_SLIDERNowe pojazdy, nowe mandaty, ale stare limity prędkości na drogach. Bezpieczeństwo to...

Nowe pojazdy, nowe mandaty, ale stare limity prędkości na drogach. Bezpieczeństwo to pusty frazes…

-

Z dniem 1 stycznia w życie weszły nowe przepisy ruchu drogowego, a właściwie nowy taryfikator kar za wykroczenia drogowe. Za przyjęciem drastycznych podwyżek mandatów, dwukrotnym wydłużeniem czasu redukcji punktów karnych oraz zwiększenia ich liczby za pojedyncze wykroczenie głosowali posłowie wszystkich partii. Czy to znaczy, że to dobre rozwiązanie? Czy zmiany idą w dobrym kierunku?

Długo nic, a potem razy dziesięć…

Od dawna już głośno mówiło się, że taryfikator mandatów nie odstrasza piratów drogowych i 500 zł nie jest już dużą karą, jeśli rozpatrujemy kwestię maksymalnego mandatu za jedno przewinienie. Trudno się z tym nie zgodzić. Jeżeli coś ma odstraszać, to musimy się tego bać. Jeżeli tak nie jest, to to po prostu nie działa. Zgoda. Ale… jak to zwykle bywa, nic, nic, absolutnie nic i nagle zmiana o 180 stopni. Maksymalny mandat 5000 zł, punkty karne na dwa lata, a z maksymalnych 10 zrobiono 15. To naprawdę masakryczna zmiana. Czy na lepsze?

Tu damy znaczek, a tu limicik…

Oczywiście większość z was może powiedzieć, że wystarczy jeździć zgodnie z przepisami i po sprawie. Fakt. Zgadza się. Tak jest. Tylko najgorsze jest to, że w naszym kraju ograniczenia prędkości często są kuriozalne, w całkowicie przypadkowych miejscach i nijak nie mają nic wspólnego z bezpieczeństwem. A przecież to właśnie bezpieczeństwo ma być podkładką pod wszystkie te zmiany i ograniczenia na drodze też są nimi ponoć dyktowane. Przykład? Proszę bardzo… Warszawa, zjazd z ekspresówki S2 na Puławską, w stronę Piaseczna. Zmieniam pas na skrajnie prawy i będąc jeszcze na trasie, mając ponad 300 metrów na dohamowanie przed światłami i skrętem w prawo, mijam znak terenu zabudowanego i ograniczenie do 50 km/h. Teren zabudowany – po jednej stronie trasa prowadząca na Ursynów, po drugiej wysoki mur dźwiękochłonny. Ani jednego zabudowania w zasięgu wzroku, za to martwe pole, na którym z lubością staje policja, zatrzymując kierowców, którzy zjeżdżając z ekspresówki (prędkość dozwolona na niej to 120 km/h) chcieli delikatnie wyhamować, nie wciskając środkowego pedału w podłogę. To jeden przykład, który niestety można mnożyć…

Wolniej to znaczy bezpieczniej?

Zauważyłem, że ostatnio, starając się mocno nie przekraczać ograniczeń prędkości, zacząłem jeździć mniej bezpiecznie. Kuriozalnie bardziej skupiam się na namierzaniu znaków, limitów prędkości i innych „pomagających” jechać bezpiecznie wskazówek, niż na rzeczywistych zagrożeniach czyhających na drodze. Głowa sama kręci się też w poszukiwaniu ukrytych patroli, fotoradarów, odcinkowych pomiarów prędkości. Jadąc obok nich zwalniam przesadnie, aby na pewno, aby na 100% nie przekroczyć prędkości, nie pamiętając czy ograniczenie było do 70 czy do 90 km/h. Kiedyś patrzyłem daleko przed siebie, obserwując pobocza drogi, skupiając się na widzeniu peryferyjnym, aby nie zostać zaskoczonym przez przebiegające drogę zwierzę, obserwowałem innych użytkowników drogi, starając się przewidzieć ich manewry. Kiedyś…

