Mamy w Polsce kilka regionów słynących z licznych wzgórz, lasów i jezior, jednak to Warmia i Mazury wciąż są symbolem tego typu krajobrazu. I stałym celem licznych wycieczek, w tym oczywiście motocyklowych. Prawdopodobnie każdy polski „mototurysta” ma już swoje ulubione trasy w tym regionie, dlatego potraktujcie moją relację jako pewien suplement do ogólnej wiedzy i propozycję fajnego weekendu na dwóch kołach.
Wśród motocyklistów z mojej okolicy, czyli Warszawy i ogólnie centralnego Mazowsza, dominuje jedno rozwiązanie sytuacji, w której nie wiemy, gdzie wyskoczyć na weekend. Najczęściej pada hasło „jedźmy na Mazury!”. W miarę blisko, fajne wiejskie drogi prowadzące do celu, ale też coraz więcej ekspresówek, jeśli chcemy dojechać tam szybko. Na miejscu kręte asfalty i szutry, małe i duże jeziora, wzgórza, krówki, owieczki i ogólnie sielsko-żeglarski klimat. A do tego sporo obiektów historycznych do zobaczenia, głównie tych o teutońskim pochodzeniu.
Tak też było w jeden z czerwcowych weekendów, kiedy wraz z synem pojechałem odwiedzić kolegów z wypożyczalni motocyklem.pl, która otwiera tu kolejną bazę. Po hiszpańskiej Maladze i włoskiej Sycylii przyszedł czas na nasz polski Olsztyn. Warmia i Mazury to naprawdę arcyciekawa okolica, do której warto ściągać nie tylko motocyklistów z Polski, ale też gości z zagranicy. Dlatego mocno kibicuję temu projektowi.
Nie tylko Mazury
Często całą północno-wschodnią Polskę zdarza nam się określać jako Mazury, co oczywiście nie jest do końca zgodne z faktami. We wschodniej części mamy bowiem przywiązaną do swej odrębności Suwalszczyznę, należącą w przeważającej części do woj. podlaskiego. Z kolei duży fragment zachodniej części woj. warmińsko-mazurskiego zajmuje Warmia. Kraina ta tworzy mniej więcej trójkąt pomiędzy Fromborkiem, Reszlem i Jeziorem Łańskim na południe od Olsztyna, stolicy całego województwa. Naturalną zachodnią granicę regionu wyznacza w większości swojego biegu rzeka Pasłęka. Podróżując po tej części kraju kilkukrotnie miniemy tablice informujące o historycznych granicach Warmii i Mazur.
Bazą naszego wyjazdu jest Pałac i Folwark Galiny, niedaleko Bartoszyc. To miejsce to atrakcja sama w sobie. Oprócz klimatycznego hotelu i znakomitej restauracji mamy tu jeszcze kilkaset hektarów pięknie zagospodarowanego terenu, który zachwyci szczególnie miłośników koni. Jest tu bowiem duża stadnina, wybiegi oraz plac z trybunami do rozgrywania zawodów jeździeckich. Miejsce to jest również znakomicie położone pod względem wyjazdów motocyklowych. Można stąd wyruszyć (i w ciągu jednego dnia wrócić) zarówno na wschód, jak i na zachód tego pięknego regionu. Osobiście lubię taką formę wycieczek motocyklowych, czyli dojazd do bazy z zapakowanymi trzema kuframi, pozostawienie większości rzeczy w pokoju hotelowym i latanie po okolicy na lekko.
Dzień pierwszy: wzdłuż granicy z Obwodem Królewieckim
Ruszamy na nasz weekendowy objazd Warmii i Mazur w piątek rano, w trzy motocykle. Ja z Maćkiem na naszym V-Stromie 650, świeżo ubranym w pokaźny zestaw akcesoriów SW-Motech, A Janusz z Gosią i mój ulubiony polski Włoch Enrico na GS-ach z zasobów wypożyczalni motocyklem.pl. Ustalamy, że chcemy spędzić ten czas zdecydowanie motocyklowo, czyli bardziej jeździć niż zwiedzać. Janusz wraca bowiem po dłuższym czasie do jazdy jednośladem i chce się „wyjeździć”.
Warto wspomnieć o ważnym wątku organizacyjnym, bo zbyt nabity atrakcjami plan dnia może ten dzień kompletnie rozwalić. Czas ucieka szybciej niż nam się wydaje i możemy wrócić zawiedzeni, że zmrok nas zastał, a nie zobaczyliśmy nawet połowy założonych punktów. Myślę, że 2-3 większe obiekty i maksymalnie 200 km dziennego przebiegu to zdrowe liczby. My ustalamy sobie nieco więcej „checkpointów”, ale wiemy też, że zobaczymy je tylko z zewnątrz.
