Moi drodzy, napisałem tę relację dla was, bo chcę się podzielić z wami moimi emocjami, wrażeniami i przemyśleniami, i może też zainspirować was do podobnego wyjazdu. Piszę też dla siebie, bo po doświadczeniach opisów tripów, które wcześniej przejechałem wiem, że dobrze jest przeczytać je po latach i kolejny raz poczuć te wyjątkowe emocje i ten wiatr w coraz mniej gęstych włosach…
autor: Tomasz Wanowicz – Wania
W poprzednim odcinku:
5. Dzień piąty – sobota
Pobudka, słychać jak deszcz pada na namiot. AccuWeather wskazał 8 stopni (odczuwalna -1 stopnia Celsjusza), nie chce mi się wyjść i rozkładać butli. Przypominam sobie, że mam od wczoraj przygotowaną dawkę musli. Zjadam i planuje dzień. Lysebotn raczej nie bo pada, więc trzeba jechać pod Base Camp Preikestolen. Pakowanie w deszczu zajęło mi prawie godzinę. Ruszam, przy wyjeździe spotykam parę Czechów i pytam co polecają? Bardzo polecają Lysebotn, więc mimo wszystko skręcam w lewo i jadę. Dzisiaj jestem ubrany we wszystko co mam na motocykl. Na razie jest ok. Piękna droga bardzo wąska, kilka kilometrów za moją nocną miejscówką mijam inny dziki camp, gdzie wśród kilku jeziorek stoją campery, samochody i namioty – polecam.
Na ulicy z trudem mija się auto i motocykl, co jakieś 50 metrów są mijanki. Droga ze wspaniałymi krajobrazami, wije się pod górę i z góry. Na płaskowyżu jest mgła i mocno wieje. Knut, którego później poznam na parkingu, powie mi, że dzisiaj wyjątkowo mocno wiało na przełęczy. Temperatura 5 stopni, mijam auta i motocyklistów.
Na końcu 30 kilometrowego odcinka jest większy parking, bar i miejsce widokowe. Cena za parking dla motocykli 50 zł. Wyjeżdżam pomyślałem, najwyżej będę negocjować. Dwie uśmiechnięte dziewczyny wskazują mi parking dla MC. Napotkani Polacy robią mi zdjęcie. Chwile rozmawiam z Knutem i wyjeżdżamy dziewczyny pokazują, że bez opłaty i mogę jechać. Więc wracam tą samą drogą. Później w prawo i cisnę w kierunku Preikestolen. Dojeżdżając czuje to niemiłe uczucie w lewym bucie – przemakam. W takim stanie docieram do promu, ruszam na Odense. Prom płynie może 15 minut. Na pokładzie Pan pobiera opłatę. Wyjeżdżam z przystani i po chyba kilkunastu minutach dojeżdżam pod ostatni parking – Base Camp Preikestolen. Moje podejście do sprawy jest to takie: wjeżdżam, zobaczę co w trawie piszczy i w zasadzie jadę dalej. W tak mocny deszcz i przy takim zachmurzeniu nie ma co nawet próbować zdobyć tego punktu.
Cały rok czekałem na okienko pogodowe do zdobycia Preikestolen, które miało być właśnie dzisiaj i dupa! Dziwił mnie jednak fakt, że mimo że jest 13.00 godzina i deszcz, to wciąż wiele osób wychodzi na szlak. Miarka się przebrała, kiedy na parking MC podjechało Ducati Multistrada na niemieckich rejestracjach. A Pan i Pani, którzy razem mieli ze 150 lat, dziarsko przebierają się na parkingu w trekkingową odzież i ruszają. Pytam ich czy idą na Preikestolen czy do coffee baru, mówią, że tak – w górę!!!. No jak??!! Mogę zrozumieć, że 150/2 letni Niemcy mają więcej sił witalnych ode mnie do ruszenia w góry, ale że Ducati Multistrada ma większe CYCKI od GS’y! – NEIN!!!
