O wyprawie do Pamiru, podróży Junakiem M10 do Norwegii, kosztach i dlaczego GS znowu jest najlepszy porozmawiałem z Jarcco, którego poznałem zupełnie przypadkowo. Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie od filmu prezentującego wymianę rozrządu w BMW R 1150 GS. Później jego opowieści chłonąłem jak światowy bestseller.
Wiktor Seredyński – Jarcco powiedz, od czego się to wszystko zaczęło?
Jarcco motocyklem – mając 14 lat przeczytałem książkę podarowaną mi przez mojego tatę pt. „Moje dwa i cztery kółka” Witolda Rychtera. Tak zaraziłem się motoryzacją, mechaniką, podróżami. Nie jestem podróżnikiem, bo nie robię tego zawodowo. Jestem najzwyklejszym obywatelem „na etacie”. Po długich latach i stabilizacji życiowej wróciłem do swoich pasji. Ponieważ latka lecą i czasu coraz mniej, zacząłem realizować marzenia. Bo jak nie teraz, to już nigdy… przecież drugiej szansy nie będzie!
Ciężko jest mi Ciebie rozgryźć jako motocyklowego podróżnika, bo z jednej strony jeździsz w dalekie trasy na swoim GS-ie, aby chwile później pojechać Junakiem M10 do Norwegii. Muszę przyznać, że to diametralnie dwa różne światy.
Rzeczywiście jeszcze do niedawna tak było. Po prostu po długich latach przerwy wróciłem do motocykli i myślałem, że wystarczy mi dłubanie w warsztacie. Motoryzacja zabytkowa wydawała się doskonałym rozwiązaniem, tym bardziej, że zawsze łypałem zazdrosnym okiem na pięknie odrestaurowane zabytki.
Mam kilka takich projektów za sobą, m.in. właśnie Junak M10. Niestety pomimo niewątpliwie interesującego wyzwania, jakim jest za każdym razem odbudowa motocykla, to właśnie powtarzalność pewnych etapów następujących po sobie spowodowała, że osłabło we mnie poczucie odkrywania czegoś nowego.
Miałem niebywałe szczęście trafić na wyjątkowych ludzi w tej branży, którzy podróżują swoimi zabytkami, więc poszedłem tą drogą. A można naprawdę daleko pojechać na takim zabytku. Wyobrażasz sobie podróż na Gibraltar 70km/h, bez ABS, grzanych manetek, aktywnego zawieszenia i całej tej nowoczesnej cepeliady? A Iże pojechały i wróciły! Widząc jakie ludzie podejmują wyzwania zacząłem podejmować własne. Stąd wzięły się podróże zabytkami, między innymi Junakiem na Atlantic Road w Norwegii. Miałem ogromną satysfakcję widząc innych motocyklistów dumnych z wyprawy, bo wiedziałem, że zrobiłem to inaczej. Polegałem tylko na własnej wiedzy i rękach. Nie zawsze szło po mojej myśli, ale ze wszystkim umiałem sobie poradzić. Było nawet tak, że spałem w koleinie na leśnej drodze pod Oslo, bo nie mogłem znaleźć lepszego noclegu, na który będzie mnie stać. Takie przeżycia budują, wzmacniają.
Ale miałeś chęć do posiadania i podróżowania nowoczesnym motocyklem…
Tak. To uczucie, które umiałem nazwać dopiero po powrocie, stało się zapalnikiem do zakupu bardziej nowoczesnego motocykla. To uczucie, to poczucie zdobywania i myślę, że towarzyszy każdemu podróżnikowi. Zdałem sobie sprawę z ograniczeń jakie nakłada na mnie jazda zabytkiem. Patrząc przez pryzmat braku czasu, czytaj urlopu, wiedziałem, że muszę coś zmienić aby realizować tematy, które są dla mnie interesujące. Potrzebowałem czegoś szybszego i jednak bardziej niezawodnego. Z zabytkami nie rozstałem się całkowicie, ponieważ obecnie odbudowuję całkiem ciekawy francuski motocykl. Ale dalekie wyprawy należą już tylko do GS-a.
