Premier Mateusz Morawiecki oficjalnie zaprzeczył, aby rząd zamierzał wprowadzić nowe formy opodatkowania. Jednak być może Polska nie będzie miała wyjścia i posiadacze pojazdów spalinowych zostaną obłożeni nowym podatkiem.
Kawasaki Z650RS [dane techniczne, recenzja, opinia, opis, spalanie]
Jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze
Dokładniej o środki wypłacane przez Brukselę, w ramach Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Jednym z warunków ma być właśnie wprowadzenie podatku od pojazdów wyposażonych w silniki spalinowe. Działania te są elementem decyzji Parlamentu Europejskiego, który 8 czerwca tego roku postanowił, że samochody osobowe i lekkie dostawcze, sprzedawane po roku 2035 będą musiały spełniać wymogi zerowej emisji CO2. Zaprzeczenia przedstawicieli naszego rządu nie współgrają z tym, co zostało ujęte w KPO.
Czy zatem obawy są słuszne?
Najwyraźniej jednak nie da się uciec przed nowym podatkiem. Nie ma też, co liczyć, że nie będzie on dotkliwy dla naszych portfeli. Jeśli faktycznie ma to być element zniechęcania do używania samochodów spalinowych, to jego wysokość będzie musiała być wyraźnie odczuwalna. Niektórzy analitycy szacują, że może być to nawet kilka tysięcy złotych w skali roku.
Kiedy?
Zapisy KPO przewidują wprowadzenie nowego podatku w 2026 roku. Głównym kryterium jego wysokości będzie stopień szkodliwego wpływu na środowisko. Dlatego też zależny on będzie od stopnia emisji dwutlenku węgla oraz stopnia emisji tlenków azotu. Najwięcej podstaw do obaw mają więc posiadacze starszych pojazdów, które nie musiały spełniać obecnych, restrykcyjnych norm emisji spalin. Ponieważ w Unii Europejskiej opisanego podatku nie wprowadziły jedynie Litwa, Estonia, Słowenia oraz właśnie Polska, dlatego należy liczyć się z naciskami, na jego jak najszybsze wprowadzenie. Przykładowo w Holandii podatek stanowi średnio 650 euro od samochodu. Prawdopodobnie w Polsce jego wysokość będzie dostosowana do wysokości dochodów obywateli. Jednak w obecnych warunkach wydatek kolejnych kilkuset złotych stanowić będzie duże obciążenie domowych budżetów. Nie jest to jednak koniec złych wiadomości. Zmianie ma ulec również opłata za rejestrację pojazdów. Także ona będzie uzależniona od stopnia szkodliwości danego pojazdu na środowisko.
Tylko elektryki?
Naciski na jak najszybszą przesiadkę na auta elektryczne, w żaden sposób nie współgrają z budową sieci ładowarek. W naszych warunkach realna jest wizja zablokowanych stacji benzynowych (elektrycznych?), bo i liczba „gniazdek” jest za mała, a i czas ładowania za długi. Rodzi się również pytanie, kiedy unijni urzędnicy wezmą się za „zbyt głośnie i szkodliwe” motocykle? Świat bez spalinowych Harleyów, Kawasaki czy Triumphów? Przerażająca wizja…