Byłem w kropce. Byłem rozdarty. Z jednej strony wiedziałem, że to nie są dobrzy ludzie, o czym świadczyła nie tylko ich profesja, ale i sposób, w jakim się znalazłem wśród nich. Szantaż nigdy nie jest dobry na nawiązanie długotrwałych, przyjaznych znajomości. Z drugiej strony okazało się, że traktują nas naprawdę dobrze, z szacunkiem, a Twardy to naprawdę spoko gość. Przynajmniej tak mi się teraz wydawało. Nie miałem jednak do nich jeszcze ani krzty zaufania, wiedziałem, że muszę się mieć na baczności i czułem, że coś mocnego się tutaj wydarzy. Mój instynkt przetrwania znów mnie nie zawiódł…
W poprzednim odcinku:
Prawo drogi – interaktywna, motocyklowa powieść cykliczna. Odcinek 7: Pierwsza lekcja
Impreza rozkręcała się. Alkohol lał się strumieniami, humory dopisywały wszystkim. Głośna muzyka zagłuszała własne myśli. Dziewczyny zbierające hajs miały już pełne kapelusze banknotów, a na sobie nic oprócz butów i stringów. Zabawa wchodziła w swoją kulminacyjną fazę. Dotąd kręciliśmy się z Siwym na zewnątrz, pilnując bardziej fur, niż mieszając się z tłumem rozbawionych bajkerów, ale postanowiliśmy obaj zajrzeć do budynku ośrodka. W tej samej chwili, w której przekroczyliśmy próg, ściszono muzykę, a na scenę weszło dwóch ludzi. Obok Twardego stał starszy gość, wysoki i szczupły, z krótką ale siwą już brodą. Gdyby nie ona nie dałbym mu więcej niż 45 lat. Na plecach miał kamizelkę ze smokiem. Zaczął mówić donośnym głosem.
– Zebraliśmy się tu w szczytnym celu. Impreza ta nie tylko ma charakter integracyjny z naszymi przyjaciółmi z Wagabundy, ale także zbieramy pieniądze na pomoc naszym przyjaciołom zza wschodniej granicy. Jednak abyście mieli szansę także coś na tym spotkaniu zarobić, wymyśliliśmy ciekawą formułę. Oddaję głos Twardemu, prezydentowi Wagabunda MC Polska…
– Witam was wszystkich. Dzięki za tak tłumne przybycie. Witam was zarówno w swoim imieniu, jak i w imieniu Włodka z Lohikaarme MC. Mamy dla was niespodziankę. Ten parkiet, który widzicie przed sobą, i który służył do tej pory do tupania nóżką, zamieniamy w ring. Na tymże ringu, w formule mma zmierzą się dwaj zawodnicy. Jeden przedstawiciel klubu gospodarzy, a drugi od nas. Nasz sekretarz, pokaż się Olaf, będzie zbierał i zapisywał zakłady. 20% z wygranej przeznaczamy na zbożny cel zbiórki, 80% – nieopodatkowane, zostaje w waszych kieszeniach! Przedstawiam naszych zawodników…
Nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Serce znów miałem w przełyku, chyba po raz setny w tym posranym tygodniu. Oczywiście wiedziałem kto będzie walczył w barwach Wagabundy, no przecież nie mogło być inaczej…
– Oto Żuk! Waga jakieś 100 kg, wzrost 185 cm, ćwiczył mieszane sztuki walki przez naście lat. Rocznik 93. W naszym klubie od bardzo niedługiego czasu, ale wierzymy, że godnie będzie reprezentował nasze barwy. Pokaż się chłopie, nie wstydź się!
Ociągając się podszedłem do Twardego, który objął mnie ramieniem i poklepał po plecach, jak klepie się konia przed gonitwą.
– A oto Drak, sierżant klubu Lohikaarme MC! Waga? 120 kg. Wzrost? 195 cm. Doświadczenie – były zawodnik szczecińskiego Bersekera. Od dwóch lat na sportowej emeryturze, co nie znaczy, że unika sparingów, które dosłownie same go znajdują przy byle okazji. Drak, chodź tu do nas!
