Moi drodzy, napisałem tę relację dla was, bo chcę się podzielić z wami moimi emocjami, wrażeniami i przemyśleniami, i może też zainspirować was do podobnego wyjazdu. Piszę też dla siebie, bo po doświadczeniach opisów tripów, które wcześniej przejechałem wiem, że dobrze jest przeczytać je po latach i kolejny raz poczuć te wyjątkowe emocje i ten wiatr w coraz mniej gęstych włosach…
autor: Tomasz Wanowicz – Wania
W poprzednim odcinku:
13. Dzień trzynasty – niedziela
Padało przez całą noc. Camping jak “Przystanek Alaska” położony jest przy lapońskim namiocie, gdzie dumni ze swojego pochodzenia właściciele sprzedają różnego rodzaju pamiątki i gadżety. Przyznam, że wiele przedmiotów to rękodzieło i jest ono wykonane w naprawdę bardzo dobrej jakości – nie ma lipy. No nic, zostawiam tu parę NOK’ów i jadę dalej. Jedzie się bardzo źle, w tej części Norwegii drogi nie są już takie idealne jak na południu, pojawiają się lekkie koleiny z wodą. A do tego paruje mi blenda w kasku. Zachodzę w głowę jak mogłem nie zaopatrzyć się w ochraniacze przeciwdeszczowe na buty i rękawice (z rękawic też już wyciągam podszewkę). Nie byłoby wtedy problemu, a tak jadę jakbym całymi dniami trzymał stopy w wiadrach pełnych zimnej wody.
Dopiero chwilę przed Alta przestaje siąpić, nawet droga jest tu podeschnięta i szybka przestaje parować – tak można jechać.
Wizytę na Nordkapp zaplanowałem w taki sposób, za najpierw zakwateruję się w poleconym hostelu około 80 kilometrów przed celem, a na miejsce pojadę na godzinę 23:00, bo wtedy podobno można dostać się pod Globus motocyklem.
Nocuje w hotelu Repvag znajdującym się w miejscowości Repvag. To w zasadzie stara osada rybacka, a pokoje dla gości, to byłe pokoje fischmanów. Lokal prowadzą Rosjanie. Miejscówka słynie z tego, że prowadzi się stąd wyprawy wędkarskie na „grubą rybę”. Ja ją zapamiętam jako miejsce, gdzie jest sucho i ciepło. Więc jest prysznic i suszenie wszystkiego, co można wysuszyć na elektrycznym grzejniku.
Około 21:00 ruszam do celu. Do tej pory było mgliście i pochmurno, a tu nagle piękne niebieskie niebo. Nie wierzę, czyżby tym razem Odyn był dla mnie łaskawy??? Jest cudownie, droga przebiega wśród pagórków, blisko brzegu, robię zdjęcia bo to wyjątkowa szansa której nie miałem od dwóch dni. Jakieś 20 km od celu po lewej stronie jest parking z miejscem, ze wspaniałym widokiem na fiord. Polecam lokalizację tym, którzy chcą się rozbić namiotem blisko Nordkapp. Były tam dwa motocykle z namiotami otwartymi frontem do fiordu.
Dojeżdżam chwilę przed 23:00. Na bramce wjazdowej (idąc za radą Polaków spotkanych kilka dni wcześniej) grzecznie mówię, że nie chcę wchodzić do muzeum czyli interesuje mnie tylko parking. Oszczędzam w ten sposób około 30 euro (parking jest dla motocykli darmowy). Parkuję, idę szybkim krokiem pod Globus i nie wierzę własnym oczom – lepszej pogody i zachodu słońca nie wymyśliłby tu szef ekipy grafików „AVATARA”. Jestem tam bardzo dużo turystów, całe autokary, nie jest więc trudno znaleźć ogarniętego człowieka, który poproszony o zrobienie “beautiful photo” takie zrobi.
Ja zawsze poszukuję osoby (najlepiej kobiety), w znoszonych butach, najlepiej w znoszonych ciuchach z dobrze utrzymaną lustrzanką. Tu mamy duże prawdopodobieństwo, że właśnie taka osoba zrobi nam akceptowalne foto. Tej osobie pokazuję też ten kadr i mówię co ma być na zdjęciu. A na koniec (z uroczym uśmiechem na ustach) proszę, aby było naprawdę piękne, bo będzie w Kalendarzu Pirelli na najbliższy rok. Więc mam tych kilka wyjątkowych fotek (ktoś z boku skomentuje później, że przy takich warunkach jak tego wieczora każde zdjęcie będzie piękne – i pewnie się dużo nie pomyli).
