Pomysł na taką turystykę zrodził się w 2021 roku. Świeżo po lockdownach dosłownie nosiło nas na jakąś daleką wyprawę. I wtedy właśnie trasę i pojazd z filmu „Głupi i Głupszy” odtworzyło dwóch szaleńców na kanale Revzilla. Wiedzieliśmy już, co chcemy zrobić. Skutery 125 cm3! Tak to się zaczęło… Dziś mamy za sobą trzy ciekawe wyjazdy, w czasie których pomagaliśmy zbierać środki dla potrzebujących dzieciaków. Zobaczcie, jak było w sezonie 2023, w czasie ostatniej skuterowej wyprawy na Łotwę. Ryga nasza!
Od początku naszej skuterowej zajawki zaliczyliśmy na tych pojazdach Chorwację (Pula Trip) oraz Grossglockner i Stelvio – dwie alpejskie przełęcze z przerwą na odpoczynek nad jeziorem Garda. Mogliście o tym czytać w dwóch numerach ostatniej drukowanej w Polsce gazety motocyklowej. Okazało się, że taka turystyka ma w sobie to coś… Po dwóch udanych wyprawach na skuterach klasy 125 nabraliśmy więc ochoty na kolejną.
Pod Etną w środku zimy. Motocyklowy długi weekend na Sycylii
Jedziemy do Łotwy!
Tym razem padł wybór na, cytując klasyka, kierunek „Wschód – tam musi być jakaś cywilizacja!”. Postanowiliśmy zawitać do stolicy Łotwy – Rygi. Po drodze chcieliśmy sprawdzić, czy plaże i Bałtyk są wszędzie tak niesamowite jak u nas, no i wpaść do Wilna, zobaczyć Ostrą Bramę inne obowiązkowe atrakcje. Ponownie doszliśmy do wniosku, że wyprawą warto się podzielić ze światem, a przy tym skierować uwagę ludzi na coś pożytecznego – akcję charytatywną. Tym razem postanowiliśmy wesprzeć małą Hanię, która potrzebuje pomocy przy realizacji codziennych czynności. Dołączyliśmy do zbiórki funduszy na specjalistyczny samochód.
Szybko okazało się, że jest sporo ludzi zainteresowanych takim wydarzeniem, a wśród nich są też chętni pomóc nam w wyprawie. W ten właśnie sposób, dzięki uprzejmości firmy Kiosk Finansowy uczestnicy wyprawy otrzymali pełne ubezpieczenie na czas podróży!
Dzień startu ustaliliśmy na 3 czerwca 2023 roku. W planie było ok 2500 km na 8 dni. Sprawdziliśmy wcześniej, że taki dystans jest do zrobienia i w 5 dni, jednak tym razem planowaliśmy nieco krótsze dzienne dystanse i więcej czasu na cieszenie się odwiedzanymi miejscami. Planując trasę na pojeździe klasy 125, musisz realnie patrzeć na czasy pokonywania określonej odległości. Tak, można zrobić i ponad 700 km, ale to kosztuje sporo wysiłku. Miesiące przed wyprawą to walka o życie mojej Delmy (Daelim History 125). Pyra jeszcze chwilę przed startem dokonywał ostatnich regulacji w „Delmolocie”, ale finalnie wszystko wyglądało bardzo dobrze.
Doborowa ekipa
Jedziemy! Ruszyliśmy we dwójkę. Wcześniej w wozie serwisowym wystartowały nasze Service Women (Justyna, Dorota i Klaudia). Kierunek: Kondratówka, ranczo pod Brodnicą. Po drodze Włocławek, gdzie Pyra planuje oglądać wymarzone Moto Guzzi. Droga leci bardzo sprawnie i szybko. Początkowo Delma pali nieco więcej niż na pierwszej wyprawie, ale powoli sytuacja się stabilizuje. Nowy gaźnik i sportowy filtr paliwa działają. Swoją drogą, dostępność części do Daelimów w Polsce to koszmar. Na szczęście Pyra zastosował kilka patentów zmieniających układ zasilania i wszystko działa idealnie. Delma buczy jak szalona. Honda PCX (PeCeT) jedzie jak zwykle. Liniowo, cichutko i prawie nie pije paliwa.
