Jak to jest z tym sezonem? Jedni piszą, że jeżdżą całą zimę i śmieją się z tych, co nie jeżdżą. Inni czekają na ciepłe dni, by wyciągnąć swoje maszyny z czeluści garażów – szanując tradycję klimatyczną i dając odpocząć maszynie podczas kalendarzowej zimy. Kto ma rację? Kiedy w tym roku zaczął się sezon i czy w ogóle się skończył?
Co kraj to zwyczaj, co człowiek to opinia. I tak też jest z zagadnieniem motocyklowego sezonu. Choć za oknem dziś było pochmurno, a termometr wskazywał raptem 7 stopni na plusie, stwierdziłem, że w końcu czas przewietrzyć mojego Speeda. Wyszperałem moje turystyczne kombi, wzbogaciłem je o podpinki, wyciągnąłem najszczelniejszy kask i kominiarkę z windstoperem oraz ocieplane rękawiczki.
Sprawdź koniecznie jakim typem motocyklisty jesteś!
Tak ubrany zrobiłem w sumie jakieś 50 km, a w połowie tego dystansu spotkałem się z kumplem, z którym obgadałem sprawy, przekazałem mu jakieś graty i wypiłem z nim kawę w restauracji. Dlaczego wam o tym piszę? Bo chciałbym powiedzieć, że na moim nakedzie, bez grzanych manetek, bez żadnej ochrony przed wiatrem było mi po prostu zimno – mimo bardzo odpowiedniego stroju. Sezon otworzyłem (czy aby na pewno…), ale trochę na siłę. Czy było mi przyjemnie? I tak i nie. Fascynacja przyspieszeniem, prędkością, poczucie spełnienia, że znów, po kilkumiesięcznej przerwie siedzę na motocyklu – to zdecydowanie na plus. Na minus? Wszystko inne. Zmarzłem, tylna opona uślizgnęła się dwa razy podczas przyspieszania, ręce zgrabiały mi już po 15 km jazdy – ogólnie fizycznie nic przyjemnego.
Czy jestem miękki? Może i tak, może teraz tak – choć pamiętam reakcje kumpli, którzy pukali się w głowy, widząc mnie pędzącego po mieście swoim Fazerem czy DRZ-etą w śnieg, mróz deszcz, zimą 2007 czy 2008 roku. Cóż, człowiek się starzeje i staje się bardziej wygodny. Ale i wtedy kierowałem się wygodą, bo była nią dla mnie jazda motocyklem – jeździłem do pracy ponad 20 km i wolałem zmarznąć przez 30-40 min, niż gnieść się 1,5 godziny w autobusie, wracać do domu godzinę później, wstawać ponad godzinę wcześniej i się przez to nie wysypiać. Nie bałem się gleby, nie bałem się o swoje zdrowie (przez te przejeżdżone zimy teraz już wczesną jesienią zakładam czapkę – łysy łeb plus przewiane zatoki – to ból nie do opisania), wtedy niczego się nie bałem… Po prostu jeździłem.
W tej chwili widzę zalew wpisów na forach, grupach i fanpage’ach, w których chwalicie się, że sezon trwa cały rok, że się nie kończy, że zimy nie było, więc się jeździ, że nie ma nieodpowiedniej pogody, tylko źle ubrani motocykliści itd. I wiecie co wam powiem? Fajnie, ale jest to wasza indywidualna sprawa, czy jeździcie, czy też nie. A definitywnie już wam powiem, że gadanie o sezonie trwającym cały rok, nigdy niekończącym się jest wielkim nadużyciem, żeby nie napisać, że farmazonem. Napisałem to? Dobra, trudno, stało się. Dlaczego tak twierdzę? Ponieważ jazda w sezonie jest jazdą bezpieczniejszą, przyjemniejszą i w warunkach do tego stworzonych. 15-20 stopni, opona klei się do czystego od wiosennych deszczy asfaltu, można i przyspieszyć, i dać na kapcia i się złożyć mocniej w zakręt.
