Kiedyś było nas mało. Pamiętam, gdy na każdych światłach pozdrawiało się stojących obok motocyklistów, często też próbując zagadywać, przekrzykując głośne wydechy. W dzisiejszych czasach mam wrażenie rośnięcia podziałów, budowania ich wewnątrz ogółu motocyklistów. Nie jesteśmy my, bo dzielimy się na tych, tamtych, onych. Nie lubimy się nawzajem, nie jesteśmy sobie braćmi, no chyba że zdarzy się wypadek, coś nieprzewidzianego…
Internet łączy. Bez dwóch zdań uważam, że internet jest największym wynalazkiem dwudziestego wieku, który ukształtował już co najmniej dwa pokolenia ludzi. Ma wpływ na wszystko, wszystkich razem i każdego z osobna – nawet na tych, którzy deklarują brak zainteresowania social mediami, nie udzielają się na forach dyskusyjnych, a używają nadal nokii 3110 (nie znam nikogo takiego, wy znacie?). Internet połączył wielu, odpowiada za związki małżeńskie (w tym mój), przyjaźnie, za zniwelowanie dystansu między kochającymi się ludźmi, ale także ma swoją ciemną stronę. Wykreował zjawisko hejtu, dał głos ludziom, którzy są za głupi, by gdziekolwiek się udzielać, którzy powinni jedynie czytać i uczyć się, a nie wylewać swoje mondrości na innych. Internet podzielił też nas, rozrzucił po różnych grupach, forach miłośników danego modelu z danego rocznika, czy też specyficznego stylu jazdy.
Ci cholerni gieesiarze
Gieesiarze, czyli kto? Ustalmy może na początku kim jest ten mityczny gieesiarz. Czy to tylko ci, którzy latają najnowszymi egzemplarzami o największych pojemnościach? Czy ktoś, kto kupił sobie GS 310, albo 750 też jest gieesiarzem w tym złym znaczeniu tego słowa? No właśnie. Według mnie nie jest… Gieesiarz to ten na dopasionym 1200 najlepiej adventure, 1250 i 1300, względnie na nowym 900 adv. 850-tki, 800-tki i wszystko niżej i starzej jest już za stare, za tanie i gieesiarza z ciebie nie zrobi. Dobra, mamy to!
Kiedyś byliśmy my, my – motocykliści
A teraz czytam, na jednej z facebookowych grup wzajemnej adoracji, o tym jacy to specyficzni są gieesiarze i jak autor posta ich nie rozumie, uważając, że każdą grupę cechuje odjazd umysłowy, ale… cytując:
– Wśród motocyklistów, od lat prym wiodą GSiarze, tym to sufit na głowę sp..dolił się całkiem, każdy to wie, a i sami zainteresowani nie robią nic, by zmienić tą opinię.
Przyczyną takiego wpisu jest zdjęcie GS-a 900 zrobione podczas targów EICMA, którego kufry zostały przerobione w mobilną kuchnię, z palnikami, miejscem na patelnie, garnki, sztućce talerze i oczywiście żarcie. No kuriozum, którego już przeżyć się nie da. Ktoś zrobił sobie customowy zestaw, który można zawiesić wszędzie. Pech chciał, że powiesił to na GS-ie. Dlaczego? Bo mógł. A jak będzie chciał pójść do muzeum lotnictwa, to pójdzie do muzeum lotnictwa… Ciekawostką jest to, że kuchenny zestaw parę miesięcy temu po raz pierwszy widziałem na Tenerze…
Wtedy nie skupił on na sobie hejtu, bo przecież tenerowcy są spoko, prawda? Tenerę 700 ma prawie każdy, jest tania, nie huśta więc gula nikomu.
Ale wróćmy do gieesiarzy. Dlaczego zatem ten hejt na nich? Pochytajmy to!
Bo nie kupili za gotówkę!
Gieesiarze są odstrzeleńcami, bo mają drogie motocykle w leasingu – to najczęstszy zarzut kierowany wobec nich. Przez kogo? Ano często przez tego, kto ma kredo na chałupę na 25 lat w przód, skodę oktawię w leasingu, a telewizor 65 cali kupił na 10 rat zero procent. I to jest ok. Ale moto w finansowaniu już nie. Żałosne.
