Polska zajmuje szóste miejsce na świecie pod względem cen nowych motocykli. Taniej niż u nas jest w Wielkiej Brytanii, Kanadzie i USA. W najdroższej dla nabywców Danii musimy za motocykl zapłacić ponad dwukrotnie więcej.
Motocykle nie są tanie – to wiemy wszyscy. Za fajny sprzęt, np. nową Yamahę R1 musimy zapłacić nieco ponad 63 tys. zł. Myliłby się jednak ten, kto odpowiedzialnością za tak wysoką cenę obarczyłby producenta. W niektórych przypadkach lwią część ceny stanowią, tak jak w przypadku paliwa lub alkoholu, podatki.
Sporą korzyścią dla mieszkańców Unii Europejskiej jest możliwość zakupu motocykla w państwie, gdzie jest on najtańszy i zarejestrowanie go we własnym kraju bez specjalnie skomplikowanych procedur. Ważność zachowuje gwarancja i wszystkie uprawnienia, m. in. assistance.
Jak wynika z zestawienia, sporządzonego przez portal news.motorbiker.org, dla Polaków najbliższym miejscem, gdzie przykładową R-jedynkę możemy kupić taniej jest Wielka Brytania. Niestety – tamtejsze modele przystosowane są do ruchu lewostronnego. Czekałaby nas wymiana reflektora co pochłonęłoby z zapasem oszczędności na cenie zakupu.
Wynika z tego że chyba żaden Duńczyk przy zdrowych zmysłach nie kupi motocykla w Danii skoro w sąsiednich Niemczech może za tę samą kwotę kupić sobie dwa i jeszcze mu sporo zostanie. A swoją drogą to zdumiewające jak tanie są motocykle w USA. Oto jaskrawy obraz pazerności europejskich demokracji tak lubiących pouczać Amerykanów.
To paradoks godny potępienia. Przykładowo Ducati kupione tuż za bramą fabryki w Bolonii, w salonie na drugim końcu ulicy, jest ok. 30% droższe, niż ten sam motocykl kupiony w salonie w Los Angeles!!! I musimy zaciskać zęby i płacić…
Możliwe że taka sama R1 sprzedawana w stanach nie ma katalizatora i innych tym podobnych pseudo ekologicznych dziwadeł, dziesiątek certyfikatów które są potrzebne tylko w Europie i tylko po to żeby wyciągnąć kase od społeczeństwa.