Przebieram się i około 13:30 idę… Wydaje mi się że chyba jako jeden z ostatnich, ale okaże się, że turyści będą jeszcze ruszali do góry nawet przed 17.00. Wejście na górę zajęło mi niecałe 2 godziny, po drodze mijam ludzi z całego świata, wszystkie kolory “flagi olimpijskiej” i jeszcze trochę ;) Droga przemija w miłej atmosferze, nawet przestaje padać im wyżej tym robi się coraz ciekawiej, raz za razem pojawiają się inne krajobrazy ustępują również chmury. Okazało się, że to było właśnie moje okienko pogodowe. Trzeba pamiętać, że okno pogodowe ma być u góry u celu wyprawy, a nie na dole w bazie!!! :) Widok przepyszny! Cała akcja Preikestolen zamyka mi 5 godzin. Na dole postanawiam nie jechać dalej, tylko chwycić któryś z dwóch dzikich kampingów które znajdują się około 15 minut jazdy stąd. Niestety jakość tego wszystkiego jest fatalna. Okazuje się, że zostaje na jednym z nich który, de facto jest żwirowym parkingiem dla samochodów usytułowanym przed wjazdem do którejś miejscowości. Stoi tam 7-8 kamperów, ja rozkładam namiot, podgrzewam wodę, zalewam Knorr, pije kawkę, piszę te słowa i za chwilę idę spać.
PS przebierając się położyłem mokre skarpety na cylindrach i prawie mi wyschły. Chytrze postanowiłem, że dam je na kolanka od cylindrów i jeszcze na 3 minutki odpalę GS’a – skarpet już nie mam…
6. Dzień szósty – niedziela
Telefon mówi mi, że dzisiaj niedziela. Teraz 10 stopni Celsjusza, w najcieplejszym momencie dnia 15 stopni i co ważne bez opadów. Mierzi mnie fakt, że za chwilę będę musiał włożyć stopę do przemoczonego buta :(. Nie jest źle – but trochę wysechł, ale i tak to ostatni większy wyjazd w tym obuwiu. Ruszam zaplanowaną trasą w kierunku Hara. Google pokazuje mi 260 kilometrów i 6,5 godziny jazdy. Mam wprowadzoną w mapy standardową trasę, a w tym dwie perełki, które dostałem od PiotrHarison (YouTube).Niektóre z nich nie są widoczne przez Street View, więc muszą być ciekawe. I tak też jest. Pierwsza to jak dla mnie najlepsza TOP 3 norweskich szlaków. Jadąc na północ od Josenfiorden, mniej więcej w połowie drogi do Sand odbicie w niepozorna drogę w prawo z oznaczeniem: płatna. Jest to ślepa droga i trzeba będzie nią wrócić. Już po pierwszych 2-3 kilometrach wiem, że to jest to. Każdy zakręt, każdy szczyt wzniesienia przynosił inne krajobrazy, od ogromnego górotworu wyglądającego niczym bryła węgla, po drogę przebiegającą wzdłuż jeziorek, zalewów z wysepkami, był i wodospad, a gdzieś obok wił się nieco większy obszar wodny, którego całość była dopiero widoczna z samego końca drogi – to był fiord.
Droga robiła się coraz bardziej wąska tylko z mijankami, ale ruch samochodowy i motocyklowy praktycznie tam nie istniał. Wreszcie pojawił się tunel, mapa pokazywała, że tędy droga. Tunel nieoświetlony (jadąc nim miałem spory dyskomfort, gdyż nie załatwiłem jeszcze sprawy właściwego przymocowania żarówki świateł mijania) po drugiej stronie kolejny tunel, a za nim dwumetrowe zaspy śniegu i jeszcze przepiękne widoki, płaskowyż z wyślizganymi przez wiatr kamieniami i wąską ścieżką wijącą się w górę i w dół. Później wąski przejazd po grobli i koniec trasy, gdzie stało kilka aut na norweskich rejestracjach. Postanowiłem tam właśnie zjeść posiłek. Podczas tego przejazdu zrobiłem chyba 50 zdjęć, a że lubię się tym trochę pobawić na same zdjęcia straciłem przynajmniej godzinę. Nie wiem ile kilometrów ma ta ścieżka w jedną stronę może 30 km? Podczas przejazdu widziałem może 20 samochodów.
Następnie zjazd na dół do Sand, na tankowanie no i nadeszła pora karmienia :). Dalej ruszam do Hara trasa nr 520 (druga perełka). Do Sauda bez szaleństwa, ale kolejny odcinek Sauda – Hara, jest super!!! Ostatecznie około 18.00 kończę w Roldal, na cmapie przy dość znanym kościółku. Nocleg: namiot + motocykl + prysznic 180 NOK. Jest prysznic, WIFI, pralka – pełen wypas. Można dla odmiany zadbać o higienę.