Bo, bo oni nie jeżdżą!
No tak, kolejna straszna rzecz. Nie jeżdżą. Mają, a nie jeżdżą. Jak oni tak mogą? Dlatego też na portalach ogłoszeniowych, do niedawna praktycznie jedyne motocykle z prawdziwym przebiegiem, wystawiane były beemki. Różne, ale gieesy wiodą w nich prym. 100 tys., 80 tys., 150 tys. km przebiegu w sztukach kilkuletnich nie jest rzadkością.
Wielu gieesiarzy wykorzystuje swoje motocykle zgodnie z przeznaczeniem – jedna, dwie wyprawy rocznie, na każdej wpada kilka – kilkanaście tys. kilometrów. A potem maszyna stoi. A że są i tacy, którzy płacą raty i nie jeżdżą? To co z tego? Ich sprawa. Fajnie potem odkupić za połowę, czy 1/3 wartości motocykl bez przebiegu, a ze starszym peselem. Jeśli oczywiście tylko odważyłby się, jeden z drugim, zostać gieesiarzem.
A oni wożą powietrze w kufrach…
Jak będą chcieli, to będą wodzić wodę, błoto, albo obornik. Po prostu wielu gieesiarzy jest zbyt leniwych, słabych, albo ma dwie lewe ręce, albo po prostu ma całkowicie wywalone (niepotrzebne skreślić) na zdejmowanie i zakładanie ciągle kuferków i jeździ z nimi cały czas. Może mają w nich potrzebne rzeczy. A może, skoro za nie zapłacili, to chcą je mieć zawsze przy sobie. Niech se wożą. Co cię to obchodzi?
Produkt nazistowski, niemiecki, wehrmachtu!
Jak twój stary sprzedaje auto, to pisze, że ściągane z Niemiec. Dlaczego? Bo lepsze się może wydawać kupującemu, że po bardziej cywilizowanej zagramanicy jeździło. Nawet jak auto jest produkcji francuskiej – ale za to z Niemiec! A jak ci powiem, że w beemce dużo części jest z Azji, tak samo jak w twojej hądzie zdziełanej na Tajwanie czy w Malezji? Naprawdę to jest jakiś argument, skąd jest dana rzecz? Myślę, że nasze wojsko, jeżdżąc Leopardami 2A5 wstydzi się tego, że użytkowane przez nich pojazdy są z Niemiec, whermachtowskie… Na pewno tak jest.
Bo mają wszystko ze znaczkiem BMW
Ano mają, bo często mają ciuchy z salonu, w którym kupili motocykl, wrzucone też w ratę leasingu. BMW, choć pod swój parasol bierze różnych producentów, to raczej (zdarzają się wyjątki) swoim logiem oznacza ciuchy bardzo dobre lub nawet najlepsze na rynku. Oczywiście co komu pasuje, ale dla mnie wstyd to nie zapinać kasku, jeździć bez rękawiczek, albo na flaku w tylnym kole, a nie w ciuchach z logiem BMW. Wchodzisz do salonu beemki, stwierdzasz, że na motocykl cię nie stać, oglądasz ciuchy, gdzie kurtka kosztuje 8 tys. zł, oparzony wybiegasz z płaczem, w autobusie, jadąc do domu wrzucasz komentarz z hejtem na markę. Robi ci się lepiej, gdy zbierasz pod nim lajki. Jest cudownie.
Brud w sprayu
Bo mają motocykle terenowe, a w terenie nie jeżdżą. No niektórzy jeżdżą, niektórzy nie jeżdżą. Mam dane, że globalnie około 6% kupujących nowego gieesa w salonie deklaruje nim chęć jazdy w terenie. To znaczy, że 94% jazdy w terenie nie deklaruje. Odsetek jeżdżących w offie rośnie wraz ze starzeniem się motocykli, przechodzeniem ich z rąk do rąk. Jestem pewien, że w terenie zobaczycie dużo większy odsetek gieesów 1150 adv niż 1300 adv. Bo kto chciałby porysować, połamać, zniszczyć ledwo co kupione. Wróć. Ledwo co zaciągnięte cacko, które nawet do swojego użytkownika w pełni nie należy, a do banku.