Do Włocławka docieramy o czasie. To tutaj Pyra umówił się na oględziny Moto Guzzi California, na które od jakiegoś czasu choruje, niezależnie od liczby sprzętów w garażu (to się chyba nie skończy…). Właściciel warsztatu nie może uwierzyć, czym do niego przyjechaliśmy. Kręci głową, woła współpracowników. Możecie sobie wyobrazić ich miny, kiedy informujemy, że Włocławek to jedynie przystanek na trasie do punktu spotkania w Kondratówce, a naszym celem jest Ryga!
Niestety Moto Guzzi stoi gdzieś zakopane innymi sprzętami, zakurzone, kompletnie nieprzygotowane. Próby odpalenia powodują wycieki z gaźników. No nie tak to powinno wyglądać. Jeżeli umawiasz się z ludźmi, że przyjadą z daleka zobaczyć sprzęt, to chociaż przygotuj go do jazdy próbnej. Po krótkiej wymianie uprzejmości dziękujemy i ruszamy w dalszą drogę. Teraz celem jest restauracja przy drodze, gdzie planujemy obiad i złapanie kolejnego uczestnika wyprawy – Tadzika, który jadąc aż zza zachodniej granicy dołącza do nas na Burgmanie 125, oraz dziewczyn w wozie serwisowym.
Trasa i biesiady
Łapiemy się zgodnie z planem, jemy i ruszamy w trasę. Po odpaleniu sprzętów Delma dziwnie głośno burczy. Pyra kładzie się pod skuter i stwierdza zdematerializowanie się śruby kolektora wydechowego. Oczywiście ma zapasową na stanie. Uzupełniamy braki i ruszamy! Do Kondratówki docieramy zgodnie z planem, bez niepotrzebnych niespodzianek. Prędkość przelotowa, zgodnie z oczekiwaniami, 90-100 km/h, a w miastach to w ogóle – przewaga skutera i zero problemów. Mikołaj z całą rodziną już na nas czekają. A my szykujemy atrybuty ułatwiające wieczorne rozmowy. To tutaj mają do nas dotrzeć Jacek i Rima, którzy jadą z Gdyni na swoim ogromnym „parowozie” – Vulcanie 1700. Lokujemy się w pokojach, odświeżamy i spotykamy się przy ognisku. Jak zwykle przy spotkaniach z przyjaciółmi, których nie widziało się już jakiś czas – rozmowom nie ma końca!
4 czerwca rano siadamy do wspólnego śniadania i omawiamy plan na dzisiaj. Chcemy dojechać już na Litwę, zahaczając po drodze o słynne mosty w Stańczykach. Wyjeżdżając z Kondratówki jedziemy jeszcze pod dom Mikołaja – pomachać dzieciakom i Alinie, którzy zostają na miejscu. Ruszamy. Trasa idzie sprawnie. Krajobrazy zmieniają się coraz bardziej. Powoli pojawiają się mniejsze i większe jeziora. Co ok. 150 km robimy przerwy na tankowanie, gdzie oczywiście żart goni żart. W takiej atmosferze docieramy do Stańczyków. Mosty robią na nas bardzo duże wrażenie. Okolica piękna. A w dole restauracja – akurat jest idealna pora na obiad. Parkujemy, zamawiamy jedzenie. No właśnie… Tu po raz pierwszy pojawiają się wschodnie potrawy. Kartacze, kiszka ziemniaczana itd. Wszystko smakuje niesamowicie, zwłaszcza nam, ludziom z Dolnego Śląska. Później okaże się, że to jedynie skromna przygrywka przed tym, co nas jeszcze kulinarnie czeka.