7. Dzień siódmy – poniedziałek
Wyjeżdżam z Rondal, piękna pogoda, zanim wyjadę już jestem zgrzany. Plan to odwiedzić Bergen i później jak się uda kierować się jak najdalej w kierunku Aurland. Po drodze kolejne perełki PiotrHarison: Scenic Road – po wyjeździe z Hara przed samym tunelem odbicie w prawo w wąską ścieżkę do góry. W ten sposób objeżdża się tunel – starą drogą w górach. I tu podobnie ścieżka na jedno autko z mijankami, śladowa ilość pojazdów i niesamowite, nieporównywalne widoki. Przejeżdżam trase w około 45 minut (ze zdjęciami).
Następnie mijam wodospad Latefossen i dalej do kolejnej perełki: FONNA Glacier Ski Resort.
W Jondal przed promem w prawo do góry. Niepozorna z początku ścieżka prowadzi przez wiejskie zabudowania do stacji narciarskiej. Z każdym kilometrem pnie się coraz wyżej, aż kończy się roślinność i pojawiają się surowe skały i jeziorka. Na płaskowyżu znajduje się nieskończona ilość wąskich zakrętów i wciąż jazda do góry. A na szczycie raj dla narciarzy, wyciąg, skipassy, okazuje się, i okazuje się że trafiam Polaka z Chrzanowa na który też przyjechał tu GS’em, którego serdecznie pozdrawiam. Spotykam również ludzi ze szkółki narciarskiej z Karpacza będących na obozie szkoleniowym. Razem z Wieśkiem jemy tam lunch lecimy razem do Bergen. Po przeprawie promowej z Jondal zaczyna się bardziej klasyczna część trasy. Chyba jak wszystkie przelotowe przebiega w wąwozach między wysokimi górami, gdzie obok zawsze jest większe lub mniejsze jezioro. Drogi przebijają się z wąwozu do wąwozu tunelami. Fascynujące jest to, że ze szczytów tych ogromnych masywów górskich spływają wodospady. Tam u góry są płaskowyże, gdzie zbiera się woda i przelewa się w tej formie na dół (tak myślę). W Bergen jesteśmy o 16.00 kierowaliśmy się na centrum i Google zaprowadziło nas dokładnie tam gdzie chcieliśmy – port, kolorowe domki itd. pijemy kawę robimy po 3 zdjęcia na głowę i rozjeżdżamy się. Wiesiek w kierunku Drogi Trolli, a ja jak najdalej za miasto.
Po półtorej godzinie jazdy około przed 21.00 mijam przytulny parking z drewnianymi stolikami. Stoi jeden kamper. Myślę sobie, że to dobre miejsce dla mnie. Podobno nie do końca wolno rozbijać namiotu na parkingach, ale zaryzykuje. Po jednej stronie parkingu przelotowa, po drugiej strasznie szumi bystra, górska rzeka. Rozbijam namiot, gotuje Knorra i myślę sobie, że pewnie kogoś tutaj przyciągnę, bo w sumie samemu spać to słabo. Nie mija pół godziny jak podjeżdża czworo motocyklistów z klubu motocyklowego WFM Słupca, za chwilę dwóch Norwegów, a później jeszcze 3 samochody. Ostatecznie będzie można zupełnie spokojnie przymknąć oko. Kończę dzień z przebiegiem z siedmiu dni 3800 km.
8. Dzień ósmy – wtorek. Nie mój dzień
Według pogodynki to ostatni ciepły i suchy dzień w tym tygodniu. No nic, dzisiaj kierunek Ovre Ardal, sławny 25 kilometrowy tunel, ale przede wszystkim długo oczekiwane szutry, które dostałem od Piotrka. Jadę, jadę, idzie lekko, temperatura 14-15 stopni, pochmurnie ale nie pada. Przed tunelem Aurland skręcam w prawo w kierunku miejscowości Hovet, tam mam zaplanowane dwie kilkudziesięciokilomterowe pętlę w lekkim offie. W tym kierunku droga jest mniej uczęszczana, mijam kilka może kilkanaście tuneli (są one węższe od standardowych i chyba gorzej oświetlone). W którymś z nich temperatura osiąga rześkie 6,5 stopnia Celsjusza. Ponownie jestem w przepięknym terenie, ponownie, jeziora, wodospady, piękna droga. W którymś miejscu zjeżdżam na nieutwardzoną cześć pobocza, ubieram membranę pstrykam piękne foto i lecę dalej. Wreszcie są moje szutry. Wyłączam ABS i powoli pnę się do góry. Fajne sucha leśna ścieżka (z opisem płatna) mocno utwardzona, z niewielką ilością żwiru, jest super, miejscami można spokojnie jechać 40-50 km/h.
