Przeglądając treści pojawiające się na różnych grupach motocyklowych natrafiliśmy na niewiarygodną (gdyby nie wydarzyła się naprawdę) wręcz opowieść członka Łowców Niewygód o ksywie Globo. Podzielił się on swoją niesamowitą historią, którą pozwolił nam opublikować na naszych łamach – ku przestrodze…
Często wydaje nam się, że znamy już wszystko, wszystko widzieliśmy, umiemy, nic nas nie zaskoczy. Tymczasem, nawet gdy wszystkie wyżej wymienione warunki wydają się spełnione, i tak możemy stać się ofiarą zbiegu okoliczności, pecha, roztargnienia. Przeczytajcie historię Globa, która najlepiej odda charakter nieprzychylności losu, z jakimi możemy nagle się spotkać:
Chciałbym napisać kilka słów wyjaśnienia co do wypadku, który miałem (nie)przyjemność mieć na motocyklu. Otóż jakkolwiek głupio i niewiarygodnie to brzmi… zderzyłem się przy dużej prędkości z metalowym szlabanem. Takim zwyczajnym, biało-czerwonym, zamkniętym w poprzek drogi. A było to tak…
W poniedziałek wybrałem się do znanego i polecanego mi gorąco fizjoterapeuty. Przyjmował niecałe 100 km ode mnie, pogoda piękna. Szybka decyzja. Lecę motocyklem. Oczywiście po wizycie, już bez zbytniego pośpiechu, powrót do domu, a jakże na azymut! Nie pilnowałem drogi ani czasu. Widziałem wiele pięknych miejsc. Nie spieszyłem się.
Mniej więcej w połowie drogi byłem jeszcze na nieznanych mi terenach, bo przecież w bezpośredniej mojej okolicy nie ma drogi ani ścieżki, której bym nie znał. Zatem gdy jeszcze byłem w nieznanym, przejeżdżałem przez wioskę i wychodzącą z niej drogę asfaltową na kierunku azymut –> dom. Tak wynikało ze wskazań GPS.
Asfalt zmienił się w szeroką, lekko piaskową drogę, z wyraźnymi śladami pojazdów rolniczych. Taką, po jakiej z przyjemnością zamiata się tyłem, lekko tylko trzymając kierownicę. Lecę zatem tą gruntówką, a po prawej i po lewej zaczyna się las. W tym momencie zachodzące słońce układa się idealnie, ale to idealnie w osi tej drogi… Jednak patrzę daleko przed siebie i widzę na 200 metrów przed sobą szeroką drogę, bez żadnych przeszkód.
Niestety, jak się okazuje, w zachodzącym słońcu wyblakły biało-czerwony szlaban zlał mi się totalnie z otoczeniem. Choć wydaje się to niemożliwe, to ja faktycznie go nie widziałem!
Wyobraźcie sobie. Zachodzące słońce, droga jakby stworzona do przelotu, motocykl zamiata tyłem, wrzucona czwórka, rzut oka na prawo, lewo, na gps, podnoszę wzrok by znowu spojrzeć daleko w przód i mam… 10 metrów do szlabanu.
F.ck! Zero czasu na reakcję. Uderzenie jest przepotężne! Motocykl w jakiś sposób prześlizguje się dołem, a ja zostaję na szlabanie, w miejscu. Prędkość? Nie wiem, ale dwie wartości są pewnie. Na pewno było mniej niż 100 km/h i na pewno było więcej niż 60 km/h
Sam oceniam tę wartość na 70-75 km/h w momencie zderzenia. Jak napisałem – uderzenie jest potężne, ale nie pozbawia mnie przytomności.
Po uderzeniu spadam na plecy i w szoku przekręcam się na brzuch. Mam pełne usta, w moim przekonaniu krwi. Nie mogę złapać oddechu, kątem oka widzę motocykl. Leży do góry kołami. Porozwalane gadżety, GPS, lusterko. kawałek dalej leży telefon. przełykam to co mam w ustach.