To wszystko powoduje, że jazda po drodze staje się bardziej nieprzewidywalna, chaotyczna, po prostu sztuczna. Zagapienie się – nie na telefon, czy na piękną dziewczynę na przystanku, a na drogę przed nami – może skutkować odruchowym mocnym hamowaniem, bo przecież przegapiliśmy znak ograniczający prędkość do 70, a zaraz za nim mogą stać. Z kolei taki ruch może wprowadzić niepotrzebne zamieszanie i sprowadzić zagrożenie na innych użytkowników drogi. Kto nie widział panicznie hamującego auta tuż przed stojącym fotoradarem, niech pierwszy rzuci kamieniem…

Na motocyklu jest jeszcze gorzej

O ile moje obserwacje ostatnich dni dotyczą jazdy samochodem, o tyle świat widziany z siodełka motocykla, tylko i wyłącznie przy przepisowych prędkościach, jest zupełnie już inny, dziwny i niemal straszny. Na niektórych motocyklach po prostu nie da się jechać przepisowo – co nie znaczy, że jedzie się niebezpiecznie. Jeżeli tak by było, już dawno bym nie żył, zabierając ze sobą być może niewinne ofiary… Szybciej – nie mówię o akcji 200 w mieście – nie znaczy niebezpiecznie. Często właśnie jest wtedy bezpieczniej, ale i wygodniej oraz… normalniej.

Oznaczenie dróg do poprawy

Abym z ręką na sercu mógł przyrzec przed samym sobą, że będę zawsze i wszędzie przestrzegał limitów prędkości, system oznakowania dróg musiałby się zmienić drastycznie. Przede wszystkim musiałby być nastawiony na rzeczywiste bezpieczeństwo, a nie dmuchanie na zimne. Teraz po prostu nie wierzymy znakom. Przecież jeżeli widzimy ograniczenie do 30 km/h przy zjeździe z wiaduktu, znaczy to tylko tyle, że bezpiecznie możemy jechać 60 km/h, a w rzeczywistości każdy jedzie 50 km/h. Limity prędkości na naszych drogach nie zauważyły tego, że pojazdy po nich się zmieniły. To już nie tylnonapędowe, kwadratowe, prl-owskie auta z hamulcami bębnowymi, amortyzatorami piórowymi, na oponach szerokości tych dzisiejszych motocyklowych. Świat przyspieszył, limity zostały – żeby było bezpieczniej!

Bezpieczeństwo zależy od typu pojazdu

Drugą sprawą jest rozróżnienie typów pojazdów jeżdżących po drogach publicznych. Inne limity powinny dotyczyć motocykli, inne samochodów osobowych, inne ciężarówek, czy autobusów. Tak byłoby najrozsądniej i najbezpieczniej. To że ja, swoim lekkim supermoto przejadę winkiel z prędkością 80 km/h, w ogóle się nie stresując, nie znaczy, że kapelusznik w Fabii będzie potrafił powtórzyć mój wyczyn. Powiecie, że takie oznaczenie to utopia? Dobrze, to teraz mamy znak ograniczający prędkość, który ma być tak samo aktualny latem i zimą, na suchej, mokrej czy oblodzonej nawierzchni… To dopiero jest utopia.

Tak czy siak, rządzący powinni dostosować limity prędkości do realiów XXI wieku, wtedy mógłbym podpisać się własną krwią, że z całych sił będę starał się, by ich nigdy nie złamać. Teraz są to mrzonki, a latające drony, szybkie zakupy policji, nagonka na kierowców i w końcu ostatnie podwyżki mandatów, to przede wszystkim atak na naszą kasę, a nie troska o nasze bezpieczeństwo.

