Tematy wszystkich kierowców skupiają się ostatnim czasy dookoła wzrostu kwot mandatów, które w porównaniu z niskimi zarobkami mogą sprawić, że w Polsce będziemy mieli jedne z najwyższych kar w Europie. Pojawiają się wobec tego wątpliwości co do sposobu ich ściągalności, dlatego rząd zaproponował kolejną zmianę.
O pełnych zmianach pisaliśmy już na łamach naszego portalu, ale szybko podsumowując, chodzi przede wszystkim o wzrost kwoty najwyższego mandatu, a także zmiana sposobu naliczania punktów karnych. Obecnie kasowane są one po 12 miesiącach od dnia otrzymania mandatu, ale nowe zmiany sprawiły, że okres ten naliczany będzie dopiero od momentu zapłaty i trwać będzie 24 miesiące. Według raportu NIK obecnie około 47% kar płaconych jest dobrowolnie oraz w terminie, a w przypadku 30% państwu nie udaje się ich wyegzekwować i ulegają przedawnieniu.
Rząd wpadł na pomysł, który ma zachęcić kierowców do zapłaty mandatu karnego na miejscu – jeśli kierowca zdecyduje się opłacić karę podczas kontroli lub w przypadku mandatu kredytowanego w obowiązującym terminie do 7 dni, otrzyma ulgę w wysokości 10%. Skąd wziął się taki rabat? Ministerstwo Infrastruktury uzasadnia, że przy średniej kwocie 165 zł (średnia kwota mandatu w Polsce według danych Komendy Głównej Policji), około 16 złotych stanowią koszty działań windykacyjnych, czyli właśnie wspomniane około 10%. Na tę kwotę składają się koszty administracyjne, koszty przesyłek pocztowych i koszty wynagrodzenia pracownika zajmującego się sprawą.
Od 2018 roku policjanci nie przyjmują gotówki, jednakże systematycznie pojawiają się w radiowozach terminale płatnicze, dzięki którym możliwe jest opłacenie mandatu na miejscu. Takie rozwiązanie nie tylko jest wygodne dla kierujących z Polski, ale także dla obcokrajowców, którzy każdorazowo opłacać musieli grzywnę gotówką na miejscu, co wielokrotnie wiązało się z poszukiwaniami najbliższego bankomatu. Opłata za pomocą karty płatniczej nie wiąże się z żadnymi dodatkowymi kosztami, a już od niebawem może oznaczać dodatkową ulgą.
