Róże Sarajewa
Rano budzimy się dość wcześnie. Ptaki za oknem już rozpoczęły dzień i nie dają nam się wyspać. I tak nie mamy czasu, ponieważ chcemy zwiedzić rezerwat Uvac. Jemy małe śniadanie w towarzystwie ludzi mieszkających nad jeziorem i ruszamy w drogę. Na szczęście pani Slava ratuje nas butelkami wody (bez tego chyba byśmy umarli), my odwdzięczamy się słownikiem polsko-chorwackim, który strasznie jej się podoba.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Mamy do przejścia jakieś 10 km w 30-stopniowym upale i pełnym słońcu. Hania już troszkę nie daje rady, ale jakoś udaje jej się przejść całą trasę. Widoki wynagradzają cały trud, a orły nad głowami dodają jeszcze większego smaczku całej wędrówce. W drodze powrotnej na niebie zaczynają pojawiać się ciemne chmury, przyśpieszamy więc kroku bo wiemy, że jeśli zacznie padać to zostaniemy uwięzieni nad Uvac.
Szybko pakujemy bagaże, wyjeżdżam motocyklem z campingu i zostawiam go przy stromym kamienistym zjeździe. Później łapiemy wszystko co nasze w ręce i ruszamy mozolnie pod górkę. Na szczęście na camping przyjeżdża jakaś ekipa z Czech na terenowych motocyklach i jeden z chłopaków zawozi nam rzeczy na dół i wracając zabiera Hanię. Ja człapię jakoś do motocykla i zabieram się za zjeżdżanie w dół. Zjeżdżanie to chyba za duże słowo… zsuwając się w dół uznaję, że nie dam rady.
Nigdy nie jeździłem w takim terenie i trochę się boję, że przy wywrotce uszkodzę coś w motocyklu. Stwierdzam że idę po naszego przyjaciela Czecha, który na pewno dużo bardziej ogarnia jazdę w terenie. Trochę się ze mnie śmieje, ale idzie ze mną po motocykl. Zjazd w dół zajmuje mu jakieś 15 sekund… a moje męskie ego spada do poziomu zero. No ale pocieszam się tym, że gość był już na Alasce, w Mongolii i paru innych ciekawych miejscach. Dziękujemy, szybko się przebieramy i wsiadamy na Bandita. Chcemy dojechać do Bośni i Hercegowiny, jednak jestem strasznie zmęczony i robi się ciemno.
Postanawiamy na spokojnie zatrzymać się w jakimś przydrożnym motelu i rano ruszyć dalej. Dzień kończymy kolacją w tradycyjnej restauracji, gdzie rano jemy również śniadanie – ceny są niskie a jedzenie przepyszne, tylko pan kelner dziwnie patrzy kiedy rano pijemy do śniadania herbatę.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Po śniadaniu pakujemy rzeczy i ruszamy w stronę Sarajewa. Zjawiamy się tam w samo południe. Zrzucamy motocyklowe ciuchy i spokojnie obchodzimy większość Starego Miasta, które ku naszemu zaskoczeniu pełne jest turystów. W stolicy Bośni i Hercegowiny wciąż pełno śladów po wojnie, właściwie na każdym kroku. Sprawia to dość przygnębiające wrażenie. Stare Miasto jest strasznie ciasne, wszędzie stragany z pamiątkami, pełno ludzi i raczej wąskie ulice – jest tutaj troszkę jak w Turcji.
W mieście jest jedna, szeroka, reprezentacyjna aleja, która ma dość straszną nazwę potoczną „aleja snajperów”. Na niej właśnie znajduje się wieczny płomień (Eternal Flame), który pali się dla uczczenia pamięci żołnierzy. W mieście znajduje się także piękny meczet i parę innych zabytków godnych uwagi. Ciekawe są tzw. „róże Sarajewa” czyli wypełnione czerwoną farbą dziury po pociskach na ulicy, kształtem przypominające właśnie płatki róż. Jeden dzień to za mało by dobrze poznać to piękne miasto ze smutną historią. Warto poczytać sobie trochę o tej bezsensownej wojnie i pomyśleć o niej chodząc ulicami.
My na pewno tam jeszcze wrócimy i na pewno na dłużej. Z Sarajewa ruszamy do Mostaru. Mieliśmy dojechać nad morze, ale postanawiamy zostać i pozwiedzać Mostar, gdzie zatrzymujemy się na noc. Tutaj także wszędzie widać pozostałości po wojnie, dziury po kulach i bombach w budynkach.
W sklepie z pamiątkami przy muzeum wyświetlane są fragmenty filmów nagranych w czasie wojny, na przykład moment wybuchu bomby i zniszczenia mostu w Mostarze, który został odbudowany dopiero siedem lat temu. Wieczór spędzamy jedząc kolację w tradycyjnej restauracji (tym razem wybór padł na cevapi), porównując wrażenia z całego dnia i świętując naszą małą rocznicę.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Super wyprawa. Oby kolejne były również tak udane :)
Zastanawia mnie jednak te 60 euro za wjazd do Kosowa… Za co az tyle??
Mnie zastanawia gdzie w sierpniu można dostać pokój za 20 zł z wlączonym ogrzewaniem :D
To 60 Euro to nie żarty. Tyle sobie liczą, i podobno po przekroczeniu granicy niema już odwrotu. Chcieliśmy zobaczyć jak to wszystko tam wygląda, no ale 120 Euro (2 osoby) to trochę jednak za dużo.
Pokój był, ogrzewanie też było jak się kaloryfery włączyło :D I miła Pani dawała herbatkę ;) Żyć nie umierać.
Nie no, Kosowa sobię nie podaruje :/ Pozostaje ograniczyć głupie zachcianki z postawić w kuchni puszkę z napisem ,,Kosowo” :D