Harley Press Ride to doroczna impreza, w czasie której dziennikarze mogą objeżdżać nowe modele legendarnej marki. To jak wizyta w sklepie z zabawkami w towarzystwie wujka ze złotą kartą kredytową – bierzesz i jedziesz! A przy okazji uczestniczysz w wyborach Miss Lata.
W pochmurny poranek 19 czerwca w warszawskim salonie Liberator stawiła się liczna grupa żądnych wrażeń dziennikarzy. Przed budynkiem czekało już kilkanaście umytych, zatankowanych i gotowych do drogi motocykli z tegorocznej oferty Harleya.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Wszystkie na jednakowych brytyjskich tablicach rejestracyjnych – na szczęście kierownice miały po właściwej stronie. Nazewnictwo poszczególnych modeli to jak zwykle u Amerykanów językowa ekwilibrystyka, w której roi się od słów typu „custom” i „limited”, co każe się zastanowić, czy oni robią cokolwiek standardowego?
Gulgot V-twinów i Miss Lata
Dla ułatwienia każdy motocykl miał więc plakietkę z numerem, co od razu nasunęło skojarzenie z wyborami Puszystej Miss Lata. Puszystej dlatego, że na imprezie zabrakło najmniejszych modeli Street i Sportster, jeździliśmy samymi mastodontami. Ze względu na wspomniane absurdalnie długie nazwy nie wymienię ich wszystkich z pamięci – swoich przedstawicieli miały rodziny Dyna, Softail, V-rod, a honoru widlastych turystyków bronili Road Glide, Road King i Electra w kilku odmianach.
Podział maszyn na pierwszą przejażdżkę nastąpił w wyjątkowo pokojowy sposób, aczkolwiek dzień był pochmurny a prognoza pogody smutna jak Jurata zimą, więc największym wzięciem cieszyły się motocykle wyposażone w owiewki lub samą szybę. Moją miłością od pierwszego wejrzenia stał się srebrny Road King, którego zresztą do końca imprezy nie przebił żaden inny model – był po prosu najwygodniejszy, najładniejszy i najlepiej skrojony pod moje solidnie podbiegłe tłuszczem ciało.
Fajnym udogodnieniem dla uczestników był brak konieczności posiadania kluczyka do poszczególnych motocykli – wszystkie miały na stałe odblokowany zapłon, co znakomicie ułatwiło szybkie zamiany maszyn na trasie. Dźwięk kilkunastu potężnych V-twinów budzących się w tym samym czasie do życia wprawił całą grupę w doskonały nastrój.
Dołączyło do nas kilku bikerów z warszawskiego oddziału klubu HOG, którzy poprowadzili naszą kawalkadę do pierwszego przystanku czyli… siedziby warszawskiej Straży Miejskej. Cel wizyty okazał się nieco bardziej szczytny niż pogadanka o niezapłaconych mandatach.
Od skutera do Harleya
Warszawski oddział klubu HOG kocha Harleye tak bardzo, że przejął od nich nawet kosmicznie długą nazwę, która w pełnej wersji brzmi Stowarzyszenie Warsaw Chapter Poland Harley Owners Group. Ta zacna ekipa od zeszłego roku prowadzi autorski program „Od skutera do Harleya”, skierowany głównie do młodzieży gimnazjalnej i wspierany przez szereg poważnych instytucji, m.in. Policję, Zarząd Dróg Miejskich i Kuratorium Oświaty.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Ma on na celu promowanie zagadnień związanych z bezpieczeństwem na drogach, a także popularyzację samych jednośladów. W tym roku wzięło w nim udział aż 28 szkół. Organizowane były tzw. Pikniki Bezpieczeństwa i spotkania z młodzieżą a także międzyszkolny konkurs ze znajomości przepisów kodeksu drogowego, którego główną nagrodą był skuter.
W siedzibie Straży Miejskiej gościliśmy na finałowym etapie tego konkursu, gdzie zaparkowane w rzędzie błyszczące maszyny były dodatkową atrakcją dla licznie przybyłej młodzieży. Przy okazji rzucił mi się w oczy prywatny motocykl jednego z klubowiczów, tak napakowany dodatkami, że nawet mój potężny Road King wyglądał przy nim jak golas, który właśnie wtargnął na murawę boiska. To żywy pomnik tego, jak daleko można zajść w udoskonalaniu swojego Harleya.