Uważasz inaczej? Przekonaj mnie w komentarzu…

Spodobał Ci się artykuł? Podziel się nim!
Michał Brzozowski
Michał Brzozowski
Motocyklista od 20 lat, z potężnym stażem przejechanych kilometrów, dużą liczbą przetestowanych maszyn i wielką miłością do jednośladów. Przede wszystkim kocha trzy motocyklowe segmenty: hipermocne nakedy, wygodne, duże turystyczne enduro oraz lekkie i zwinne jednocylindrowe supermoto, ale nie stroni od jazdy wszystkim co ma dwa koła. Przetestuje każdy sprzęt, a większość z testowanych motocykli chociaż spróbuje postawić na koło. Absolwent filologii polskiej na UW. Prywatnie pasjonat sportu, a w szczególności rowerów.

4 KOMENTARZE

  1. Nawet nie będę próbowal przekonywać. Też tak uważam, że to nic innego jak kolejna sztuczka załatania dziurawego jak stare sito budżetu. Szkoda słów.

  2. Nie jestem przekonany czy chodzi tylko o wyciąganie kasy? Patrząc globalnie to kilka elementów składa się na fakt ograniczenia przemieszczania się w ogóle. Bardzo drogie paliwo, drogie auta elektryczne wprowadzane na siłę w rynek na które stać niewielu, ograniczenia emisji spalin – by właśnie wybierać elektryki. Dodatkowo obostrzenia w formie wysokich kar za przewinienia i punkty z których trzeba będzie schodzić 2 lata. Pracuje handlowo więc jeżdżę bardzo dużo ale też przepisowo choć i w takiej jeździe zdarzają się błędy. Mam takze podobne odczucia jak twoje… Dotychczas myślałem za innych na drodze i na tym skupiała się moja uwaga, teraz podswiadomie rozgladam się za znakami starając się na siłę zapamiętać ograniczenie i totalnie w mieście na przechodniów co jest kolejnym problemem , bo wchodzą na przejścia niespodziewanie odkąd wszedł przepis. Jest też tak na co zwróciłeś uwagę. Ludzie hamują nagle, niespodziewanie bo nie wiedzą jakie ograniczenie muineli lub właśnie przed pasami bo może akurat wejdzie przechodzień który prowadzi dyskusje przy samym przejściu ze znajomym. Masakra. W tym momencie to nagminne i ogromnie niebezpieczne. Jeżdżę też na motocyklu i tu mam największe obawy. Po pierwsze lekkie odkręcenie manetki oznacza możliwość złamania większości przepisów w kilka sekund, po drugie ciężkim turystykiem przy absurdalnych ograniczeniach prędkości w niektórych miejscach oznacza jazdę niestabilną, a co za tym idzie niebezpieczną dla mnie i dla innych… obawiam się też że kierowcy aut będą mniej wyczuleni na motocykl rozglądając się za znakami.

  3. Łatanie budżetu to jedno.
    A drugie dno to przygotowywanie do „usunięcia” z dróg kierowców i zastąpienie ich autonomicznymi autami. Za pomocą dużych kar, kuriozalnych ograniczeń, nie tylko w Polsce ale w całej Europie (typu 30km/h w Paryżu), oraz wszechobecnego monitoringu i śledzenia (obowiązkowe czarne skrzynki w nowych autach od lipca, drony, radary itp.) w końcu zmuszą wszystkich do jazdy zgodnej z przepisami lub porzucenia własnego środka transportu. Dopiero wtedy na dobre wejdą na rynek autonomiczne auta, bo póki co żywi kierowcy są dla tych wynalazków zbyt nieprzewidywalni. A kolejny krok będzie analogiczny jak teraz wprowadzanie zakazu produkcji aut spalinowych od określonej daty, czyli zakaz produkcji aut nieautonomicznych. I wszystko w imię utopii bezpieczeństwa. Jedyny komentarz, który się ciśnie na usta, to że kto w imię bezpieczeństwa jest gotów zrezygnować z wolności, nie zasługuje ani na jedno ani na drugie.

  4. Zmiany jakie wprowadzili to pospolite złodziejstwo gdzie jak dotychczas będą okradani wyłącznie Kowalscy, a znajomi królika i cała „rządowa śmietanka” będą nadal zasłaniać się immunitetami.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

POLECAMY

ZOBACZ RÓWNIEŻ