Mała wielka katastrofa
Na granicy z Litwą zatrzymujemy się kilka minut po 17:00. Strzelamy pierwsze fotki, zostawiamy wlepę na słupie i ruszamy na Litwę! Droga płaska, prosta. Biegnie między polami. Jadę za Pyrą i przez interkom informuję go, że Delma już bardzo potrzebuje tankowania. Pyra sprawdza na mapie i mówi, że stacja będzie dosłownie za chwilę. Tę rozmowę przerywa popularnym słowem wyrażającym spore niezadowolenie pomieszane z zaskoczeniem i zjeżdża nagle na pobocze… Jadąc za nim kilka sekund wcześniej, wydawało mi się, że coś odskoczyło od jego skutera. Tak jakby na coś najechał. Pytam – co się stało?
– PeCet umarł!
– Jak umarł? Przecież to najmłodszy i najbardziej sprawny skuter!
– Wiem, ale coś walnęło w silniku i zgasł.
Oglądamy Hondę dookoła i stwierdzamy duży wyciek oleju. Pyra rozkłada narzędzia i zaczyna szukać przyczyny tego problemu. Niestety znajduje ją po chwili i już wiemy, że PeCet dalej już nie pojedzie. W silniku jest duża dziura! Coś odkręciło się w środku i śruba wyszła przez karter! Później okaże się, że dziura jest wielkości małego arbuza i silnik nadaje się już tylko na złom. Decyzja zapada po chwili – cofamy się do Polski (jesteśmy jakieś 20 km od granicy). Zaczynamy szukać noclegu. Przypominamy sobie o gospodarzu, którego odwiedziliśmy kilka lat wcześniej podczas motocyklowej wyprawy wzdłuż polskiej granicy wschodniej. Jedziemy do Burniszek! PeCet ląduje na pace wozu serwisowego, Pyra siada do środka. Morale mocno siada…
W Burniszkach idziemy się odświeżyć po długiej drodze i spotykamy się na ognisku nad samym jeziorem, żeby omówić, co dalej… W wyprawie zostają dwa skutery – Delma i Burgman – oraz dwa motocykle i wóz serwisowy. Po dłuższych rozmowach dochodzimy do wniosku, że wyprawa musi trwać! Choćby dlatego, że wspiera ona akcję charytatywną! Pyra, mimo trudnego momentu, decyduje, że zostawia PeCeta w szopie w Burniszkach, a sam wsiada do wozu serwisowego i jedziemy dalej!
Nie poddajemy się – start numer dwa!
Kolejny dzień, 5 czerwca, to przepyszne śniadanie w Burniszkach i kierunek Łotwa! Litwę musimy dzisiaj po prostu przeskoczyć, żeby nadrobić stracony na awarii czas. Trasa biegnie malowniczymi terenami z niezłymi drogami. Dojeżdżamy do miejsca, gdzie Litwa graniczy z Królewcem. Granica otoczona drutem kolczastym, mnóstwo kamer, w oddali widoczne wieżyczki strażnicze – widok jak z poprzedniej epoki!
Na szczęście po dłuższej chwili trasa nieco odbija od granicy i na chwilę przed godziną 17:00 docieramy do Kłajpedy. To litewskie miasto z ogromnym portem – pierwsza na naszej trasie miejscowość nad morzem. Tu chcemy zjeść obiad i zobaczyć port. Robi on na nas duże wrażenie. Widzimy między innymi statki pasażerskie odchodzące ze sporej przystani, a także ogromne statki towarowe. Pogoda dopisuje – jest pięknie. Obiad to kolejne niesamowite doznania kulinarne. Wszystko smakuje genialnie. Ceny – przystępne. Posilamy się i ruszamy w kierunku Łotwy. Kłajpeda leży już bardzo blisko granicy.