Wróćmy jeszcze na chwilę do zabytków. Co jest najtrudniejszego w podróżowaniu Junakiem?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. To jest troszkę tak, jakbyś zapytał mnie co jest trudnego w podróżowaniu motocyklem. Wszystko i nic zarazem. Wybierając taki sposób podróżowania robi się to zazwyczaj świadomie, więc nie mogę powiedzieć, że ergonomia, tempo jazdy czy przysłowiowe naprawy w rowie. Podróżując w taki sposób trzeba mieć cały serwis w kufrze i, jak to kiedyś mówiono, fach w rękach. A bez wiedzy i odrobiny sprawności technicznej nie uda się tego realizować. Więc widzisz, że to musi być przemyślana decyzja, a wszystkie, nazwijmy to niewygody, stają się również atrakcją. Dodatkowym bonusem takiej podróży jest magnes, jaki ciągniesz za sobą. Przyciąga on wszystkich, od podziwiaczy nieznanego motocykla, po rzeszę ludzi niosących pomoc. Odbierasz niezasłużone gratulacje za odwagę, która dla większości wymieszaną jest z odrobiną szaleństwa. Ludzie wiedzą, że taki wariat nie może być złym człowiekiem. Więc najtrudniejsze może być chyba tylko podjęcie decyzji o zmianie tego sposobu podróżowania na inny.
Z drugiej strony masz BMW R 1150 GS – dlaczego wybór padł właśnie na ten motocykl? Zdajesz sobie sprawę, że ogólenie GS to kontrowersyjna seria motocykli, która ma wielu przeciwników, a jednak wygrywa wszystkie zestawienia, zresztą nasze 9 recept na turystyczne enduro również wygrał.
Ponieważ, powiedzmy, wywodzę się ze środowiska zabytkowego, wybór nie był trudny – nie mogło to być nic zbyt nowoczesnego, najlepiej jakby to była jakaś legenda. Brałem pod uwagę dwa motocykle – R 1150 GS i Africa Twin z podobnych roczników. Pomyślałem, że skoro te motocykle zdobyły tak duże uznanie wśród użytkowników, i to takich, którzy używali ich zgodnie z przeznaczeniem i trwa to już tak długo, to nie może być przypadek. Wystarczyło tylko skorzystać z doświadczeń innych.
9 RECEPT NA TURYSTYCZNE ENDURO – czyli wielkie porównanie motocykli segmentu adventure [ZAPOWIEDŹ]
BMW wydało mi się bardziej dalekobieżne i uniwersalne. Spodobała mi się filozofia marki od choćby całego stylu radzenia sobie w trudnych warunkach terenowych, konieczności znalezienia przemyślanego sposobu na pokonanie przeszkód tak ciężkim motocyklem, po umiejętne sposoby podnoszenia go z gleby, czy zdejmowania opon za pomocą elementów motocykla. Nie bez znaczenia była też ergonomia, której GS jak dla mnie jest wzorem. Musiał to być motocykl jak przysłowiowy kałasznikow. Nie chciałem się już martwić, że coś mi się tam porysowało, wozić pokrowca na niego, nie przejmować się tak bardzo jego wyglądem. Najważniejszy miał być tylko stan techniczny, a wywrotka w kałuży nie mogła być już problemem. Poza odrobinę urażoną dumą, powierzchowność motocykla nie mogła zaprzątać głowy. No i najważniejsze – muszę mieć do niego zaufanie, czyli umieć zajrzeć do każdej dziury i jak najwięcej potrafić samodzielnie naprawić.
No więc co – jak kupujesz sportowe buty to wszyscy myślą Adidasy, jak auto do taplania się w jakimś trophy to Defender, a jak motocykl w świat to GS! Haha! Dzięki temu jak pojedziesz po bułki do sklepu, to wszyscy myślą, że właśnie wróciłeś z końca świata. Oczywiście wiem, że BMW jest zwycięzcą waszego testu i nie dziwi mnie to. Jeździłem testowymi 850 GS i 1250 GS. Duży GS utrzymuje swój styl w dalszym ciągu, jest oczywiście bardziej ergonomiczny i przyjemniejszy w obyciu. Ale chyba bym swojego na niego nie zamienił… Musiałbym tą nówkę najpierw rozebrać na części, aby przekonać się czy jestem w stanie wszystko naprawić w rowie.
Zjeździłeś już trochę Europy, ale chyba to nie było to czego oczekiwałeś, bo postanowiłeś pojechać do Pamiru. Skąd taki pomysł?
Tak, pojeździłem trochę. Odwiedziłem 28 krajów i zdążyłem wyrobić sobie zdanie. Przepraszam wszystkich podróżujących po zachodniej Europie, ale mnie nie wydaje się to ekscytujące. Właśnie montuję film z tegorocznej podróży do Francji i ciągle zastanawiam się w jaki ciekawy sposób można to pokazać, bo mam wrażenie, że tamtą stronę świata wszyscy dobrze znają. Pomysł na Pamir był po prostu zdjęty z półki, a mam taką półkę w głowie, na której czekają podobne pomysły. Katalizatorem takiej reakcji była podróż kogoś z mojej rodziny. Była to wielotygodniowa, głównie lotnicza, podróż, która została pięknie opowiedziana. Pomyślałem, że może by pojechać motocyklem, może to będzie to coś. Sprawdziłem najważniejszy parametr, czyli czy dam radę pojechać i wrócić w 30 dni.
