Zawsze chciałem zobaczyć Krym, więc kiedy tylko otrzymałem od żony błogosławieństwo, byłem spakowany. Dziś wiem, że pojechałem kompletnie nieprzygotowany – bez kluczy i umiejętności terenowych. Wróciłem jednak cały, zdrowy i szczęśliwy.
Tekst i zdjęcia: Tomek “Wania” Wanowicz
GS-a kupiłem wiosną 2011, od tej pory zrobiłem kilkanaście tysięcy kilometrów, ale plany mam znacznie większe niż Krym, więc trzeba zacząć je szybko realizować. Mam dwa tygodnie urlopu, więc nie ma zbyt wiele czasu.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Do wyjazdu nie przygotowuję się zbyt mocno, ufam motocyklowi (nie zabieram żadnych kluczy oprócz bazy spod siedzenia), na stacji kupuję jakiś mały zestaw naprawczy do opon i to wszystko co mam. Będę podróżował na lekko zjechanych szosowych Metzelerach. Pakuję się w dwa kufry, mam torbę na namiot i tankbag. Jadę na papierowych mapach.
Wyjazd z Krakowa około 12.00, cel: Lwów. Do granicy docieram szybko, tam delikatna (bezkolejkowa) odprawa, pierwsze tankowanie i mała niespodzianka – spodziewałem się cen paliwa znacznie bliższych 3 zł a tu ponad 4 zł. Lekki stresik, no bo to pierwsze kilometry w innym świecie, ale do Lwowa niedaleko. Szukam w Lwowie jakiegoś miejsca do zaparkowania przy Alei Swobody, pan parkingowy niczym pokładowy z lotniskowca próbuje zorganizować wyjazd (jakiejś kobiecie) i mój wjazd w jej miejsce parkingowe.
Sprawa się na tyle komplikuje, że blondynka wjeżdża w mój kufer i leżę na ulicy wąchając asfalt. Reakcja taksówkarzy, którzy stoją nieopodal jest jak wybuch wulkanu, laska kładzie uszy po sobie i odjeżdża – nic się nie stało. Ląduję w Hotelu Lwów (ten nocleg bukowałem wcześniej) w centrum miasta. Przestawiam zegarek i kładę się wcześniej spać.
Jaruzelski lis
Planuję w ciągu dwóch dni dojechać do Olenivka na zachodnim cypelku Krymu. Powinno się udać, bo to z Lwowa tylko 1100 km. Ruszam o ósmej rano, na początku powoli, ale zaraz za miastem siadam na ogon jakiegoś tutejszego przedstawiciela handlowego i jedziemy razem dosyć szybko. Co jakieś 120 -150 km zatrzymuję się w większych miastach, żeby zatankować (Tarnopol, Chmielnicki, Winnica).
Oczywiście oczy mam dookoła głowy, drogi słabo oznaczone i z kilometra na kilometr coraz słabsze (zaczynają się koleiny i na drogach pojawiają się tutejsi mistrzowie wyprzedzania na trzeciego). Do tego ciągle spoglądam na mapę. Milicja dosyć często stoi z radarem. Na skrzyżowaniach mają takie budki strażnicze, gdzie wyhaczają pechowców.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Ale kierowcy ostrzegają się światłami. Kiedy na jednym z postojów jem śniadanie w przydrożnym barze dokleja się do mnie tamtejszy biznesmen, więc klasyczna rozmowa, skąd? Jak? Ja na to że Krym, że Polska – a facet opowiada mi historię jak w 1981 w grudniu, jako żołnierz stał w czołgu na granicy w Polską czekając na rozkaz wjazdu. Mówi: „a Jaruzelski lis wykręcił nas”… Takich historii słyszę więcej.
Jadę dalej M12 i w okolicy Umań zjeżdżam w prawo na E95 i oczywiście jak chyba większość daję się złapać milicji. Twierdzą, że tam niby na wlotówce jest znak STOP. Przypominam sobie, że ktoś o tym pisał na forum… Niestety daję co dać trzeba i jadę dalej. Oni tam biorą hurtowo, stoi ich troje, oglądają moje dokumenty, a jeden z nich mówi „daj w karman” (daj do kieszeni).
Mam kilkadziesiąt kilometrów dwupasmówki, później odbijam w lewo – śpię w Wozneseńsku. Motel, miła obsługa, poznaje starszego pana, z którym dokonuje transakcji wymiany („paciorki za ziemię”), czyli jego gruszka za moje piwo. Tym razem to ja dostałem paciorki.
Wiem, że dzisiaj na pewno będę spał tam, gdzie zawsze planowałem. Znam to miejsce ze zdjęć i z satelity. Jadę pewnie i szybko, około 15. jestem w Autonomicznej Republice Krymu. Uśmiech od ucha do ucha, jadę dalej bo mam jeszcze zaplanowaną kąpiel w Morzu Czarnym (okolice Sterehusche). Po drodze kupuje pomidory i arbuza i jest mały problem – gdzie włożyć arbuza?!
Tutejszym plażom daleko do naszych (syf, kiła i mogiła), ale przynajmniej przy plaży pływają delfiny. Dalej mijam Olenivka i dojeżdżam na sam cypel Krymu. Więc jest latarnia co miała być, jest wrak statku co miał wystawać z wody i jest klif na którym rozbijam swój namiot. Ciepły wieczór, pomidorowo-arbuzowa kolacja. Jest dobrze i bardzo dobrze.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Niezly wyjazd. Tym nieprzygotowaniem sie nie martw – i tak zawsze psuje sie czesc, na ktore wymiane albo naprawe nie jestes akurat przygotowany…