 600 metrów niżej. Rezultat jazdy w śnieżnej zawiei – spalenie hamulców i zrobienie ostatniej części drogi w trochę szybszym tempie niż nakazywałby zdrowy rozsądek. Nie mówcie mi tylko koledzy o hamowaniu silnikiem. Może dlatego, że te 5 000 km, zrobione prawie jednym tchem, zdarły mi pierścienie – może dlatego że tylko jeden cylinder – ale na włączonym pierwszym biegu i z wyłączonym kontaktem rozpędzała się BSA do 35 km. Ponieważ t.zw. Kehre, to jest zakręty o 180 stopni można wziąć najwyżej na 20 km – musiałem ratować sytuację hamulcami. Dochodzi – proszę pamiętać – nawierzchnia pokryta mokrym śniegiem.
Dojeżdżając do Salzburga musiałem zjechać na lewą stronę i jechać „po austriacku”. Widząc jak wszystko „gania” lewą stroną – sam bardzo szybko się przystosowałem do ruchu lewostronnego i opuszczając parę dni później Czechosłowację musiałem „przyzwyczaić się” do jazdy prawą stroną.
Minęły szybko utwardzone nawierzchnie Hirschberg – Wrocław – Neumittelwalde. Za Ostrowiem zaczęły się wyboje. Jeszcze przed Łęczycą dostałem kamykiem w plecy. Droga Łowicz – Warszawa o ulepszonej nawierzchni – która wszędzie indziej pozwoliłaby na rozwinięcie dobrej szybkości – była zapchana przedpotowymi furmankami jadącymi środkiem i nie reagującymi na sygnały.
Poznałem Cię – szeroka, wyboista „Drogo Polska” – drogo która robisz nam reklamę na cały świat – drogo, o którą ze złośliwym uśmiechem pytali mnie sprzedawcy benzyny, szoferzy, sportowcy, drogo o której nikt nie wie, dlaczego jesteś naszą hańbą, zamiast być chlubą. Drogo polska! Na kamieniach w Łęczycy siedzą bezrobotni, czekają na zasiłek, obojętnie patrzą w kałuże błota. Czyż naprawdę nie można im dać do ręki młotów i łopat i pogonić do pracy na drodze?
To na pewno z 1938 roku ? Bo wszystko jakoś tak dziwnie aktualne.