Postanawiam zrobić selfie z owieczkami (Trollami Górskimi). Spoglądam na świeżo zrobione foto w smartfonie i zauważam, że nie mam pokrywy od prawego kufra. Gdzie?? Co?? Jak?? Prawdopodobnie nie zapiąłem jej jak ubierałem membranę. Wracam, zapieprzam przez ten las do głównej – nie ma. Skręcam w prawo – wracam w kierunku na Aurland, cały czas jazdę na stojąco rozglądam się jak sęp. Znajdę, znajdę i będzie pięknie – próbuje zaczarować rzeczywistość. Znajduje moje miejsce i jest 😊 …… dupa jest – nie ma!!! Analizuje jeszcze wcześniejsze zdjęcia, wychodzi na to że to na pewno tutaj. No nic trzeba wracać. Oklejam kufer folią spożywczą (którą na wszelki wypadek zabrałem z domu) , a teraz wracając obejrzę drugą stronę pobocza. Zanim wyjechałem, motocykl mi się wywrócił, próbuje go podnieść urywam pas od, kufra, spada tank bag, całą rozpierducha – szkoda gadać. Wracam, co ja się nasłuchałem w tym kasku przekleństw, odmienianych przez wszystkie przypadki, skierowanych do wszystkiego i wszystkich, szczególnie do mnie samego. No mięsa było tyle, że musiałem szczękowy otworzyć bo się ulewało… Żarty, żartami, ale z kilometra na kilometr przestawałem wierzyć…
Postanawiam jeszcze raz przejechać tym szutrem… Offik jest przepiękny, delikatny, klasyka, wąska ścieżka, mijanki, lewo, prawo, lekki podjazd, lekki zjazd. Wszystko na bardzo bezpiecznej nawierzchni. Odbywa się w pięknych plenerach, wspaniałe ośnieżone góry i wielkie rozlewiska. Gdzieniegdzie są domki nie wiem czy ludzie mieszkają tam na stałe czy to letniskowe. Nie za bardzo cieszy mnie ta trasa, gdyż zastanawiam się ciągle jak ogarnąć temat kufra.
Cały ten offik dzieje w górach, może na płaskowyżu. Dojeżdżam do momentu, w którym jest zjazd do Hol, a tu druga płatna, szlaban który się sam podnosi (chyba kamerki) więc jadę. Tu jest inna nawierzchnia, czarna, więcej żwiru ale w dalszym ciągu bardzo bezpieczne. Na dole w Hol postanawiam zatankować i zrobić zakupy. Kupuję duże worki na śmieci do zabezpieczenia kufra. Ubieram się i ruszam. Nagle słyszę że ktoś za mną krzyczy. Jakiś mężczyzna biegnie za mną z moimi workami na śmieci, których zapomniałem spakować i spadły z motocykla gdy ruszałem….. jaaaaapier…… wrrrrr. Dziękuję chłopu, w którego życzliwych oczach widziałem, że wie po co mi te worki.
Na stacji benzynowej aktualizuję dzisiejszy plan, bo wszystko się rozjechało. Mimo wszystko chcę przejechać to zostało zaplanowane. Łapię zająca w elektrycznym Volvo, który nie boi się jechać momentami plus 20 km/h od prędkości na znakach i wiozę się za nim jakiś czas. Odwiedzam na chwilę kościół klepkowy w Borgund i jadę dalej, chce przejechać tunel Aurland w kierunku południowym. Tunel jak tunel, w sumie żadna atrakcja, po drugiej stronie ulewa!!! Odpuszczam więc przejazd górami do przez Aurlandsfjellet (a to jest pewnie piękna trasa) do Leardal i wracam ponownie tunelem. Po drugiej stronie zaczyna padać, więc ubieram się szybko w przeciwdeszczowy i lecę na Ovre Ardal w zasadzie już nawet bez nadziei znalezienia rozsądnej miejscówki na noc. Ale jest światełko w tunelu, mimo deszczu i parszywego dnia rozkładam namiot może 3 metry od wody, przy ławce z przepięknym widokiem na Fiord Ovre Ardal. Młoda parka śpiących też na parkingu Norwegów częstuje mnie piwem. Myślę sobie, że mimo wszystko to pozytywne zakończenie dnia.
Jazda za pokrywą od kufra kosztowała mnie dodatkowe 90 km i jakieś dwie godziny straty czasu. Uruchomiłem pomoc na grupie FB BMW GS i Motocyklowi Podróżnicy – dziękuję wszystkim za dobre rady. Polecam wszystkim przejazd tym offem. Naliczyłem około 45 km w wyjątkowych plenerach (to tylko jedno z dwóch kółek które można tam zrobić). Do dzisiaj przejechane 4300 km.
C.D.N.