Jako miejsce noclegu wybieramy camping nieopodal miejscowości Lipawa. Ciche miejsce na uboczu głównej drogi z dostępem do plaży. Kompletnie pustej, jak się szybko okazuje. Odkrywamy ją chwilę po rozlokowaniu się w pokojach. Pędzimy, żeby zobaczyć zachód słońca! Jesteśmy na czas i podziwiamy przepiękny spektakl natury. Mikołaj i Jacek decydują się dodatkowo na sprawdzenie, czy Bałtyk po łotewskiej stronie też jest tak „ciepły” jak u nas. Jest! Po powrocie na camping siadamy do podsumowania dnia przy wspólnej kolacji. Ponownie – rozmowom i żartom nie ma końca!
Obrotowy most
Poranek znów wita nas piękną pogodą. Planujemy trasę na dzisiaj przy wspólnym śniadaniu. Celem jest już Ryga! Przy okazji chcemy dojechać na półwysep Kolka, gdzie Bałtyk okala ląd z trzech stron. W międzyczasie przychodzi właściciel. Pyta, jak nam się podobał pobyt, gdzie jedziemy i dlaczego na tak małych pojazdach. Trochę przywykliśmy do tych pytań… Radzi też, że powinniśmy zahaczyć o posowieckie „betonowe molo” w Lipawie przejeżdżając przez jeden z niewielu działających jeszcze mostów obrotowych – most Oskara Kalpaka.
Kiedy docieramy w okolice mostu okazuje się, że właśnie płyną statki i most jest zamykany, bo za chwilę wykona obrót. Nie mogliśmy trafić lepiej! Oglądamy całe widowisko z pierwszego rzędu! Jeśli będziecie w okolicy, koniecznie tam zawitajcie. Samo molo to betonowa konstrukcja z „falochronami” o przeznaczeniu pierwotnie wojskowym. Dzisiaj służy jako miejsce spacerów. Trochę na dziko, bo widać, że nikt specjalnie nie dba o stan tego obiektu. Ale warto zobaczyć.
Kolejnym punktem w naszym planie jest wodospad, a raczej stopień wodny w miejscowości Kuldiga. Punkt również polecony przez właściciela campingu. To bardzo ładne miejsce z licznymi zabytkami oraz pięknym wodospadem. Idealne na chwilę odpoczynku od trasy. Pogoda piękna, słońce już mocno pali – wakacje. Siadamy na kawę i rozmawiamy o trasie. Z Kuldigi startujemy w kierunku Kolki. Trasa, jak zwykle, przebiega bocznymi drogami. Omijamy ekspresówki czy autostrady. Ruch niewielki. Spokój, cisza, piękna pogoda. Nie może być lepiej.
Malowniczym wybrzeżem Bałtyku
W Kolce dojeżdżamy niemal nad samą plażę. Tu zlokalizowany jest płatny parking. Zostawiamy pojazdy i idziemy zwiedzać. Miejsce robi niesamowite wrażenie. Z trzech stron otacza nas morze. Ląd mamy za plecami. Tu spędzamy chwilę ciesząc się piękną pogodą. Cykamy grupowe zdjęcia, wrzucamy aktualizacje do wydarzenia na Facebooka i wracamy do pojazdów. Trasa powoli daje się nam we znaki. Włącza się głupawka. Delma tu po raz pierwszy w życiu „smaży laczka”, oczywiście delikatnie i kulturalnie, żeby nie robić tzw. „wiochy” w obcym kraju. Opłacamy parking, zamieniamy kilka zdań z właścicielami sklepiku i ruszamy w kierunku Rygi!
