Harley Davidson to marka, która była już od lat legendą w latach 80. ubiegłego wieku. Kiedy wydawało się, że nie można być bardziej legendarnym, projektanci Willie G. Davidson i Louie Netz stworzyli Fat Boya, który zadebiutował w 1990 roku. Ktoś pomyśli ok, kolejny model z Millwoukee. I pewnie miałby rację, gdyby nie rok 1991 i słynna scena pościgu po ulicach Los Angeles, podczas której grany przez Arnolda Schwarzeneggera T900 dosiadał właśnie tego modelu. Rola Fat Boya w Terminatorze 2: Dzień Sądu sprawił, że legenda tego modelu urosła do monstrualnych rozmiarów.
Choć w sieci dealerskiej nie da się kupić wersji z uchwytem na strzelbę, to klimat motocykla z początku lat 90. dalej jest tu w nim obecny niemal namacalnie. Czy Fatboy to motocykl tylko dla Schwarzeneggera? Na pewno dobrze mieć przy nim trochę siły, ale to nie oznacza, że nie jest to warunek konieczny. A więc po kolei…
Wygląd
Już patrząc po raz pierwszy na grubaska widać, że konstruktorzy nie żałowali sobie fantazji. I choć na rynku bez problemu znajdziecie motocykle większe i cięższe, to ten model wygląda nad wyraz muskularnie. Większość dużych krążowników ma standardowej grubości manetki, czy klamki sprzęgła i hamulca. Jednak nie tutaj. Tu wszystko ma być wielkie i grube. W końcu nazwa zobowiązuje. Myślę, że z ilości materiału użytego na jedną dźwignię hamulca (warto wspomnieć, że jest regulowana) inni producenci zrobiliby co najmniej dwie.
Zostając przy przedniej części motocykla nie sposób nie zwrócić uwagi na potężne osłony przedniego widelca, który składa się z lag o średnicy 49 mm, a w nich progresywnych sprężyn. Całość przechodzi w osłonę przedniego reflektora (oczywiście wykorzystującego technologię LED) i tworzy ogromną taflę chromu. Robi to piorunujące wrażenie, szczególnie podczas wieczornych przejazdów przez miasto, kiedy w tym lustrze odbijają się światła i kolorowe ekrany dodając jeździe uroku.
Dalej ku tyłowi motocykl staje się już typowym przedstawicielem Harleya. Wygodne siodło kierowcy, a dla pasażerki już takie trochę na alibi. Jest bo jest, ale swojej narzeczonej na dalszą trasę bym na nie nie zaprosił… no chyba, że by mnie wkurzyła dzień wcześniej.
Podwójny wydech poprowadzony z prawej strony wygląda nieźle i brzmi też całkiem zacnie. Obstawiam jednak, że znaczna część przyszłych właścicieli będzie rozważała jakieś akcesoryjne rozwiązanie, i wydaje się to słuszny kierunek, bo silnik ma duży potencjał akustyczny.
To, co jeszcze przykuwa uwagę w przypadku modelu Fat Boy, to koła. Frezowane odlewy aluminium może nie są w 100% pełne, ale i tak wyglądają grubo. Opony też są niczego sobie. Przednia o profilu 160 mogłaby posłużyć za tylną w niejednym motocyklu o mniejszej pojemności (to oczywiście duże uproszczenie), a tylna z profilem 240 to już istny walec.
Prowadzenie
Takie ogumienie niesie ze sobą pewne konsekwencje. Grubasek nie lubi niezdecydowania w kwestii składania go do skrętu. W porównaniu do testowanych wcześniej przeze mnie Street Glide’ów, które też nie były królami zwinności, ten model stawia poprzeczkę jeszcze wyżej. Musze przyznać, że prowadzenie tego motocykla przyprawiło mnie o pewnego rodzaju dysonans poznawczy.
Z jednej strony to ciężkie i przedziwne prowadzenie w zakrętach (szczególnie przy niższych prędkościach) spowodowane tymi niedorzecznie szerokimi oponami i ogólną geometrią motocykla, a z drugiej pewna prymitywna przyjemność i satysfakcja po każdym, bardziej wymagającym łuku. Jak już skręci to jedzie tak, jak tego chcemy. Nie da się go zbyt szybko wytrącić z równowagi i pewnie trzyma zadany kierunek.
