Moi drodzy, napisałem tę relację dla was, bo chcę się podzielić z wami moimi emocjami, wrażeniami i przemyśleniami, i może też zainspirować was do podobnego wyjazdu. Piszę też dla siebie, bo po doświadczeniach opisów tripów, które wcześniej przejechałem wiem, że dobrze jest przeczytać je po latach i kolejny raz poczuć te wyjątkowe emocje i ten wiatr w coraz mniej gęstych włosach…
autor: Tomasz Wanowicz – Wania
W poprzednim odcinku:
16. Dzień szesnasty – środa
Kolejny poranek. Pole namiotowe, cisza, spokój, bezwietrzne. Całe dwa tygodnie słyszę w uszach szum wiatru i warkot silnika. Teraz ta cisza kojarzy mi się z odpoczynkiem. Wyjazd 9:30 mam 520 kilometrów do hostelu w Helsinkach. Wszelkie prognozy pogody mówią, że dzisiaj będzie ciepły i suchy dzień. Pierwszy raz od tygodnia wyjeżdżam bez kompletu przeciwdeszczowej odzieży. Ciągle jadę Via Karelia, to nie jest najkrótsza droga do Helsinek, ale do tej chwili mnie nie zawiodła. Dopiero od Lapperanta zaczyna się większy ruch i powoli z każdą godziną aut będzie przybywać, aż do stolicy. Krajobraz tu na południu się zmienia, jest inny, pojawiają się pola uprawne, gospodarstwa rolne itd. Dojeżdżam do Hostelu w środę o 17:45. W niedzielę o 23:00 byłem na Nordkapp, i w niespełna 3 dni przejechałem 1780 km.
O gustach się nie dyskutuje, wiem że wiele koleżanek i kolegów od dwóch kółek ocenia te trasy jako nudne. Ja będę bardzo dobrze wspominał tutejsze drogi, szczególnie te w północnej i centralnej części, gdzie w zasadzie jestem tylko ja i droga i przyroda. Jadę swoim rytmem, jestem w swoim świecie…
Postanowiłem dzisiaj dolać oleju do silnika, przez 8500 km zużyłem połowę oczka. Jestem zdumiony, bo podczas wcześniejszych dłuższych tripów (na Krym czy do Gruzji), oczko było puste po 5000 kilometrów.
Wieczór spędzam pijąc piwo przy głównym deptaku Helsinek. Jutro o 11:30 mam prom do Tallina – mam do terminalu Viking Line tylko 3 minuty jazdy, więc się wyśpię.
17. Dzień siedemnasty – czwartek
O 10.00 jestem już na bramkach na terminalu Viking Line, byłem tak wcześnie że o mało nie zaparkowałem na promie na Wyspy Alandzkie – w sumie szkoda ;). Znalazłem super miejscówkę na zewnętrznym poziomie statku, z widokiem od rufy. Mam 2,5 godziny na odpoczynek dla kręgosłupa i pieszczenie mojej twarzy ciepłymi promieniami słońca. Po przypłynięciu planuje szybkie wydostanie się z miasta z kierunkiem: Ryga, Kraków. Tak też się dzieje. Byłem już kiedyś w Pribałtyce i od razu przypomniałem sobie te drogi. Niewiele tu autostrad i dużych miast i wszelki ruch kołowy odbywa się międzymiastowy o lekkim charakterze dróg samochodowych. Ten charakter wynika tylko z prędkości osiąganych przez kierowców. Mamy tu (najbardziej w Łotwie) wolną amerykankę, wyprzedzanie przez TIRy, na trzeciego, ogólnie kozaczenie na drodze. Próbuje się w tym wszystkim odnaleźć i jakoś mi nie idzie. Jeszcze dwa dni temu jechałem samotnie, a teraz mam tu dom wariatów na szosie, a ja jestem w jego środku.
Do tego pogoda. Ok wiem, jeszcze kilka dni temu marudziłem że zimno, że deszcz i buty mokre na wylot. No to mam! Doczekałem się. O ile 3 dni temu można było powiedzieć że z pogodą jest już dobrze, wczoraj było bardzo dobrze, to dzisiaj jest za dobrze! 28-30 stopni Celsjusza. Nie jestem gotowy na takie wyzwania. Łykając spaliny ze starej ciężarówki na białoruskich rejestracjach próbuje sobie przypomnieć te prostą drogę z Alta, na której byłem tylko sam, a na końcu której był Nordkapp…
Dzisiaj śpię na prywatnym, przydomowym campingu pod Rygą. Wychodzi ze mam stąd około 1000 km do domu. Zrobię to na spokojnie w dwa dni, jak mężczyzna… Bo przecież najważniejsze jest jak się kończy.