Trasa od tego momentu ciągnie się niemal idealnie wzdłuż wybrzeża. Bałtyk co chwilę wyskakuje zza drzew po lewej stronie. Co ciekawe, na nadmorskim pasie stoi bardzo dużo domów mieszkalnych. To głównie stare drewniane chatki, ale dziwi nas fakt, jak blisko plaży stoją. W Polsce te tereny zazwyczaj objęte są ochroną i zakazem stawiania jakichkolwiek konstrukcji. Taka ciekawostka. Gdzieś w miejscowości Ragaciems dopada nas głód. Siadamy na obiad. Ludzi całe mnóstwo i to generuje bardzo długi czas oczekiwania. Miejsce bardzo popularne wśród lokalsów. Jedzenie również bardzo dobre, ale ceny niestety już jak na wrocławskim rynku. Ustalamy, że konieczne są zakupy. Skończyły nam się zapasy atrybutów ułatwiających wieczorne rozmowy i inne niezbędne do życia produkty. Do sklepu docieramy kilka minut przed 22:00. Wchodzimy spokojnie, oglądamy produkty. Nagle Pani zza lady krzyczy „three minutes!!!”. Pytamy, o co chodzi? Prohibicja. Od 22:00 nie kupimy alkoholu. Robimy chyba najszybsze zakupy w życiu!
W końcu Ryga!
Do Rygi docieramy już mocno w nocy. Tuż przed wjazdem do miasta oddaję Delmę Pyrze – uznaję, że jako kierownik wyprawy nie może osiągnąć celu w samochodzie. Miejsce noclegu to mieszkanie w starej kamienicy z zamykanym parkingiem, położonej samotnie między dwiema głównymi drogami. Rozpakowujemy się i siadamy do świętowania osiągnięcia celu wyprawy! Udało się. Dojechaliśmy tu na skuterach! Niesamowite…
Ta noc trwała długo. Mogliśmy sobie na to pozwolić, ponieważ następny dzień był w całości zaplanowany na odpoczynek i zwiedzanie stolicy Łotwy. Włóczymy się po mocno rozkopanym mieście. Wrażenia mieszane. Od pięknej starówki po mocno wdzierające się w miasto nowoczesne konstrukcje w trakcie budowy. Robimy zdjęcia między innymi przy bliźniaku naszego Pałacu Kultury i Nauki czy Pomniku Wolności. Oglądamy starówkę, park itd. Odpoczywamy.
Czas wracać…
8 czerwca rano to pierwszy dzień powrotu. Mikołaj samotnie rusza pierwszy. Musi dzisiaj dolecieć do Brodnicy. Odpala Drag Stara i rusza w drogę. My kończymy pakowanie, jemy śniadanie i również szykujemy się do drogi. Dzisiejszym celem jest Wilno – kolejna stolica w naszym planie. Trasa bocznymi drogami to niecałe 300 km. Idealnie na spokojny dzień. Lecimy zgodnie z planem. Droga, jedno tankowanie i już jesteśmy w połowie trasy. W międzyczasie zaliczamy nawet offroad. Jacek i Rima na parowozie lecą na główną drogę.
W Wilnie po raz pierwszy planujemy nocleg w hotelu. Cena była atrakcyjna, miejsce bardzo blisko centrum Starego Miasta, a do tego parking. Docieramy tam niemal równo o godzinie 17:00. Szybkie odświeżenie i ruszamy „w miasto”. Idziemy pozwiedzać. Ostrą Bramę odkładamy na jutrzejszy poranek.
Starcie małych Tytanów. Honda PCX125 kontra Suzuki Burgman 125
W Wilnie dosłownie wszędzie widać ślady polskości. Praktycznie większość budynków ma polskiego fundatora. Oczywiście budynków z czasów pamiętających Rzeczpospolitą Obojga Narodów. A już sam fakt, że te budynki są nadal dostępne, robi wrażenie. Do Wilna na pewno chcę wrócić. Starówką można się zachwycić. Dzień kończymy późno. Po północy padamy w hotelu do łóżek.