Wszystkie podróże zwykle są czymś inspirowane. Większość z nas szuka najpierw wśród doświadczeń innych i stara się przełożyć to na własne możliwości. Ponieważ jednym z moich hobby jest amatorski montaż filmowy, który próbuję wciąż udoskonalać, staram się w prostej formie pomóc innym przesuwać ich linię horyzontu. Pokazać, że nie trzeba być wielkim podróżnikiem i posiadać nadzwyczajnych umiejętności, aby sięgać daleko. Wiara we własne siły, rozsądek i dobry plan wystarczą aby realizować marzenia. Najlepszym dowodem mogę być ja. Kiedyś również myślałem o takich podróżach w kategorii trudne i niebezpieczne. Rzeczy łatwe nie są ciekawe.
Zapadła decyzja – jedziecie na wschód. Opowiedz nam o swoich przygotowaniach.
Przygotowania do wyjazdu poza Unię zawsze wiążą się ze zdobyciem wiz. Trzeba policzyć ile czasu w jakim kraju się będzie przebywało i tutaj właściwie tylko Rosja jest problematyczna. Wiza 30 dniowa jest na styk i każde opóźnienie, awaria lub cokolwiek innego może spowodować, że utkniemy na długo. To jest wiza tranzytowa, bo turystyczna wiąże się z koniecznością rezerwacji noclegów, a jak wiesz w takiej podróży to nie wchodzi w grę, bo niby skąd wiedzieć gdzie będzie się konkretnego dnia. Innym rozwiązaniem może być wiza biznesowa – kilkumiesięczna.
Organizację wiz w podanych przez nas terminach zalecamy odpowiedniej firmie, która robi to zawodowo. Pozostaje tylko czekać. Kolejna rzecz to waluta, w tamtą stronę najlepiej zabrać dolary, tzw. Wielkie głowy, czyli najnowszy wzór banknotów, koniecznie w idealnym stanie – czyli najpierw podróżowanie po kantorach. My zabieramy ze sobą zawsze namioty, niezależnie w którą stronę jedziemy. Nocujemy oczywiście równie chętnie w hotelach, kwaterach przeróżnej maści, ale namiot daje ten komfort, że jeśli koniec dnia wypadnie na pustyni usługowej, to zawsze masz gdzie spać. Poza tym jeśli odwiedzasz tylko miejsca przygotowane dla turystów, widzisz tylko to, co zostało specjalnie przygotowane, to czym się chcą pochwalić. Nie poznasz prawdy, czyli tego co jest najciekawsze w danym rejonie. Oczywiście potrzebny jest choćby minimalistyczna kuchenka, jakiś garnek i kubek. My używamy zestawu podobnego do tego, jaki zabierają alpiniści wysoko w góry. Jako prowiant zabraliśmy jedzenie liofilizowane dobrego polskiego producenta, bardzo wygodne i lekkie.
Kilka dni zajmuje siedzenie nad mapami. Nie wyznaczaliśmy dokładnej trasy czy drogi, a tylko kolejne miejscowości. Wybraliśmy sposób nawigacji, w tym przypadku wybór padł na Maps me, to darmowa aplikacja która przeprowadziła nas przez cały Pamir. Papierowe mapy, te które można zdobyć, również zabieramy ze sobą. Kolejna rzecz to oczywiście motocykle. Muszą być sprawne i najlepiej jak sam się o tym przekonam, a nie usłyszę od mechanika. Części zapasowe, zawsze mam ich mały zestaw, no dobra niewielki… no taki średni. Wychowany na zabytkach już tak mam, że mój umysł ciągle żongluje mechanizmami, które mogą okazać się potrzebne. Błędem jest myśleć, że serwis BMW jest wszędzie. W takiej podróży nie można liczyć, że wykona się jeden telefon i inni rozwiążą twój problem. A zapomniałbym. Jest jeszcze coś, bez czego nic by się nie udało zrealizować, to urlop. Załatwienie 30-dniowego urlopu często jest trudniejsze od samej podróży.
Spędziłem też chwilę na zakupach drobiazgów dla dzieci. Tam ludzie są często biedni i takie kredki, zeszyt czy plastelina dają dzieciakom wiele szczęścia. Warto o tym pomyśleć i zabrać drobne gadżety do kufra. Od kiedy zapytał mnie jakiś człowiek w Kirgistanie, dlaczego nie mam nigdzie godła swojego kraju, bo przecież jest takie piękne, wożę również takie breloczki na prezenty, a na przedzie motocykla wylądował wielki orzeł. Nie każdy rozpoznaje polską flagę na ramieniu. Rodzinę mam bardzo wyrozumiałą, zawsze mogę liczyć na wsparcie wszystkich, więc mogę skupić się w tym czasie po prostu na osiągnięciu celu. To bardzo ważne mieć wolną głowę. Tyle, i po przygotowaniach. Tak to jakoś jest, że im więcej się podróżuje, tym przygotowania trwają krócej.
