Mam wrażenie, że my kierowcy, jako jedna z największych, a może i największa grupa społeczna, jesteśmy coraz bardziej ograniczani. Nie, to nie jest wrażenie, taka jest prawda. Śruba dokręcana jest coraz mocniej. Tylko pytanie, czy w imię bezpieczeństwa, czy też nie tylko o to tu chodzi…
Kciuk w górę
20 lat temu, przejeżdżając obok policyjnego patrolu, zdarzało się szarpnąć na kapcia, czego konsekwencją nie był srogi mandat, a uniesiony kciuk w górę jednego z funkcjonariuszy. Kontrole drogowe kończyły się zawsze, powtarzam – ZAWSZE – ustnym upomnieniem. Policjanci rozumieli młodość, rozumieli że mamy motocykle po to, by nimi jeździć, a nie się nimi snuć. Oczywiście ich zrozumienie miało granice. Dopóki nikomu nic nie było, było ok. Jeżeli komuś coś by się stało, mielibyśmy przes…ne. Na szczęście nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji.
To też był czas wielkiej transformacji podejścia do jednostki. Mijało zachłyśnięcie się wolnością lat 90. po latach komunistycznych ograniczeń. Po ponad dekadzie wolności, nieograniczonego już niczym dostępu do dobrobytu, zaczęto zauważać i reagować na zagrożenia z nim i z nią związane. Dokładnie dwie dekady temu weszliśmy do Unii Europejskiej, która powoli naciskała na to, by z naszego dzikiego, postkomunistycznego kraju, zrobić uporządkowany byt państwowy. Pewne rzeczy nie mogły już wrócić. Śruba zaczęła być dokręcana mocniej.
Kierowniku, za szybko, za szybko, prawda taka jest…
Pierwszy mandat na motocyklu dostałem w 2007 roku. Wróć, nie mandat, tylko grzywnę. Grzywnę gotówkową…
Policjant na motocyklu, który pojechał za mną i nagrał na swój videorejestrator moją zbyt dynamiczną jazdę w ruchu miejskim, wziął dwie stówki, jedna nie starczyła. Trzeba było się podzielić z tym, kto może skasować to co się nagrało.
Czy źle, że skończyła się samowola kontrolujących nas policjantów? Że sami się teraz nagrywają, przez to praktycznie wyżej wymieniona sytuacja już raczej nie może mieć miejsca? Czy źle, że taryfikator skoczył w górę, że za wszystko jest teraz 1500? Że za najgorsze wykroczenia czeka nas więzienie, konfiskata pojazdu, zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych? Nic z tych rzeczy. Jeśli te wszystkie kary przyczynią się do uratowania życia choćby jednej osoby, to uważam, że wprowadzone zostały zasadnie. Niemniej jednak cieszę się że dopiero teraz…
W tym szaleństwie jest metoda – bezpieczeństwo!
Ja się wyszalałem. Wtedy, gdy nie było dostępu do torów wyścigowych, ani nie było pieniędzy na to, by zjeżdżać Polskę w ich poszukiwaniu. Wyszalałem się nie robiąc nikomu krzywdy, oprócz jednej osoby – siebie. Oczywiście nie udało się uniknąć konsekwencji kilku głupich numerów, ale nic sobie nie połamałem, więc uważam, że były to rzeczy marginalne. Natomiast moim wszystkim niebezpiecznym zachowaniom na drogach publicznych przyświecała jedna, wiodąca myśl – bezpieczeństwo. Oksymoron? Niekoniecznie. Wariować, ale z głową. Stawiać na kapcia, ale w miejscach, w których nikomu nic się nie stanie, jeśli utracę kontrolę nad motkiem. Odkręcać gaz tam, gdzie można. Hamować tam gdzie trzeba. Jadąc motocyklem przez lata nie patrzyłem jakoś mocno na znaki, raczej dostosowywałem prędkość do warunków zastanych na drodze. Tak, aby było bezpiecznie. Dynamicznie, ale bezpiecznie. Wolałem skupić się na namierzaniu potencjalnych zagrożeń w postaci wymuszającego pierwszeństwo auta, wchodzącego znienacka na asfalt pieszego, czy plamy rozlanego oleju.
Ograniczenia niedostosowane do realiów
Teraz jeżdżę znacznie wolniej, ale skupiam się na patrzeniu na znaki, fotoradary, fotokomórki, systemy opp, schowanego w krzakach dzielnego funkcjonariusza z lidarem, czy też siedzącą na plecach cywilną beemkę. Jeżdżę dużo spokojniej, a i tak dałem się w tym roku złapać w złośliwą pułapkę zastawioną na kierowców – wybaczcie, że szczegóły pominę.
Uważam, że uwagę dzisiejszych kierowców nie tylko rozpraszają telefony komórkowe, wbudowane w auta i motocykle tablety, ale przede wszystkim polowanie na nas namierzających ograniczenia i próbujących dostosować naszą jazdę do istniejących przepisów.