Jest super, spędzam tam prawie dwie godziny. No cóż, czas wracać, a niestety nie widać jakoś okazji, by muzeum i restauracja miała się za chwilę zamknąć. Trudno chciałem to zdjęcie pod Globusem, ale przecież nie o to tutaj chodzi. Ubieram się do wyjazdu, a co mi tam, spróbuję chociaż trochę bliżej podjechać. Jestem na wysokości muzeum robię kilka zdjęć, widzący mnie dwaj motocykliści z Holandii również podjeżdżają w to miejsce. Ok, więc jest nas już trzech… Więc ruszam, boczkiem, boczkiem, powoli brym, brym, brym i już jadę, już podjeżdżam pod Globus. Kontem ucha słyszałem jak ktoś krzyczy po norwesku “stój bo będę strzelał” ale jadę, co tam przecież w plecy przy ludziach mi nie strzeli (ostatnie dwa zdania to żarcik). Ok więc podjeżdżam pod Globus, a tu dopada mnie zasapany, zasmarkany barista z restauracji, chłopak biegł za mną prawie 100 metrów w samej koszulce i z językiem na brodzie próbuje mi powiedzieć, że nie wolno, że zabronione, że kamery – każe wracać. Tłumacze dzieciakowi, że tak naprawdę to ja właśnie wracam tylko jedno zdjęcie chciałem tutaj zrobić. Rozmowa trwa chwilę, w którymś momencie do rozmowy włącza się kolega po fachu w kompletnym ubraniu Touratecha i z nienagannym angielskim akcentem rozmawia z młodzieńcem o powodach zakazu wjazdu, skoro nigdzie takiegoż zakazu nie ma, a z drugiej strony popisuje się niebywałą wprost umiejętnością robienia zdjęć (moim smartfonem) jedną ręką z wysokości biodra. Ubaw po pachy, bo wszyscy widzą komizm tej sytuacji. Szkoda tylko, że ten Bogu ducha winny chłopak, wysłany tu zapewne przez swojego szefa, naprawdę szczerze stara się wytłumaczyć nam powody zakazu wjazdu, a przy okazji szybko stygnie, bo w powietrzu jest maksymalnie 8 stopni Celsjusza. Ok, zdjęcia gotowe, przepraszam cały Nordkapp Team, dziękuję Anglikowi mrugnięciem oka i odjeżdżam na górkę ubrać się do drogi. W tym momencie podchodzi do mnie inny motocyklista (tym razem Alain z Francji) i mówi że ma dla mnie fotki zrobione z innej perspektywy. Następuje tradycyjna wymiana numerów telefonów, wspólnie odśpiewujemy „Odę do Radości” i cześć!!! – miłe to było. Do hotelu dojadę przed 2:00. Jakoś ciężko dzisiaj zasnąć – pierwsza noc od 2 tygodni pod dachem.
14. Dzień czternasty – poniedziałek
Wstaje bez ciśnienia 9:30, jest pogodnie choć chłodno, jem śniadanie na pomoście, rozmawiam chwilę z Litwinami którzy przyjechali tutaj wędkować – pokazali mi Halibuta, którego złowili wczoraj, podobno wyciągali go w czterech.
Go South, mam zamiar dojechać dzisiaj jak najdalej na południe w Finlandii. Pogoda w kratkę. Dojeżdżając do granicy pierwszy raz od wjazdu do Norwegii spotykam Policję z radarem i w ogóle widzę Policjantów. Przynajmniej będę teraz wiedział w jakich barwach mają samochody.
Wreszcie jestem w Finlandii, kieruje się na Inari. Jadę pięknymi długimi może kilku kilometrowymi prostymi drogami, które kończą się łukiem i kolejna długa prosta i ponownie łuk i kolejna. Wszystko to wśród drzew, lasów. Ograniczenie 80 km/h, staram się trzymać przepisów drogowych. Najważniejsze dla mnie na tych drogach jest to, że w zasadzie aż do południowej Finlandii ruch jest naprawdę znikomy, praktycznie nie istnieje przynajmniej na drodze do Rowaniemi, Kuusamo i dalej Via Karelia do Lapperanta.
Choć sam asfalt nie jest taki lekki jak w Norwegii, to właśnie mój klimat (przecież GS nie istnieje po to aby jeździć nim po stole do bilarda). Więc te drogi, to coś czego potrzebowałem po ostatnich dwóch tygodniach zakrętów, podjazdów, walki z deszczem, wiatrem – chciałem odpocząć na takiej drodze i wszystko wskazuje że tak właśnie będzie. No bo jak nie odpoczywać, gdy w zasadzie jedzie się samemu w takich okolicznościach przyrody. Podczas tankownia w Inari, dociera do mnie że jestem w innej strefie czasowej i mam godzinkę do tyłu. Dzisiaj śpię na campingu (miało to być dzikie pole) – 20 euro. Na campie szybko opanowuję najlepszą lokalizacje ze stolikiem nad wodą i jest bosko. Piękny zachód słońca, które i tutaj praktycznie nie zachodzi.
Ciekawostka, jestem już pewny, że dzisiaj stuknąłem w ptaka. Wystartował prosto w moją lampę i widziałem to dokładnie. Podobną sytuację miałem kilka dni wcześniej, ale nie byłem pewny.
15. Dzień piętnasty – wtorek
Kolejny Cel Rowaniemi i dojechać jak najdalej na południe tak, aby w środę przenocować możliwie blisko Helsinek i w czwartek o brzasku wbić się na prom do Tallina. W Finlandii jest dużo lasów, pięknych dróg, ale dużo jest też reniferów, których ulubionym miejscem jest paść się przy ulicy. Te zwierzaki w ogóle nie boja się ludzi czy samochodów i jest ich naprawdę mnóstwo. Nie skłamię jak przez 3 dni jazdy przez Finlandię widziałem ich z bliska 150 sztuk min. Jak zauważycie, że ktoś wam mruga światłami to znak, uważaj przed tobą na ulicy są renifery. Pod względem pogody jest to najlepszy dzień od tygodnia. Znikome przelotne opady, a z każdą godziną coraz bardziej niebiesko na niebie. W Rovaniemi odwiedzam Świętego Mikołaja, w sklepiku z pamiątkami zostawiam mu 200 PLN i jadę dalej na Kuusamo (czy to nie ten roześmiany brodacz powinien dać mi prezent, a nie ja jemu???).
Wspaniała droga, długie proste. Zero policji, sporadycznie oznaczone fotoradary. Jadę po Via Karelia nawet 120 km/h. Jadę, jadę i zastanawiam się nad tym, jakim to ja muszę być fajnym facetem skoro tak długo sam ze sobą wytrzymuję. Dojeżdżam do Koli poszukuje dzikiego noclegu w lesie, wreszcie znajduje kamping w Loma-Koli w cenie 19 euro. Dzisiaj przejechałem 733 km, nocleg Koli Camp, razem za mną 7957 km.
C.D.N.