Nieplanowane zmagania adventure
Ruszamy na wschód, szosą przez Sępopol. Mijamy klimatyczne ruiny pałacu Prosna, kierując się na Barciany. Podjeżdżamy tam pod majestatyczny zamek krzyżacki, będący obecnie w remoncie. Oglądamy go więc dookoła i jedziemy dalej. Naszym celem jest słynna poniemiecka śluza w Leśniewie Górnym. Tutaj spotyka nas pierwsza przygoda. Ustawiamy w nawigacji jako punkt docelowy samą śluzę, a nie parking pod nią. W rezultacie podjeżdżamy do niej szutrówką po zachodniej stronie Kanału Mazurskiego (parking jest dalej, po wschodniej stronie). W miarę równa i szeroka droga szybko staje się wąska i błotnista, aż w końcu przechodzi w pieszą „nitkę” spacerową. Wjechaliśmy tam naszymi ciężkimi motocyklami zdecydowanie za daleko, zwłaszcza biorąc pod uwagę dwuosobowe obsady. Z jednej strony ścieżki wał ziemny, z drugiej skarpa i pole uprawne. Odwrócenie i wyprowadzenie trzech maszyn, w upale i towarzystwie wściekłych komarów, zajmuje nam trochę czasu i odziera z sił. Sama budowla jest imponująca i przytłaczająca, a dodatkowego ponurego wydźwięku daje jej puste, ale wyraźne miejsce po niemieckiej nazistowskiej gapie – orle trzymającym swastykę.
Postanawiamy trochę odpocząć i przy okazji zjeść obiad. Wybieramy pobliską restaurację Góra Wiatrów na północnym brzegu jeziora Mamry, drugiego co do wielkości w Polsce, i nie żałujemy. Smacznie i konkretnie. Kierujemy się ku naszemu głównemu celowi tego dnia, czyli słynnym wiaduktom w Stańczykach. Część z nas już tam była, ale Gosia i Maciek jeszcze nie. Przed nami kawałek drogi, a czasu coraz mniej, dlatego tym razem pomijamy znany grobowiec-piramidę w Rapie, do którego musielibyśmy nieco zboczyć po drodze. Po trasie na Stańczyki jest jeszcze kilka innych fajnych punktów, które warto odwiedzić mając więcej dnia przed sobą. Są to m.in. tężnie i wyciąg narciarski w Gołdapi oraz mosty kolejowe w Botkunach i Kiepojciach, do których trzeba się trochę przejść od szosy.
Stańczyki – punkt obowiązkowy
W Stańczykach zostawiamy motocykle na dolnym parkingu i pieszo idziemy na spacer po dwóch słynnych mostach, wznoszących się na ponad 36 metrów ponad doliną rzeki Błędzianki. Budowle te, mające już ponad sto lat, były częścią niemieckiej linii kolejowej łączącej Gołdap z Żytkiejmami. Po II wojnie światowej tory rozebrali i wywieźli na wschód nasi dzielni wyzwoliciele spod znaku czerwonej gwiazdy, została para bliźniaczych mostów, wyglądem przypominających rzymskie akwedukty.
Sporo się tu pozmieniało od czasu mojej ostatniej wizyty sprzed ośmiu lat. Są nowe, estetyczne ścieżki spacerowe. Niestety powstał też spory „jarmark” z punktami gastronomicznymi i pamiątkami. Na szczęście przyjechaliśmy tu wieczorem, przed samym zamknięciem. Teren jest bowiem ogrodzony, a wstęp na mosty jest płatny. Jeśli dobrze pamiętam, 10 zł od dorosłego. Przed powrotem do hotelu zahaczamy jeszcze o wieżę widokową po drugiej stronie doliny. Wejście jest darmowe, a zdjęcia stamtąd wychodzą przepyszne. Z uwagi na zapadający zmrok, wracamy do hotelu najszybszą drogą.
Dzień drugi: objeżdżamy Śniardwy
Drugiego dnia naszego weekendu, w sobotę, również jedziemy na wschód, ale bardziej południowy. Kierujemy się na Giżycko, gdzie na kilka godzin zostawimy Gosię, której syn uczestniczy tam w zawodach sportowych. Trasa jest malownicza, ale na odcinku Kętrzyn-Giżycko pokryta zniszczonym asfaltem. Na tych, którzy mają więcej czasu, czekają pod drodze Wilczy Szaniec w Gierłoży, dawna kwatera niemieckiego dyktatora z wąsikiem, a także fajne plenerowe muzeum lotnicze Wilcze Lotnisko.