Jechać zgodnie z przepisami, szczególnie motocyklem, po prostu się nie da – możecie pisać w komentarzach, że to nieprawda, ale ja się z wami nie zgodzę. Nie da się i już. A jestem za tym, by jeździć właśnie zgodnie z przepisami, tylko po prostu to jest cholernie trudne. Już tłumaczę dlaczego. Miliard znaków stojących przy drogach sprawia, że po 20 minutach jazdy – gdy starasz się czytać je wszystkie – dostajesz oczopląsu. Zmiana ograniczeń prędkości co chwilę, czasami tylko na chwilę, czasami do 30 km/h, jest po prostu nie do zrealizowania bez konfliktu z innymi kierowcami, którzy będą na ciebie trąbić. Czasem jesteś zmuszony do tak nienaturalnego hamowania o 40 km/h tylko po to, by za chwilę znów przyspieszać. Bardzo bym chciał jeździć w 100% zgodnie z prawem i wiem, że jest to możliwe i nie sprawia mi to żadnej trudności, ale nie w Polsce. Na przykład podczas przejazdu przez Austrię, gdzie teren zabudowany z ograniczeniem do 50 km/h jest rzeczywiście terenem zabudowanym, a nie przestrzenią między dwoma znakami, często pustą. Gdzie na drogach jednojezdniowych poza terenem zabudowanym można legalnie jechać 100 km/h, a gdy są pojedyncze domy prędkość ograniczana jest do 80, a nie jak u nas 50 km/h. Tak samo w Hiszpanii – gdzie jazda po autostradzie z ograniczeniem do 120 km/h nie jest zwalniana do 100 km/h przez wystąpienie krętego odcinka. Sam dobierasz bezpieczną prędkość do danego winkla – oby w reżimie 120 km/h.
Biznes…

Polscy zarządcy dróg nie mają zaufania do rozsądku kierowców, co skutkuje permanentnym łamaniem przez nich nienaturalnych i przeszkadzających w bezpiecznej komunikacji ograniczeń. To z kolei otwiera możliwość łatwego karania ich przez policję i zautomatyzowane systemy dozoru ruchu, co przekłada się na wpływy do gminnych kas. Jeśli chodziłoby o bezpieczeństwo, to system ten byłby tak dopracowany, by mandatów wystawiać jak najmniej, by nie było miejsc idealnych do bezpiecznej utraty prawa jazdy (np. 3-5 pasmowa, wygrodzona ekranami dźwiękoszczelnymi, trasa mostu Północnego w Warszawie z chwilowym – na odcinku 300 metrów – ograniczeniem do 60 km/h i tajniakami latającymi w te i we wte po trasie). To wszystko to jest biznes. A my tkwimy w tym wszystkim po uszy i jesteśmy bici ze wszystkich stron.
Ot taka niedzielna, zimowa rozkminka. Macie inne zdanie? Pogadajmy…
Obecnie jadąc motocyklem więcej czasu poswieca się na patrzenie na predkościomierz i w lusterka czy cię nie dojadą niż na patrzenie na drogę. Czy tak jest bezpieczniej? Nie. Poza tym wszyscy wiemy że nasza drogówka wręcz poluje na kierowców ustawiając się z ukrycia w miejscach łownych nie mających nic wspólnego z bezpieczeństwem, a nie w miejscach gdzie mogliby faktycznie na mie wpłynąć. Ktoś kiedyś widział kontrolę prędkości stojącą jawnie przed szkołą, szpitalem, w centrum miejscowości? Bo ja w PL nie. I to się od czasu MO nie zmieniło. Silni dla słabych – słabi dla silnych. Powinni mieć takie motto na swoich wypasionych radiowozach.
Zrezygnowałem z jazdy motocyklem właśnie dlatego i obecnie sprzedaję swojego Street Triple’a, mimo że kupiłem prawie nówkę. Śmiganie na moto stało się bardzo męczące ze względu na przerażonych mandatami kierowców często jeżdżących dużo poniżej limitu prędkości. Zwalnianie przed fotoradarami do 30km/h przy dopuszczalnej 50km/h to już codzienność. Uważam również, że znaki drogowe w Polsce – wszelkie ograniczenia i ostrzeżenia – są stawiane jako ochrona przed ewentualną koniecznością wypłacenia odszkodowania, a nie jako faktyczna próba zapewnienia nam bezpieczeństwa. Do tego weźmy raczej niezbyt dobre umiejętności jazdy kierowców w naszym kraju i mamy małą katastrofę, którą widzimy na co dzień.
Dlatego w sumie wolę sobie siedzieć w klimatyzowanym samochodzie na wygodnym fotelu. Może kiedyś wrócę na moto, ale wówczas pewnie wybiorę coś małego, ewentualnie skuter.
Te wszystkie nowe ograniczenia, przepisy i mandaty proponowane przez jednych bezrozumnych i wprowadzane bezrozumnie przez drugich nie mają nic
wspólnego z poprawą bezpieczeństwa na drogach.
Powiem więcej – tu chodzi o powolne spacyfikowanie wszystkich podległych, a tzw. bezpieczeństwo jest tak naprawdę pustym hasłem, które ma służyć pozbawieniu ludzi MYŚLENIA i WYOBRAŹNI za kierownicą pojazdu.
To samo dotyczy ekologii