Jazda na wprost to czysta przyjemność. Stabilnie z odpowiednim poziomem resorowania zapewniającym komfort, ale nie powodującym utraty kontroli. O dziwo, 3 godziny jazdy non-stop nie przyprawiło mnie o drętwienie dolnej części pleców, czy jakiekolwiek poczucie dyskomfortu.
Może właśnie o to chodziło, by jazda stanowiła też pewnego rodzaju wyzwanie, a może to tylko skutek uboczny stylistycznych zabiegów. Niezależnie od wszystkiego frajda gwarantowana.
Silnik
Mówi się, że sercem motocykla jest silnik. Fat Boy, pomimo swojej masy (315 kg gotowy do jazdy), ma serce jak dzwon. Milwaukee-Eight 117 Custom V-Twin to pełna nazwa pieca, który generuje 103 KM przy 5020 obr./min i 168 Nm przy 3000 obr./min. Może moc maksymalna wielkiego wrażenia nie robi, ale moment obrotowy, i sposób jego uwalniania, już zdecydowanie tak. Od samego dołu i liniowo motocykl przyspiesza bez żadnego zająknięcia. Trzeba naprawdę mocno przesadzić ze zbyt wysokim przełożeniem, żeby dostał czkawki. Przyjemnie reaguje na gaz zarówno podczas otwierania, jak i przymykania przepustnicy. A to wszystko przy dość przyzwoitym poziomie wibracji, jak na tak wielką V-kę.
Bezpieczeństwo i elektronika
Tylna opona nie ma lekkiego życia. Ten silnik naprawdę prosi się o właściwe traktowanie manetki gazu. Z uwagi na szerokość ogumienia, i rozkład masy, przyczepności tyłowi nie brakuje, co jeszcze bardziej zachęca do odwijania. Gdyby jednak udało nam się przekroczyć tę granicę, czuwa nad nami kontrola trakcji.
To ona, wraz z zakrętowym ABS-em dbają o nasze bezpieczeństwo. Hamulce działają poprawnie. Na pewno nie zapewniają opóźnień takich, jak w motocyklach sportowych, ale trzeba też pamiętać, ile ten sprzęt waży i do czego został stworzony. Przedni, 4-tłoczkowy i tylny 2-tłoczkowy zacisk swoje zadanie spełniają całkiem nieźle.
W skład elektroniki wchodzą jeszcze trzy tryby jazdy, tempomat oraz zbliżeniowy kluczyk i to tyle. Nic więcej. Bez zbędnych komplikacji. Jako pewnego rodzaju przyjemną awangardę w tego typu motocyklu można uznać gniazdo USB-C.
Czy tylko dla grubych?
Zdecydowanie nie. Pomimo początkowych trudności do prowadzenia tego motocykla można się przyzwyczaić i odnaleźć w tym sporo frajdy. Oczywiście, z uwagi na jego masę oraz gabaryty, pewna siła fizyczna będzie bardzo przydatna, ale widywałem drobne kobiety jeżdżące na podobnych motocyklach, więc to najwidoczniej jedynie kwestia chęci i wprawy.
Gruby przyda się na pewno portfel. We wrześniu 2025 roku cena wyjściowa Fat Boya to 28 160 € (okolice 118 tys. zł wg aktualnego kursu) w bazowym kolorze Billiard Gray – to taki szary mat. Dopłata do czarnego i niebieskiego to 670 €, a wersja dwukolorowa, jak ta testowana, wymaga dopłaty 1350 €.
Oczywiście te wszystkie wartości są mocno względne. Dla jednych to kosmiczne pieniądze jak za tak dość jednak prosty technologicznie motocykl, a dla innych to niewielki koszt za postawienie w swoim garażu legendy. No i to poczucie, że mogę choć na chwilę stać się jak Schwarzenegger w roli T900. Tylko uważajcie z mocowaniem na strzelbę… ciężko będzie się z tego wytłumaczyć w razie kontroli.
Więcej na stronie importera
Galeria zdjęć