Odwozimy Gosię do dużego kompleksu sportowego w Giżycku, a sami jedziemy mocniej „pomotocyklować”. Nie mamy konkretnej trasy, wiemy tylko, że chcemy objechać Śniardwy, największe polskie jezioro, zaliczając kilka punktów widokowych na jego brzegach. Ruszamy na południe, ładną drogą nr 643, ciągnąca się wzdłuż kilku dużych jezior. Następnie krajową 16 do zatłoczonych Mikołajek, w których jesteśmy tak krótko, jak to możliwe. W samym mieście, tuż przed wioską żeglarską, odbijamy w lewo i jadąc ulicą Łabędzią kierujemy się na przesmyk pomiędzy jeziorami Śniardwy i Łuknajno. Tu warto zaznaczyć, że w pewnym momencie kończy się asfalt, a my jedziemy szutrem, a miejscami po sypkim piachu. Na przesmyku stoją dwie wieże widokowe. Ta na Łuknajno jest bezpłatna, natomiast za wstęp na postawioną koło małej przystani na Śniardwach musimy zapłacić po kilka złotych w recepcji miejscowego hotelu.
Czysta jazda
Wracamy do Mikołajek, przecinamy wąskie gardło jezior Mikołajskiego i Tałty i po drugiej stronie skręcamy w drogę 609 na Uktę. To bardzo przyjemna, kręta, biegnąca głównie lasem trasa. Z Ukty kierujemy się na Ruciane-Nidę, a stamtąd w kierunku południowego brzegu Śniardw. Jadąc wąską, ale równiutką i urokliwie położoną drogą docieramy do punktu widokowego w Niedźwiedzim Rogu, z ładnym widokiem na wielką taflę wody i dwie wyspy: Pajęczą i Czarci Ostrów. Teraz przed nami 10 km przepięknej – i legalnej – szutrówki przez las, do miejscowości Karwik, a następnie Zdory i Nowe Guty, gdzie wchodzimy na wieżę ze zdecydowanie najlepszym widokiem na bezmiar Śniardw. Dodatkowym smaczkiem jest mocne popołudniowe słońce, dzięki któremu woda skrzy się w piękny sposób.
W pobliskim Okartowie ponownie dojeżdżamy do DK16, którą tym razem pojedziemy na zachód, aż do Olszewa. Ten odcinek jest motocyklowo wręcz doskonały. Równy asfalt, masa szybkich zakrętów i stosunkowo niewiele obszarów zabudowanych. Gdybyśmy mogli, przejechalibyśmy go jeszcze raz, w drugą stronę. Czas jednak nagli, w Olszewie odbijamy na Giżycko, by odebrać Gosię.
W drodze powrotnej do Galin podjeżdżamy jeszcze do sanktuarium w Świętej Lipce. Jestesmy tam wieczorem, akurat kończy się msza. Możemy więc posłuchać brzmienia słynnych organów i obejrzeć imponujące barokowe wnętrze. Miłośnicy muzyki organowej i jej naturalnego brzmienia w potężnych murach ze świetną akustyką powinni sprawdzić harmonogram organizowanych tu koncertów. Można również trafić na krótsze pokazy dla grup zorganizowanych. Myślę, że Święta Lipka to miejsce, które zdecydowanie warto odwiedzić, nawet jeśli nie korzystamy z usług „firmy”, do której należy bazylika. To po prostu kawał przepięknej, ogólnoludzkiej sztuki.
Kraina prywatnych jezior
W niedzielny poranek nie śpieszymy się z opuszczaniem łóżek. Jemy śniadanie, oficjalnie rozwiązujemy wycieczkę i powoli pakujemy się na powrót do domu. Ja i Maciek żegnamy się z wybornym towarzystwem i ruszamy w stronę Mrągowa. Po drodze podjeżdżamy jeszcze pod zamek w Reszlu. Znów nie mamy czasu, by go zwiedzić w środku i bardzo żałujemy – to pięknie utrzymany przykład imponującej gotyckiej architektury obronnej.
Teraz ciekawostka. Mieliśmy w planach, by po drodze zatrzymać się gdzieś nad jeziorem i nagrać kilka ujęć do filmu o naszym Suzuki V-Strom 650. Krążyliśmy po okolicy między Reszlem i Mrągowem przez ponad dwie godziny, objeżdżając wiele jezior i jeziorek oraz położonych nad nimi wiosek. Okazało się, że dosłownie wszystkie brzegi są albo porośnięte lasem, albo wygrodzone – zajęte przez prywatne domy, pensjonaty i hotele. Mamy tu więc przepiękną „krainę prywatnych jezior”, do podziwiania albo za opłatą, albo z odległości.
Nie zmienia to jednak faktu, że pod względem czysto motocyklowych wypadów, jest to wciąż niesamowicie atrakcyjny region. Drogi są różnej jakości, dlatego najlepszym rodzajem motocykla pozostaje tu według mnie adventure z mocnym zawieszeniem o dłuższych skokach. Mam nadzieję, że baza motocyklem.pl w Olsztynie rozwinie się tak dobrze jak te w innych lokalizacjach. Zdecydowanie warto wpadać na Warmię i Mazury i pokazywać ten region naszym znajomym z innych krajów.