A teraz mały quiz: kto z szanownych czytelników pamięta jaki defekt przytrafił mi się w drugim dniu wyjazdu, a którego jeszcze nie naprawiłem? Tak! Spalona żarówka przednich świateł mijania, a w zasadzie wymiana żarówki H7, z którą był problem. No to właśnie dzisiaj po ponad dwóch tygodniach od zdarzenia znalazłem te 15 minut, aby ją (żarówkę) zapiąć jak trzeba! W końcu tu robi się szybciej ciemno i Lampf może być potrzebny nie tylko żeby mnie widziano, ale żebym i ja widział.
18. Dzień osiemnasty – piątek
Jedzie się dobrze, jest sucho, drogi szersze, wysokie temperatury zaczynają mnie irytować i do tego ból w okolicach kręgosłupa piersiowego. Po drodze jest kilka zwężek z ruchem wahadłowym, omijam je oczywiście zawsze jestem pierwszy. Mijam korki dojazdowe do granicy i wreszcie PL. W McDonald’s w Suwałkach, planuję na Google nocleg w okolicach Rajgrodu, a po sugestii miłej Pani pracującej właśnie w Biedronce w Rajgrodzie, ląduje na gminnym kąpielisku w miejscowości Barszcze, które można uznać za dzikie pole namiotowe dla motocyklistów. Serdecznie polecam to miejsce, jest świeżo odremontowane molo, miejsce na namiot, ognisko, ja miałem bonusy w postaci słoneczka, ciepłej wody i możliwości odpoczynku dla obolałych pleców. Jak do tego dodacie 3 piwa i kabanosa to czego chcieć więcej?
Jutro na wieczór mam w domu zabookowaną super, extra, platynowo – złotą myjkę „Shower and Bathtub”. Więc będzie aktywna piana, mycie zasadnicze, demineralizacja, nabłyszczanie, woskowanie i suszenie! A co najważniejsze podwójne mycie podwozia.
19. Dzień dziewiętnasty – sobota
Najgorszy dzień mojej podróży, do domu tylko 570 km, a ja zdążyłem się dwa razy zgubić we własnym kraju i naprawdę porządnie wygrzać w temperaturze 35 stopni. W domu jestem o 16.00, jest myjka, domowy obiad, zimne piwko i wspaniałe wspomnienia…
Podsumowanie
Zasadniczo byłem przygotowany jak do każdego mojego wyjazdu – czyli miałem wszystko, co może się przydać samotnemu jeźdźcowi, który lubi przygody z nutką szaleństwa w tle. Mówiąc wszystko – mam na myśli wszystko: od namiotu, poduszek pod głowę, siatki przeciwko komarom i woreczków na śmieci, przez klucze, latarkę, olej i linkę, dalej kłódkę, pokrowiec na motocykl i łopatkę do odkopywania, po krem do rąk, pomadkę na spieczone usta i na pigułkach przeciw rozwolnieniu kończąc. Kilka wypraw wstecz opracowałem sobie checklistę, na której odhaczam rzeczy do spakowania. Mam też w domu specjalnie w tym celu zakupiony plastikowy kufer, gzie znajdują się odpowiednio posegregowanie czy nawet spakowane elementy wyposażenia i przedmioty do użytku. Nie zabrałem tylko trzech rzeczy: pokrowców przeciwdeszczowych na buty i rękawice (nigdy takich nie miałem), powerbanku (zapomniałem) i kamerki – bo już nie było gdzie wepchnąć.
Czego wziąłem za dużo? Na pewno „zupek”, przywiozłem ich do domu około 15 sztuk (były zaplanowane na dłuższy okres podróży), kartusze (przed wyjazdem zmierzyłem ile zużywa się gazu na ugotowanie jednego kubka wody i wyszło mi, że na pewno dwie butle zużyję (miałem w sumie trzy z czego dwie przywiozłem nie ruszone). Kolejny nie trafiony temat to stosunkowo duże składane krzesełko (na tak długą podróż krzesełko się przydaje, ale musi być jak najmniejsze po złożeniu) no i sandały. Miałem też aparat fotograficzny (nie użyty) i to w zasadzie wszystko.
