Upragniony długi weekend. Cel podróży: Austria. Przewodnik zakupiony, trasa ustalona, noclegi zabukowane, Honda Transalp po przeglądzie, wszystko kupione i spakowane. Jedziemy – witaj przygodo! I to by było na tyle jeśli chodzi o Austrię.
Tekst i zdjęcia: Jarosław Półtorak
Wyjeżdżamy wspólnie z Ostrowa Wielkopolskiego. Z bananem na twarzy śmigamy, byle do przodu. Po pokonaniu 15 kilometrów – niespodzianka. Na początek – głośny stukot, odgłos metaliczny, maszyna traci moc. A na deser umierają migacze. Zawrotka do Ostrowa, do zaprzyjaźnionego sklepu, w którym pracuje brat. Diagnoza jest szybka – przy dość mocnym obładowaniu trampka kuframi (i żoną) wahacz nie dał rady.
Padł też moduł zapłonowy. Alleluja! Po kilku godzinach ruszamy. Ale dokąd? Bo po takiej akcji to trochę strach porywać się na 3000 kilometrów. Decyzja zapada dość spontanicznie: jedziemy w Bieszczady.
Śmigamy najpierw do Krakowa. Skwar niemiłosierny, wiec częste postoje są nieuniknione – na picie, jedzenie i rozbieranie się z cebuli do tzw. minimum, aby jakoś przetrwać przy koszmarnych 35 stopniach.
Kraków robi wrażenie
W Krakowie postanawiamy zostać dwa dni i poświęcić je na zwiedzanie. Przyznam szczerze, że warto; miasto robi na nas ogromne wrażenie. Ma duszę, momentami łapię się na tym, że myślę, iż jestem za granicą. Kraków jest wspaniale przygotowany i bardzo nastawiony na turystów. Wszędzie spotkać można punkty informacyjne, historyczne nyski wożące turystów, sklepy z pamiątkami otwarte do późnej nocy, koncerty i pikniki.
Po prostu nudzić się nie sposób. Dobre jedzenie na starówce i zimne piwko w ciepłe wieczory – to jest to! Starówka: kościół Mariacki, Barbakan, Sukiennice, Brama Floriańska, Wawel, Zamek Królewski robią wrażenie, ale równie – jeśli nie bardziej – klimatyczny, kameralny jest Kazimierz, gdzie na murach widnieją żydowskie napisy, otoczony synagogami i starymi kamienicami.
Rano w dniu wyjazdu dołącza do nas kolega na swoim wiadrze – czyli Hondzie Varadero.
Następnego dnia w trzy motocykle opuszczamy Kraków. Miejsce docelowe – Ustrzyki Dolne. Im bliżej Ustrzyk, tym krajobrazy są piękniejsze. Jesteśmy już na miejscu. Jak miło mieć pewne miejsce do spania, wziąć prysznic i się rozpakować! Czas na sjestę. Pod wieczór pieszy wypad na rynek i zorientowanie się w okolicy. Totalny przeskok, jeśli chodzi o życie nocne Kraków-Ustrzyki.
Zestaw obowiązkowy
Kolejnego dnia chcemy zjeździć tzw. Wielką Pętlę Bieszczadzką. Trasa: Ustrzyki Dolne -Rabe –Czarna – Lutowiska-Smolnik – Ustrzyki Górne – Wetlina – Smerek – Cisna – Komańcza – Zagórz – Lesko – Ustrzyki Dolne.
Warte zobaczenia na pewno są: dawna cerkiew w Równi, a po drodze znaki typu „Zwolnij, rysie!”, „Zwolnij, niedźwiedzie!”. Gospoda „U Eskulapa” z natrętnym psem i charakterystycznym wychodkiem; niesamowicie kręta droga w okolicy miejscowości Lutowiska – nasza polska wersja a’la Grossklockner w Austrii. Godna polecenia jest restauracja W Starym Siodle, w Wetlinie oraz skansen kolejki wąskotorowej w miejscowości Majdan.
Nieocenione wrażenia daje moczenie nóg w górskim strumyku – woda krystalicznie czysta i bardzo zimna. Jadąc możemy napawać się niczym nie skażoną przyrodą. Po prostu dzicz, soczysta zieleń, pasące się na wzgórzach krowy i barany oraz biegające konie. Tam przyroda nie jest jeszcze skażona przez cywilizację, człowiek w pełni wypoczywa i szybko się resetuje. Mogę jeszcze polecić cerkiew w Szczawnem, restaurację Niedźwiedź w Ustrzykach Dolnych, w której nie było nic z tego co chcieliśmy zamówić. Padło więc sakramentalne pytanie: „ Co jest?” Zamawiamy to, co jest czyli tzw. „zestaw obowiązkowy”.
Plan na dziś: zjeździć tzw. Małą Pętlę. Trasa: Ustrzyki Dolne, Rabe, Czarna Polana, Bukowiec, Polańczyk, Solina, Myczkowce, Uherce Mineralne, Ustrzyki Dolne.
Miejscowość Polańczyk urzeka nas sympatyczną przystanią jachtową. Zapora w Solinie jest również imponująca, poza tym można się tam zaopatrzyć w magnesy, kartki, kubki, grające piszczałki i inne tego typu odpustowe gadżety. Jest to też także wspaniałe miejsce na spędzenie czasu nad wodą, co też robimy korzystając z ładnej pogody i słońca. Powrót z trasy, z powrotem do Krakowa, też jest dość interesujący – jedziemy po śladach niedawnej burzy, oglądając przed sobą błyskawice i sino-granatowe niebo. Już prawie się cieszymy, że o suchym kole uda się dojechać do Krakowa, gdy nagle 5 kilometrów od hotelu znienacka nadciągają burzowe chmury i moczą nas do suchej nitki. Co jednak nie powstrzymuje nas przed wieczorną eskapadą na starówkę.
Wczesna pobudka, szybkie spojrzenie za szybę: czy deszcz wciąż pada? Ku naszemu zdziwieniu za oknem piękne słońce i błękitne niebo. Szybkie śniadanie, pakowanie i w trasę. Przed nami do zrobienia 460 kilometrów. Po kilku przystankach, pytaniach żony „ ile jeszcze” i narzekaniach „bolą mnie cztery litery”, wracamy do Poznania. Gdzie też mamy dużo szczęścia do pogody, ponieważ 5 minut po wejściu do mieszkania, rozpętuje się burza.
Planowaliśmy wyprawę w Alpy, awaria motocykla w przed dzień wyprawy pokrzyżowała plany – i dobrze. Cudze chwalicie, a swego nie znacie! Często spotykając innych miłośników motocyklowych rozmawia się, gdzie kto był i jak daleko. Nie trzeba koniecznie zwiedzać Rumunii czy Norwegii, by przeżyć naprawdę piękna wyprawę motocyklem. Tak naprawdę liczy się to aby ruszyć się z domu i nie siedzieć z pilotem na kanapie. Na szczęście w naszym kraju jest kilka ciekawych miejsc i naprawdę polecamy je zwiedzić.
Wszystkim, którzy szukają motocyklowego noclegu w Biszczadach – polecamy Przystań. Rewelacyjny, niezastąpiony, wprost wspaniały i jedyny klimat. Musicie tego spróbować.
Kraków i Bieszczady to miejsca które odwiedzam niemal co roku mają swój niepowtarzalny (choć każde inny) klimat i działają jak magnes. Gratuluje wycieczki życzę kolejnych udanych wypadów
Pozdrawiam i do zobaczenia na trasie