Wielki chłop, którego masę głównie stanowiły mięśnie i ogromna, wystająca, kanciasta szczęka, podszedł do nas i stanął obok swojego prezydenta. Ten niewiele myśląc od razu podniósł jego rękę w górę, tak jakby walka była tylko formalnością. A może po prostu wskazując zgromadzonym w sali na kogo powinni postawić swoje pieniądze, oczywiście jeśli chcą wygrać…
Siwy stał załamany, widziałem że mi współczuje, a wręcz boi się, że moja ostatnia passa zwycięstw może zostać brutalnie przerwana przez tego osiłka. Natomiast ludzie zgromadzeni w sali oszaleli. Oklaski, gwizdy, krzyki i wymachiwanie pieniędzmi tłumu napierającego na Olafa, który w pocie czoła zapisywał sumy stawiane przez poszczególne osoby i przyjmował pieniądze. Twardy w tym czasie, ku przerażeniu Siwego, odciągnął mnie na bok, szarpnął za rękę i pociągnął za sobą. Weszliśmy najpierw w jakiś korytarz, a potem do małego pokoiku, który ewidentnie był przygotowany na okoliczność bycia moją szatnią. Na środku stał stół, a na nim moja treningowa torba. Zaniemówiłem z wrażenia. Skąd się ona tu wzięła? W tej chwili otworzyły się drzwi i stanął w nich Siwy z twarzą białą jak prześcieradło. On chyba bał się bardziej ode mnie. Mi natomiast było już naprawdę wszystko jedno. W tym tygodniu stłukłem Twardego i dwóch policjantów. Jakiś kolejny cham z Modlina nie robił na mnie już wrażenia.
– Skoro tu przylazłeś, to właź i zamknij za sobą drzwi. – powiedział poirytowany Twardy i zwrócił się od razu do mnie – Słuchaj Jędrzej, nie chciałem ci mówić po co cię tu zabieram, żebyś nie miał niepotrzebnego, dodatkowego stresu. Wymyśliliśmy z Włodkiem taką formułę współzawodnictwa, bo kiedyś po pijaku przechwalał się, że jego sierżant wklepałby każdemu z naszych. Wqrwił mnie tym i chciałem sam mu pokazać, że nie ma na to szans, ale trafiłeś się ty. Raz – przetrąciłeś mi łapę i nie czuję się na tyle dobrze, żeby walczyć. Dwa – nie wypada, żeby prezes obijał sierżanta. Trzy – jesteś prospektem przyjętym do nas praktycznie przed chwilą. Włodek wie co będziesz dla nas robił, więc tym bardziej jest w szoku, że wystawiam właśnie ciebie. Jeżeli prospekt i profesorek wklepie jego człowiekowi, którego głównym zadaniem w klubie od lat jest trzymanie dyscypliny i lanie klubowych przeciwników, to usadzi to jego ego na lata. Będę miał powód do drwin z niego, a to jest bezcenne. Cztery – wisisz mi rewanż. Potraktuj to w tych kategoriach. Obiecuję ci, że jak obijesz Draka, to nigdy już nie będę wykorzystywał twoich skillów, no może jedynie w ostateczności…
Miałem to w dupie. Prawie nie słuchałem Twardego, grzebiąc w swojej torbie.
– Skąd masz moją torbę? – zapytałem obojętnie.
– Twoja matka mi dała. Naprawdę to jest dla ciebie teraz najważniejsze?
– Tak, bo mnie to ciekawi. Muszę znaleźć swoją szczękę. O jest. Dobra luz.
Twardy patrzył na mnie jak na kosmitę. Siwy tak samo. Prezes myślał, że będę stawał okoniem. Zdziwił się mocno. Nie wiem czy mu tym zaimponowałem, czy też może go po prostu zaskoczyłem. Dalej rozmawialiśmy o zasadach pojedynku, ubraniu, sprzęcie itp. oraz o tym jakie są słabe strony mojego przeciwnika. Z uznaniem stwierdziłem, że Twardy naprawdę jest mocno rozeznany w temacie walki z tym konkretnym typem i ma go rozpracowanego. To napawało mnie optymizmem.