9 czerwca wstajemy rano. Doba hotelowa standardowo kończy się o 11:00, więc ruszamy na śniadanie. Znajdujemy knajpkę z niesamowitą ofertą śniadaniową. Bajgle na słodko, wytrawne, różne jajecznice. No idealnie. Posilamy się i wracamy pakować sprzęt. Dzisiaj Tadek musi już wracać do domu. Prosto z Wilna rusza Burgiem do niemieckiego Guben. To dobrze ponad 12 godzin jazdy! Reszta grupy startuje w kierunku Burniszek. Jedziemy odebrać PeCeta! Po drodze oczywiście Ostra Brama i dodatkowo Troki i zamek, o który Władysław Jagiełło toczył długie boje z kniaziem Witoldem. Ostatecznie panowie się dogadali i Troki przeszły w ręce tego drugiego. Wtedy też miejsce to zaczęło się rozwijać. Tutaj również zatrzymujemy się na chwilę i kupujemy sobie rejs po jeziorze wokół zamku. Polecam!
W Trokach zostawiamy pojazdy na podwórku u starszej pani. Zarabia sobie w ten sposób, udostępniając podwórko turystom. Pani rozmawia z nami w języku polskim, ale w jego bardzo starej wersji. Mówi, że tu większość ludzi mówi po polsku, bo wywodzi się z polskich rodzin. W połączeniu z faktem, że wszędzie znajdujemy ślady polskości – robi to na nas bardzo duże wrażenie. Z Troków startujemy już prosto do Burniszek. Tuż przed granicą zjadamy ostatni posiłek na Litwie. To jedzenie jest obłędne. Chłodnik nigdzie indziej nie smakuje tak dobrze! Robimy też zakupy w przygranicznym sklepie spożywczym. Ten kefir i kwas chlebowy to jak inna liga w porównaniu z produktami dostępnymi w polskich sklepach.
I znów Polska!
Granicę przecinamy 10 minut przed 20:00. W Burniszkach jesteśmy jakieś 15 minut później. Pakujemy PeCeta, dziękujemy gospodarzom za przysługę i ruszamy w kierunku domu. Gdzieś w okolicach 22:00 meldujemy się na nocleg w Giżycku. Stonka (Dorota) znalazła bardzo fajną opcję – niewielki domek nieopodal jeziora. Niewielki, ale cały dla nas i w bardzo atrakcyjnej cenie. Siadamy na kolację. Rozmawiamy o trasie. Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem tego jak Delma – skuter pierwotnie zakupiony dla żartu – radzi sobie z tą podróżą.
Rano jemy śniadanie i stwierdzamy, że pogoda jest tak dobra, że koniecznie musimy sprawdzić wodę w jeziorze. Tak też robimy! Jest niesamowicie! Wakacje! Z Giżycka kierujemy się już w kierunku domu. Na granicy Mazur zatrzymujemy się na obligatoryjną „rybkę”. Pierwszy raz próbuję sielawy – już wiem, że nie ostatni. Jedziemy. Teraz już tylko trasa, tankowanie, trasa, tankowanie. Kierunek Wrocław! W domu melduję się o 23:20. Koniec. Dojechaliśmy. Delma zdobyła kolejne kraje, pokonaliśmy kolejne granice. Po raz kolejny, dzięki ludziom wspierającym wyprawę, udało nam się też zrealizować cel zbiórki. I to cieszy nas najbardziej.
Bardzo dziękujemy wszystkim wspierającym naszą wyprawę oraz zbiórkę dla małej Hani. Dziękujemy firmie Kiosk Finansowy za objęcie nas ubezpieczeniem na czas wyprawy. Ode mnie jeszcze ogromne podziękowania dla rodziny, dzięki której mogliśmy z Justyną uczestniczyć w tym wydarzeniu!
To nie koniec – za chwilę ruszamy na kolejną wyprawę!
Co dalej? Dobre pytanie. Na pewno nie mamy dość. A Pyra ma w swoim kajecie plany na co najmniej kilkanaście takich wypraw. Jedna z nich nastąpi już zupełnie niedługo i będziecie mogli o niej usłyszeć właśnie tu – na Motovoyager.pl!
PS. Na szczęście Pyra znalazł silnik z podobnym przebiegiem i wkrótce po zakończeniu wyprawy dzielna Honda PCX wróciła na drogę.
Tekst i zdjęcia: Paweł Nasiadka