Z założenia miał to być wyjazd budżetowy, pierwszy raz w podróż zabrałem praktycznie 100% wyżywienia (okazało się że 150%). Wyjazd planowałem na 21-23 dni miałem więc zakupionych 50 sztuk gotowych dań w kubkach (zupki, dania z ryżem, pure ziemniaczane – ale przede wszystkim dań z nudlami), do tego 20 porcji musli z dodatkami rozdrobnionego blenderem do picia po zalaniu 400 gramami wody lub mleka, do tego kilkanaście puszek warzyw z dodatkami, kawa 2+1 i herbata. Do tego oczywiście kartusz z palnikiem do gotowania wody. Samymi „zupkami” miałem wypełniony mały rollbag…
Noclegi: według budżetowego planu chciałem jak najwięcej nocy spędzić pod namiotem, najlepiej na dzikich polach namiotowych. Przejście na nocleg w motelu był planowany w tylko momencie mocnego przemoczenia. Korzystałem z app Caravanya, gdzie można odnaleźć rekomendowane campingi i filtrować je pod różnym kątem. Tam też znalazłem część dzikich noclegów: niektóre fajnie trafione, część to porażki lub inne skierowane bardziej dla osób „na nogach” niż w pojazdach. W Norwegii korzystałem z noclegów przy punktach widokowych (znak drogowy) gdzie często znajdują się ławeczki, stacjonują też kampery i nie rzadko jest też piękny krajobraz. W sumie na 18 noclegów 10 spędziłem śpiąc na dziko, dwa noclegi miałem w motelo-hotelach. Reszta to płatne campingi (z tym że w Norwegii tylko dwa).
Przez 19 dni przejechałem ponad 9800 km bez jakichkolwiek oznak zmęczenia mojej starej GS’y, odwiedziłem 5 krajów (nie licząc Estonii, Łotwy i Litwy), otarłem się o lodowiec, przeciąłem koło podbiegunowe dwa razy, dałem prezent Mikołajowi, odwodniłem się też jadąc przez Warszawę. Dodam też, że jakiś szczęśliwiec dostał też ode mnie oryginalną pokrywę do kufra BMW. Przez cały czas jechałem z przyczepionymi z tyłu flagami Polską i Ukraińską, pomyślałem sobie że może warto abyśmy nie zapomnieli, że gdy my się tu dobrze bawimy, niedaleko naszego domu dzieje się tragedia. Miłe było, ze podczas tripu kilkanaście osób z różnych krajów zauważyło szczególnie flagę Ukrainy i wyrażało swoją sympatię z tym związaną. Może kilkanaście osób to mało, ja jednak myślę, że jeśli jedna z nich zrobi dzięki temu jakiś dobry gest względem naszych sąsiadów to już będzie sukces.
Przed wyjazdem moim celem głównym był Nordkapp i tak nazwałbym tą wyprawę. Dzisiaj nazwałbym ją The Norwegian Trip, gdyż to właśnie ten kraj wywarł na mnie największe wrażenie co starałem się wam i sobie opisać w powyższym tekście. Udało mi się wykorzystać moje możliwości urlopowe i zobaczyć, a w zasadzie przejechać to wszystko na jedną wyjazdem. Myślę jednak, że Norwegię można podzielić sobie spokojnie na dwa wyjazdy: jeden – cześć zachodnia maksymalnie do Drogi Atlantyckiej i druga część Nordkapp z Lofotami.
Wyjeżdżając z kraju chciałem sprawdzić informacje o ostrym skandynawskim, zmierzyłem bieżnik na moich Metzeler Karoo Street i tak z 6.67 mm na tylnej oponie pozostało 2.5 mm i z 5.19 na przodzie pozostało 3,7 mm (liczone na środku bieżnika). Po rozmowach z kolegami, którzy w tym samym czasie byli w Norwegii, wychodzi na to że rozbieżności są bardzo duże zarówno pod względem samego wytarcia opon jak i różnic przód/tył. Ja byłem dopakowany na maksa (szacuje wagę samego motocykla z pakunkami na 310-320 kg) dopompowany: 2.9/2.5 bara.
Do ostatniego dnia przed wyjazdem ważył się mój plan tras, ślepym trafem kilka dni przed wyjazdem trafiłem na FB na Piotra Milczarka (YouTube PiotrHarison), który jest naszym rodakiem zamieszkującym Norwegię. Piotr podesłał mi kilka swoich ulubionych trasek, również z przeznaczeniem pod offik. Zaimplementowałem ich chyba osiem, jednak ze względu na pogodę i momentami słaby humor kilka odpuściłem (tymczasowo). Ale generalnie śmiem twierdzić, że trasy Piotrka to TOP Norweskich dróg i wyjątkowych krajobrazów. Przy zakończeniu chciałem podziękować koleżankom i kolegom z Grup na FB: BMW GS POLSKA i MOTOCYKLOWI PODRÓŻNICY, za dobre rady szczególnie w temacie reanimacji kufra i tej nieszczęsnej Lampf, Lampf…
Ok, teraz czekam na wasze relacje! Życzę Wam wszystkim przyczepności!