Majówkę chcieliśmy spędzić w Toskanii – podobno w maju jest tam najpiękniej. Prognozy nie pozostawiły złudzeń – będzie lać i to porządnie. Urlop zaklepany, więc jedziemy gdziekolwiek byle nie padało. Gdziekolwiek okazuje się Rumunią.
Tekst: Patrycja Wojsyk, zdjęcia: Patrycja Wojsyk, Sławomir Kuchta
Wyjeżdżamy z Gdańska 26 kwietnia o 13.00. Honda CBF 600 zapakowana „po dach” – w kufrze sypialnia (namiot, śpiwory, karimaty Bundeswehry składane w kostkę, ręczniki), spray do łańcucha i zestaw przeciwdeszczowy – kombinezony, worki, taśma na buty i rękawiczki lateksowe. W tankbagu kuchnia – kuchenka z butlą, deska do krojenia, ściereczka, kubki, sztućce, trochę zapasów (na diecie bezglutenowej trzeba być przewidującym i zabrać choćby wafle ryżowe), oliwa i czosnek (mus!), termos i apteczka. Pod folią mieszczą się laminowane mapy i smartfon z nawigacją. Warsztat naprawczy w pod kanapą, w sakwach bocznych każde z nas ma swój zestaw ubrań, butów i kosmetyków.
Nadszarpnięty początek
Do wieczora chcemy dotrzeć do Wrocławia – A1 szybko się nudzi, ale co zrobić… Pogoda ładna, w Toruniu odbijamy – Inowrocław, Gniezno, Września, Jarocin. Za Krotoszynem pogoda się psuje. Nie chcemy zmoknąć już na początku i na przystanku wciągamy kombinezony. No i pech – odrywa się mocowanie sakwy… Na szczęście mamy pod kanapą parę linek i po krótkiej, choć zaciętej, walce z materią jakoś udaje nam się tymczasowo wszystko zamocować.
O 21.00 wjeżdżamy do Wrocławia. Przyjaciele już czekają z kolacją i – co za szczęście – z maszyną do szycia! Asia walczy pół nocy z rwącą się nitką, ale za to sakwa trzyma się teraz jak nowa. A my znowu śledzimy pogodę – a nuż w ostatniej chwili coś się zmieni i Toskania się odkryje?
[sam id=”11″ codes=”true”]
Nic z tego – po późnym śniadaniu i ostatecznej decyzji, że w tym roku Toskanię odpuszczamy, ruszamy dalej. A4 do Rybnika (na bramkach zgrzytnięcie zębami, że jakoś na A4 motocykliści mogą mieć taniej, a na A1 wciąż płacą tyle, co za samochód), potem Żory, zjeżdżamy na lokalne drogi i po chwili już jesteśmy w Czechach. Szybko do Czadcy i już – Słowacja.
W górach późnym popołudniem robi się chłodniej, decydujemy się na nocleg w Żylinie. Przed zmrokiem udaje nam się jeszcze obejść miasto (urocze!) i zasiadamy do kolacji w chyba już jedynej czynnej o tej porze knajpce. W końcu po lampce wina na dobry początek urlopu nam się należy!
[sam id=”21″ codes=”true”]
Żylinę oglądamy sobie dokładniej z rana – trochę pustawo, ale i tak ładnie. Niestety, zaczyna padać. Musimy zdecydować, co dalej. Z jednej strony, zainspirowani relacjami z MV, chcemy przejechać drogami 584 i 533, z drugiej – tutaj na pewno będzie padać. Ta obsesja pogodowa to pamiątka po zeszłorocznej wyprawie do Skandynawii – wiemy jedno: w deszczu jeździć nie będziemy, koniec i kropka. Jedziemy wobec tego na południe – do Bańskiej Bystrzycy.
Niedoceniana Słowacja
I tu zaczyna się urlop… Trasa jest piękna – górskie serpentyny, skały, piękne lasy. Co prawda to niedługi odcinek i trochę brakuje miejsc, gdzie można by się zatrzymać i zrobić zdjęcia, ale naprawdę czuje się przyjemność… A Bańska Bystrzyca to piękne miasteczko – szeroki deptak z fontanną, dużo ogródków restauracyjnych – aż chciałoby się zostać dłużej. Widzimy jednak nadciągające chmury i udaje nam się usiąść wewnątrz knajpki (zabraliśmy też tankbag) w momencie, kiedy obrywa się chmura – ulewa, grad, wiatr, wszystko. Uff…
Kiedy się uspokaja, ruszamy do Koszyc. Trasa, jak trasa – nic szczególnego, policja łapie na radar w szczerym polu, na szczęście nam się nie śpieszy… Ale pogoda swoje – cały czas groźba chmur tuż nad nami – raz spod nich uciekamy, raz wracamy. Nad Koszycami widać już wielki, czarny Mordor, ale zaraz za nim – tęcza i jasne niebo. Nie wkładamy kombinezonów, może się uda…
No i nie udaje się – na wjeździe do miasta potwornie mokniemy. Ale cóż, trudno – zdarza się. Jasny punkt programu to piwiarnia Golem (piwa nie pijemy – gluten, ale w karcie przy każdym daniu kilka cyferek oznaczających obecne w daniach alergeny – coś dla nas!).
Super:-) Ale wystarczy dowód osobisty na Wegry i do Rumunii?? Bez paszportu??
Ja was kieds gdzies widzialem:)
Dowód osobisty wystarcza. Na granicy słowacko-węgierskiej w ogóle nie sprawdzają dokumentów, na węgiersko-rumuńskiej tylko dowody.
Bardzo fajna relacja, pełna profeska:)) mam wrażenie, że przeniosłem się na chwile w Wasze moto-wycieczkowe klimaty… Słowacja chyba ma coś z tym deszczem bo jak jechałem tam na przełomie czerwca i lipca w kierunku Albanii to też zmokłem… Sprytnie podzieliliście bagaż, tak tematycznie:) Szosa Transfogardzka is my dream, chętnie dołącze:)) Ogólnie VERY BRAVO!!!
tez was gdzies widzialam!!
tylko jakos tak bardziej na polnocy.. ;)
i chyba jeszcze bardziej przemoczonych!! heheh
super relacja
az sie rozmarzylam…
i zatesknilam za motoprzygodami!!
dzisiaj na deser serwuje tokaj
wasze zdrowie!
very bravo ;)
Jak pokaże Asi żeberka to może jednak pusci mnie na prawko na motorki, pyszna relacja
Niech Cię puści, bo ja właśnie dzisiaj idę na kurs :)
Patrycja rób prawko, to może załapię się z wami na jakiś plecak :-)
Może Cię Sławek na plecy weźmie, właśnie zmienia moto na silniejsze :)
A ja wtedy na Monsterku :)
Świetna relacja z wyprawy. Piękna trasa nawijałam ja na koła w zeszłym roku :) lecz w połowie września.A tak na marginesie na szczycie trasy Transfogaraskiej leżał już pierwszy śnieg :)taka uwaga gdyby Ktoś się wybierał we wrześniu Transfogorem.Pozdrawiam