Deszczowe pożegnanie
Czas na powrót, 780 km do Winnicy. Przyznam szczerzę, że nie lubię jeździć dwa razy tą samą drogą. W zasadzie jadę coraz szybciej, bo się ściemnia i pierwszy raz od wyjazdu z Polski robi się zimno. 800 km po tych drogach to dosyć dużo, a od Umania droga coraz gorsza (koleiny). Znajduję nocleg w motelu na obwodnicy Winnicy. Jest sobota i w tym zajeździe trafiam na wesele. Poznaję młodą parę i szlifuję ukraiński z przypadkowo poznanymi gośćmi weselnymi.
[sam id=”11″ codes=”true”]
Dzisiaj wieczorem jestem umówiony na „pokaz slajdów” z Adrianem (Honda VT 1800), który przyjedzie do mnie do Krakowa z Wałbrzycha, więc nie mogę się spóźnić. Niestety poranek nie wygląda obiecująco – 12 stopni i deszcz. Od razu zakładam membranę, a po 50 km gumę, bo nie wygląda, żeby miało szybko przestać.
Mocno pada, koleiny, znowu mistrzowie wyprzedzania – im więcej robię im miejsca do wyprzedzania, tym bliżej mnie wykonują te swoje szalone manewry. Wyprzedzanie na ciągłej to standard, sam korzystam z tej opcji wielokrotnie, ale za którymś razem zostaję ustrzelony przez milicję. W sumie nie wiem czy to milicja, tu jest tyle rodzajów mundurowych, że się nie odnajdziesz.
Facet centralnie pcha swoje łapy do mojego portfela i wyciąga kasę. No to ja łapie kasę i przeciągamy się jak strongmeni liną. Tłumaczę gościowi, że mam do domu jeszcze 500 km i to moje ostatnie ukraińskie pieniądze. Jakoś się dogadujemy… Im bliżej Lwowa tym droga lepsza, przestaje też padać. Na granicy w Korczowej rodzime służby celne zapraszają mój motocykl na kanał – ponoć trafiło mi się w losowaniu. Chciałbym tak trafiać w totolotka…
Ostatnie 250 km jadę już w kierunku zachodzącego słońca, jest ciepło jest dobrze. Ostatecznie po 700 km zrobionych w tym dniu dojeżdżam do Krakowa. Z Adrianem spotykamy się w tej samej sekundzie na węźle zakopiańskim – to się nazywa synchronizacja! W domu jest pokaz slajdów i jest „kozacka”.
W 10 dni przejechałem 4600 km, najdłuższy dzienny przebieg około 800 km. Była to moja pierwsza tak duża wyprawa. Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że powinienem był się do niej lepiej przygotować. Nie miałem nawet klucza do świec, czy odkręcania kół, a tam takich rzeczy na pewno się nie znajdzie. Trzeba też poćwiczyć jazdę w terenie, bo to jest fun.
Ludzie bardzo przyjaźni, mnóstwo Ukraińców i Rosjan w jakiś sposób jest z Polską związana (rodziny, służba wojskowa itp.). W miejscach historycznych można spotkać wielu Polaków. Miałem trzy noclegi w hotelach lub motelach, jeden „super premium apartament”, a reszta to pola namiotowe po 15-20 hrywien. Można się żywić, spokojnie w sklepach, czy w zajazdach – tam ceny są uczciwe, a jedzenie bardzo dobre.
Temperatura jest wysoka, 34-36 stopni – to bardzo przeszkadza – nie wyobrażam sobie tej drogi bez camelbaga. Na stacjach benzynowych – najpierw płacisz, później lejesz – pamiętaj, że jak płacisz kartą to musisz dać ją człowiekowi, który siedzi zamknięty w budynku (często go nawet nie widać, bo szyby przyciemniane) i podać mu swój PIN! Lepiej więc płać gotówką. Generalnie jesteś w Polsce 20 lat temu, no momentami 30 lat temu.
Niezly wyjazd. Tym nieprzygotowaniem sie nie martw – i tak zawsze psuje sie czesc, na ktore wymiane albo naprawe nie jestes akurat przygotowany…