Dość powiedzieć, że samych kolorowych przycisków o tajemniczych funkcjach jest tam więcej niż w Ikarusie, a tona dodatkowego oświetlenia czyni drogę jaśniejszą od wizji Polski z wyborczych obietnic.
Tyrolka przeznaczenia
Po sformowaniu dwóch mniejszych grup ruszyliśmy na północ rozjeżdżać urokliwe mazowieckie asfalty. Jazda przez zatłoczone miasto była dosyć uciążliwa i dopiero na bocznych drogach można było złapać nieco oddechu. Pogoda wbrew zapowiedziom okazała się doskonała – bez deszczu, ale też bez przesadnego upału, czyli wymarzona opcja na motocyklowy piknik. Naszym kolejnym celem był stylowy ośrodek wypoczynkowy w okolicach Nasielska, gdzie dogodziliśmy sobie znakomitym posiłkiem, ze zrozumiałych względów nie wzmacnianym żadnymi płynnymi specyfikami.
Organizator przewidział tam dla nas dodatkową atrakcję w postaci przejażdżki tzw. tyrolką, czyli zjazd w uprzęży pod stalową liną. Z dołu nie wyglądało to strasznie, ale po wejściu na punkt startowy na drewnianym wiatraku zacząłem się zastanawiać nad przemijaniem i jakie to wszystko jest nietrwałe…
Sam zjazd okazał się bardzo przyjemny, chociaż tradycyjnie przekroczyłem limit wagowy i końcowy odcinek pokonałem praktycznie szorując odwłokiem po trawie, która przy prędkości zjazdu ok. 60 km/h traci swój urok miękkiego babcinego dywanu.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Po tym szeregu cielesnych uciech i kolejnej zamianie motocykli ruszyliśmy w dalszą drogę, która bocznymi trasami zaprowadziła nas z powrotem do gościnnego salonu Liberator. To był wyjątkowo przyjemny dzień, który poza samą frajdą z jazdy dał mi też odpowiedź na kilka pytań związanych z motocyklami Harley-Davidson. Po pierwsze, wbrew obiegowym opiniom są to bardzo przyjazne maszyny, które sprawdzą się w codziennym użytkowaniu.
Dzięki Projektowi Rushmore, czyli szerokiemu programowi poprawek przeprowadzonych przez inżynierów amerykańskiej firmy, Harleye nagle zaczęły skręcać, hamować i być niezawodne, czyli de facto mocno gonić azjatycką konkurencję, mając dodatkowy wiatr w żaglach w postaci potężnej legendy marki. Kolejna refleksja to duża różnorodność modeli – pomimo wspólnego mianownika, który najkrócej można określić jako „dużo, długo i ciężko”, każdy motocykl jest inny, inaczej się prowadzi i dostarcza innych emocji.
Harley On Tour
Z tego powodu rekomendowałbym udział w takiej imprezie każdemu, kto planuje zakup nowego Harleya. Rzeczywistość jest zupełnie różna od wyobrażeń towarzyszących wertowaniu katalogu. Te motocykle mają pewną właściwość – po prostu wsiadasz i wiesz. Niektóre modele okazały się piękne, ale koszmarne w obyciu, a inne, jak wspomniany Road King, jakby zbudowane z myślą o mnie. Bezcenne doświadczenie!
[sam id=”11″ codes=”true”]
Jeden dzień okazał się niestety zbyt krótki, by zapoznać się ze wszystkimi maszynami. Organizatorzy odgrażają się, że przyszłoroczna edycja Harley Press Ride będzie rozciągnięta na kilka dni. Wróżę więc pogłębioną integrację środowiska dziennikarskiego i jeszcze pełniejsze unikatowe doświadczenie związane z Harleyami, kiedy będzie dość czasu by objechać wszystkie. Po tegorocznej imprezie został mi pamiątkowy t-shirt i dobrze znane uczucie, kiełkujące delikatnie, ale z uporem korzenia przebijającego beton. Czy nie fajnie byłoby kiedyś posiadać takiego olbrzyma na własność?
Wybory Puszystej Miss Lata. Harley Press Ride 2015 [RELACJA Z IMPREZY]