Ustalili ze Smokami, że walczymy 3 rundy po 3 minuty. Gong nie ratuje od liczenia. Walka w krótkich rękawicach do mma. Choć takich nie miałem, to cudownie w mojej torbie znalazły się takowe, nowiutkie. Ciekawy miał być strój do walki. Jeansy bez paska i normalne buty, goły tors, rękawice i szczęka. To wszystko. Z kopnięć dozwolone jedynie lowkicki, fronty i kolana. Nie wolno też uderzać łokciami w parterze. Reszta chwytów dozwolona – oczywiście w granicach przepisów mma, czyli kolana na łeb w parterze jak najbardziej można użyć.
– Dobra, robimy to. Chcę już to mieć za sobą.
– A i jeszcze jedno. Jeżeli wygrasz z nim, to już nie będziesz prospektem. Nie będzie wypadało, żebyś był. To będzie najszybszy awans w historii..
– Dobra, zobaczymy. Zrobię co będę mógł.
Po chwili byłem już w zaimprowizowanym ringu. Choć miałem za sobą naprawdę wiele występów na różnych turniejach i zawodach, nigdy jeszcze nie biłem się w takich warunkach. Normalnie podziemny krąg. Ludzi masa wokół, przede mną mój przeciwnik, Elvis – ringowy sędzia, ponoć najbardziej neutralny gość z całej obecnej tu zbieraniny, i jakieś 20 metrów kwadratowych wolnej przestrzeni.
– Na moją komendę zaczniecie. Gdy wejdę między was, mecie przestać walczyć. Zatrzymaną walkę, nawet gdy będzie miało to miejsce w parterze, wznawiamy w stójce. Ja jestem i sędzią ringowym i sędzią punktowym. Pokażcie się z najlepszej strony. Bądźcie aktywni, bo nie mam długopisu i kartki, a wasza postawa w ringu będzie miała odzwierciedlenie w mojej punktacji, robionej na bieżąco w głowie. Walczymy tu, na parkiecie, nie ganiajcie się po całej sali i nie zróbcie krzywdy ludziom. Znacie zasady! Liczę na walkę fairplay. Zetknijcie się rękawicami. Gotowi? Boks!
Drak natarł na mnie z całym impetem. Rzucił się jak wygłodniałe zwierzę, jak szarżujący byk. Zupełnie tak, jak przewidział to Twardy. Zrobiłem sidestep, odbijając się od ziemi nogą zakroczną w lewo. Olbrzym wpadł w tłum, co spotkało się z niezadowoleniem publiczności. Drugi raz zbliżył się do mnie już spokojniej. Ale, gdy tylko byłem w zasięgu jego długich rąk, wyprowadził serię dwóch prostych, zostawiając przy tym nogi daleko z tyłu. Ciosy przeszyły powietrze, wystarczyło książkowo bujnąć się w prawo, potem w lewo i zejść z linii natarcia. Jak on był jeszcze dwa lata temu zawodnikiem, to ja jestem księdzem w sutannie.