A jazda zimą? Dla mnie to survival. Z nosa cieknie, szyba zaparowana, jak zamknięta (nawet mimo pinlocka), jak otwarta to zimno daje tak po zatokach, że się wytrzymać nie da. Bez grzanych manetek (ja nigdy ich nie miałem) ręce sztywnieją, że ciężko operować sprzęgłem. Tył ślizga się przy mocniejszym odkręceniu manety (nie dotyczy słabszych sprzętów, chyba że trafimy na brudny asfalt – który jest praktycznie wszędzie), hamować mocniej strach (nie mam jakoś ABS-u, choć mieć bym chciał). Survival. Chcę dojechać do miejsca docelowego, przeżyć, zejść z motocykla, wejść do kawiarni, wypić coś ciepłego, zagrzać się. Ale, to moje zdanie, wy możecie mieć inne.
Natomiast w naszej redakcji mamy twardziela – Jarka Dobrowolskiego. On jeździ cały rok na swoim advenczurze. Myślę, że to z powodu kilku czynników. Pracuje w centrum Warszawy, a mieszka jakieś 60 km od miejsca pracy. Autem jeździ jego małżonka, więc łatwiej (znowu pragmatyzm zimowy) jechać mu motocyklem, niż gimnastykę uprawiać sztafetową z autem. Dodatkowo ma dużą szybę, grzane manetki, handbary – idzie wytrzymać. Zapytałem go, na potrzeby tego felietonu, dlaczego jeździ. Choć niby wiem dlaczego to robi, napisał mi tak:
„Motocykl jest dla mnie jak mechaniczna, indywidualna psychoterapia. Motocykl mnie rozumie, a ja jego. Dlatego tez, niezależnie od pogody, absolutnie zawsze mam ochotę na nim jeździć. Zwyczajnie suma plusów i minusów wychodzi dla mnie na przyjemność z jazdy. Oczywiście są warunki pogodowe, podczas których nie wyjadę, ale nawet minusowa temperatura nie jest przeszkoda jeżeli asfalt jest suchy, nie ma śniegu czy lodu. Należy pamiętać o takich kwestiach jak sól na drodze, białe pasy etc. Zimą, mimo wszystko, tez bardziej jeżdżę po szutrach niż po asfalcie.”
Oczywiście jest tak jak mówi, zimą jeździ w terenie dla przyjemności, jak tylko nie leje i nie ma błota uniemożliwiającego jakąkolwiek podstawową trakcję w terenie, ale… po asfalcie jeździ, bo trochę musi…
Zastanawiam się, czy panienki, które zimą chodzą po mieście w kusych spódniczkach i rajstopach – czy to na imprezę, czy to na randkę, czy może po to, by zwrócić na siebie uwagę płci przeciwnej (jadąc dziś Speedem przez centrum widziałem ze trzy takie egzemplarze) – piszą na forach, albo jakichś tam grupach, jakie one są twarde, jak to sezon na krótkie spódnice nigdy się nie kończy, jak to te dziewczyny, które biegają w spodniach, czy płaszczach do ziemi, są miękkie…
Prawda, że to brzmi kuriozalnie? Dlaczego zatem niektórzy udowadniają, wszem i wobec, że przeziębiając się na motocyklu (lub też nie – bo to kwestia indywidualna – ja jestem zmarźluchem), jadąc na nim gdzieś w styczniu przy temperaturze plus dwa są tacy super, a ten co trzyma moto w garażu jest wg. nich miękką gumką?
Sam nie wiem. Ale wiem jedno – kiedyś byłem twardy, a teraz już mi się nie chce nikomu, niczego udowadniać. Szanuję każdego, i tych co latają non stop i tych, co wyciągają motocykle z garażu tylko jak świeci słońce. Bo wiecie co? Motocykle to wolność. Motocykle są dla każdego czymś innym i to jest piękne. Niech każdy używa ich zgodnie z przeznaczeniem, swoim wewnętrznym, pasującym tylko jemu (lub jej) przeznaczeniem…
A odpowiadając na pytanie zadane w tytule. Tak, sezon się skończył, myślę że jak co roku w listopadzie. Czy sezon się zaczął? Nie, jeszcze nie, ale zaraz się zacznie, za chwilę. A wszyscy ci, którzy latają – teraz (jak dziś ja), czy całą zimę – nie przedłużają sezonu. Oni po prostu latają poza sezonem.