Gieesiarz na Tenerce i DesertX-sie
Ha, obserwuję tyle tego szitu motocyklowego w internecie – wiecie, wyszukuję dla was newsy, muszę śledzić wszystko co pojawia się w social mediach i innych skupiskach ludzkich. I tak, zauważam, że bardzo dużo wyświetleń mają odjebane motocykle adventure, spod znaku tenere czy desertx, które mają nawieszane gadżetów, porobionych oklein, założonych dodatkowych świateł czy innej elektroniki, a terenu to one praktycznie nie widziały.
Wyświetl ten post na Instagramie
Wrzucają bez żeny ich właściciele foty na wytartych na środku niemal do zera, od jazdy po asfalcie oczywiście, karoo extreme. Ich motocykle są wychuchane, świecące, bez rys. I co? Tysiące lajków. Jak to tak?!? Czy można być gieesiarzem bez gieesa? Kurcze! Stawiam tezę, że można! Ma drogi motocykl adventure, a jeździ nim po asfalcie? Może spłaca leasing za niego? Nakupił gadżetów, ciuchów w off, turystycznych, ma kufry z którymi lata po mieście? Nawet nie wie, mając ducati, ale jest gieesiarzem! Zresztą, ci co mają ducati, często przesiadają się na bmw po jakimś czasie, rotacja idzie też w drugą stronę. Gieesiarz jak nic, ale na ducati, yamasze, hądzie – zdarza się.
Skąd wziął się hejt na właścicieli gieesów?
Po pierwsze z zazdrości. Duże gieesy, jako jedne z pierwszych, przekroczyły magiczną barierę 100 000 zł. Tuż za Harleyami, z których właścicieli polewka w necie też jest na dosyć wysokim poziomie, ale to już jest temat na osobny artykuł. Nie każdego było, jest i będzie stać na taki wydatek – nawet przy podparciu się leasingiem. Prawda jest taka, że jedni wielbią markę BMW, uznając dużego GS-a za motocykl ostateczny (wszyscy skończymy na gieesach) inni plują na nią. Część gieesiarzy sama jest sobie winna za ten stan rzeczy. Dlaczego? Bo dawali często odczuć mniej zamożnej braci, że są lepsi, bo bogatsi. Bo ich stać. A tego się im nie wybacza. Jeden z drugim bucowatym bubkiem ze śmigłem na baku mogą zrobić naprawdę zły piar marce w danym środowisku, w danym regionie. Wiedz, że jeśli masz gieesa 1300, to MUSISZ być miły dla każdego. Nie możesz mieć gorszego dnia, nie mieć ochoty na rozmowę, mieć problemów w pracy i chęci izolacji od wszystkich. Nie. Zagadany, musisz miło, wyczerpującą odpowiedzieć. Musisz być miły, bo inaczej będziesz oskarżony o snobizm. Tak to działa. I wiecie co to jest? To są kompleksy. A hejt na gieesiarzy, to nic innego jak leczenie kompleksów…
Jednym słowem
Dobra, jednym słowem się nie da. Interesujcie się sobą i swoim motocyklizmem, niech każdy wyciąga z posiadanej maszyny jedynie przyjemność. Jeśli komuś sprawia przyjemność posiadanie, niech posiada. Remontowanie grata, niech remontuje. Zbieranie, niech ma i 20 jednośladów w stanie różnym, niekoniecznie do jazdy. Pucowanie, polerowanie, niech pucuje i poleruje. Jazda z kufrem i bez kufra zresztą też, niech jeździ z kufrem lub bez. Mamy w naszym kraju taki ustrój, w którym do pewnego stopnia każdy może robić co chce i z tego korzystajmy. Jeśli ja, testując ogrom motocykli, miałbym do każdego z nich odnosić się personalnie, to większość ze sprzętów lądowałaby z łatką – nie interesuje mnie, ja bym go nie kupił bo… i tu argument. Grunt to wejść w skórę potencjonalnego zainteresowanego i spojrzeć na maszynę jego oczami. Tak samo i ty. Zamiast hejtować, spójrz na cudzy motocyklizm cudzymi oczami i już nie będzie wydawał ci się tak dziwny, śmieszny czy straszny. Polecam dystans nie tylko do innych, ale także, a może i przede wszystkim, do siebie.
Brawo