Dysproporcja w naszym wyszkoleniu w stójce była widoczna chyba dla każdego, gołym okiem… Albo typ udaje, żebym się odkrył, albo zaraz będziemy kulać się po podłodze, jak zorientuje się, że w wertykalnej płaszczyźnie nie ma ze mną szans. Postanowiłem to skończyć, zanim się na dobre zaczęło. Nie miałem najmniejszej ochoty tarzać się po tym brudnym parkiecie. Pozwoliłem Drakowi zbliżyć się do mnie na tyle, żeby wystrzelił sierpem. To ponoć jego ulubiona technika kończenia barowych rozrób – jak zeznał mi Twardy. Gdy tylko znaleźliśmy się w półdystansie Drak rzeczywiście wyrzucił lewą pięść, wyprowadzając lewego sierpa. Siadłem nisko na nogach i skuliłem ciało, nurkując na przednią nogę i jednocześnie przepuszczając jego cios. Tym samym przeniosłem ciężar ciała na swoją prawą nogę i byłem gotowy na wyprowadzenie mocnej kontry. Podnosząc swoją pozycję, i czerpiąc siłę ciosu z nóg, wystrzeliłem prawym podbródkowym, który jednak ześlizgnął się po jego ramieniu. To jednak był tylko pierwszy cios w mojej kombinacji. Drugi już ugrzązł w celu. Mój lewy sierp trafił idealnie w szczękę skierowanej w bok twarzy Draka. Na odejściu poprawiłem prawym prostym i odskoczyłem na bezpieczną odległość. Tłum szalał. Drako widocznie zachwiał się na nogach, które mocno mu zmiękły. Musiałem to wykorzystać. Schodząc nisko na lewej nodze wyprowadziłem mojego firmowego, łamiącego telefony lowkicka, tuż nad lewym kolanem przeciwnika i odskoczyłem w swoje lewo. Uwielbiam ciężkich przeciwników, bo są po prostu wolni. Choć sam nie należę do lekkich gości, to jednak te ponad 20 kg i jakieś dziesięć lat różnicy między nami, dało mi kolosalną przewagę w tym aspekcie pojedynku. Drak nie zdążył się odwrócić do mnie, gdy spadł na niego najmocniejszy prawy sierp, na jakiego mnie było w tej chwili stać. Dostał książkowo, z obrotem na lewej nodze i odbiciem z prawej. Cios idealnie w jego dziurawą gardę, amortyzowany jedynie cienką rękawicą mma na dłoni, która chroniła bardziej knykcie atakującego, niż twarz przeciwnika. Gdy 120-kilogramowy kloc leciał na ziemię, pogrążony już był w głębokim śnie. O moim zwycięstwie zaświadczył głuchy łoskot z jakim upadło na parkiet jego bezwładne ciało. Zrobiło mi się go żal, bo straszliwie mocno przypieprzył potylicą o deski, a głowa aż mu się odbiła od podłogi, po czym uderzyła w nią jeszcze raz. To mógł być paskudny uraz.
Elvis nawet go nie liczył. Od razu usunął mu szczękę z ust i ułożył go w bezpiecznej pozycji, aby biedaczek nie zadusił się własnym językiem. Potem wstał i podniósł moją rękę w górę. Teraz wiedziałem kto postawił na mnie swój hajs. Było to praktycznie tylko jakieś 15% widowni, która jednak darła się wniebogłosy robiąc hałas za wszystkich. Wagabundziaki, z Twardym i Siwym na czele, rzucili się na mnie, gratulować mi i mnie ściskać.
– Ku#wa stary! Co to w ogóle było??!! – darł się wyraźnie podniecony Twardy.
To co stało się później, przerodziło się w imprezę, na której czułem się jak gwiazda wieczoru. Każdy chciał ze mną pogadać, napić się ze mną, zrobić sobie ze mną fotę. Siwy już przygruchał dwie laski od zbierania kasy i widać, że wiązał z nimi nadzieję na spędzenie miło następnych kilku godzin, tytułując się moim trenerem i managerem. Twardy z kolei wyjął pokaźny rulon kasy, twierdząc, że to jego zysk z mojej wygranej, który należy mi się w całości. Moje pierwsze zarobione w klubie pieniądze… Uczciwe. No jeśli tylko uczciwie można zarobić na nielegalnej walce. Fajnie, ale ja chciałem być przez chwilę sam. Poszedłem do mojego pokoiku, przebrać się i umyć, gdy z torby dał się słyszeć wściekły dźwięk mojego telefonu. Niechętnie nacisnąłem przycisk zielonej słuchawki. Dzwonił Jurski z CBŚ, któremu w mojej telefonicznej książce kontaktów nadałem ksywę Wujek Marcin…
– Cześć, możesz rozmawiać? Jak tam ci idzie pięcie się po szczeblach klubowej kariery?
Cóż mogłem mu odpowiedzieć…?
Kolejny odcinek:
Prawo drogi – interaktywna, motocyklowa powieść cykliczna. Odcinek 9: Schowek