W tej chwili, po uderzeniu, jestem pewien, że to moje ostatnie chwile. Mam wewnętrzne przekonanie, że mam porozwalane totalnie organy wewnętrzne, że już nic się nie da zrobić. I że jednak śmierć bardzo boli. Wydaje mi się, że za chwilę stracę przytomność. Ponieważ jednak ta chwila nieco się przedłuża… idę na czworakach powoli do telefonu. Działa! Ale… brak zasięgu. Wysyłam lakoniczną wiadomość do ogarniętego kolegi – Romana, który jest ratownikiem, zresztą dużo razem podróżowaliśmy. Nie znam kompetentniejszej osoby.
– Miałem wypadek. Potrzebna karetka.
Doświadczenie mówi mi, że jak nie ma sygnału, to i tak na chwilę telefon gdzieś zasięg znajdzie i wiadomość się wyśle. Tak się dzieje.
– Żart? – przychodzi odpowiedź.
– Nie – odpowiadam
– Podaj pozycję, już działam.
Podanie pozycji się niestety nie udaje, bo telefon nie łapie zasięgu. Czy Romkowi, przez służby, uda się ustalić moją pozycję? Nie wiem, ale jeśli nie, to ciężko mi będzie pomóc.
Chociaż z drugiej strony nadal nie opuszcza mnie przekonanie, że to i tak koniec, więc specjalnie nie ma to znaczenia, jednak… walczę.
Udaje mi się wstać przy pechowym szlabanie. Czuję, że mam złamaną rękę i miazgę w klatce piersiowej. Krótki urywany oddech. Prawą ręką zdejmuję i odrzucam kask. Ruszam drobnymi kroczkami w kierunku skąd przyjechałem. Tam była wioska – 300-400 metrów?
Idę powolutku, krok po kroczku, bo boję się, że gwałtowniejszy ruch spowoduje, że zemdleję i już tu zostanę. Zajmuje mi to jakieś 10 minut i dochodzę na skraj wioski. Widzę ludzi na polu, ale nie mam możliwości krzyknąć pomachać.
Padam na kolana zwijam się w embrion. Ostatnie co robię to wysyłam swoją pozycję. Nie mam już siły. Za chwilę przyjeżdża policja, a zaraz za nią karetka i straż. Romkowi się udało. Pojawia się nadzieja, że może jest szansa mnie odratować. Dają mi w żyłę coś tak pięknego, że ból odpływa a świat staje się piękny…
Na sorze – po prześwietleniach, tomografie i USG, okazuje się, że narządy wewnętrzne są całe, natomiast wybuchł lewy łokieć i mam połamane żebra. Jak na to co zaszło nie mogę w to uwierzyć. Koledzy, którzy zbierali później mój motocykl i widzieli wygięty szlaban, który przyjąłem na klatę zapytali mnie – Z czego ty kurde jesteś zrobiony?!
Nie wiem, ale na własnej skórze przekonałem się, że rutyna może zabić, że jazda w pojedynkę, mimo doświadczenia, jest mega niebezpieczna, że kiedy jesteś na motocyklu każda rzecz może być dla ciebie zagrożeniem.
Kolejna sprawa, że najważniejsze są przyjaźnie i relacje międzyludzkie – Roman, który zorganizował mi akcję ratowniczą. A jeszcze więcej zadziało się później, kiedy poobijany, obolały, zwróciłem się z pytaniem, do Czarka, czy może się dowiedzieć gdzie zoperować taki wybuchnięty łokieć. Od tego momentu zostałem pominięty, do akcji wkroczył Łukasz (cały na biało). Koledzy zorganizowali mi zbiórkę i dzięki niej załatwili operację, rehabilitację i docelowo sanatorium. Bo żyję z pracy rąk własnych i pewnie przez 2-3 miesiące nie będę mógł do niej wrócić.
Chciałbym bardzo podziękować wszystkim, którzy mnie wsparli w jakikolwiek sposób. Być może nie doceniałem jak wielu wspaniałych mam przyjaciół. To największy skarb. Jestem BOGATY!! I dziś wiem, że to o ten skarb trzeba w życiu dbać najbardziej. Choćbyś był najsilniejszy, nie poradzisz sobie bez wsparcia innych.
Cała ta sytuacja zdarzyła się tylko i wyłącznie z mojej winy, za co serdecznie wszystkich przepraszam…
Globo
Tekst edytowany