Nie da się przygotować na wszystko, zabrakło wam czegoś? Z czym mieliście największy problem?
Myślę i myślę i nic nie przychodzi mi do głowy. Oczywiście masz rację, że nie da się przygotować na wszystko.Może po prostu to, co nas spotkało, nie było na tyle kłopotliwe i umieliśmy sobie z tym poradzić, albo po prostu nasz mechanizm adaptacji zadziałał prawidłowo i nic nie wryło się w pamięć.
A tubylcy? Po obejrzeniu Twoich relacji video miałem wrażenie, że byli bardzo gościnni.
Tak, jakoś mamy to szczęście, że przyciągamy głównie dobrych ludzi. Rzeczywiście ze strony mieszkańców każdego kraju, przez jaki przejeżdżaliśmy, spotykaliśmy się z miłymi gestami już na Ukrainie czy w Rosji. To są czasem proste rzeczy. Tam ludzie nie mają z tym problemu, aby podejść i zapytać, na przykład na stacji benzynowej, skąd jedziesz, jaki jest cel podróży i życzyć szczęśliwej drogi. Jedno pytanie powtarzało się prawie w każdym kraju przez jaki jechaliśmy – ile kosztuje ten motocykl. Niezależnie czy to chodziło o BMW czy Suzuki. Z reguły podawaliśmy zaniżoną wartość, aby nie kłuć w oczy, bo ludzie tam żyją czasem bardzo biednie. Ale widać było, że to była głównie czysta ciekawość, nic więcej.
Ali w Kazachstanie w Szymkent, tak, długo będziemy to pamiętać, bo poświęcił nam kilka godzin, aby znaleźć odpowiedni nocleg dla nas i naszych motocykli. A zapytałem go po prostu czy wie gdzie moglibyśmy zanocować? Na koniec podał nam numer telefonu do swojego przyjaciela w miejscowości, przez którą mieliśmy jechać następnego dnia, z zapewnieniem, że w razie kłopotów mamy się na niego powołać. Kiedy dziękowaliśmy powiedział tylko – to Kazachstan! Ale to Max przebił chyba wszystkich. Kiedy kończyło się nam paliwo na jakimś pustkowiu stanął przy nas i powiedział żebyśmy się nie martwili, że pojedzie po paliwo dla nas, a do najbliższej stacji było około 200 km. Kupił nam paliwo, po butelce zimnej wody i nie wziął żadnych pieniędzy. Zgadnij co powiedział… to Kazachstan! Ludzie są dobrzy, wszędzie.
A na co trzeba było najbardziej uważać?
Ciężko określić jednoznacznie. W podróży człowiek jest zawsze w jakimś tam stopniu czujny. Stajesz się trochę jak taki zwierz na sawannie, mimowolnie wypatrujesz i przewidujesz. Jak się zastanowić, to nawet jak śpisz, jesteś na lekkim standbayu. Jak odpowiednio się zachowujesz, potrafisz przewidywać i sam nie ściągasz na siebie kłopotów, to podróż w tamte strony nie różni się niczym pod tym względem od tej na zachód. Przecież motocykl mogą ukraść wszędzie, a jak się zastanowić, to chyba w górach Pamiru jest nawet bezpieczniejszy.
Uważać trzeba na wszelkie odprawy i celne papiery – to świętość i wszystko musi być w najlepszym porządku. To kraje przesiąknięte biurokracją i każda pieczątka jest ważna. Była taka sytuacja, że Andrzej musiał zostawić motocykl, już po odprawach i przekroczeniu granicy. Wrócić się pieszo z powrotem po pieczątkę do Uzbekistanu chyba. Zorientowaliśmy się oglądając papiery, że pogranicznik odbił tylko kawałek okrągłej pieczęci, bo inny kwit podszedł pod stempel. Na szczęście udało się uprosić, aby żołnierz odeskortował Andrzeja tam i z powrotem.
Jak ważne są to sprawy dowiedzieliśmy się kiedy nie chciano nas wypuścić z Rosji na Łotwę. Mieliśmy dokumenty celne na motocykle, które wyglądały zupełnie inaczej niż te jakie zwykle widywała celniczka w okienku. Nie rozumiała, że takie nam dano w Kirgistanie, powiedziała, że nas nie wypuści i już. Spędziliśmy tam sporo czasu i wisiało już nad nami widmo nocowania na granicy. Wreszcie przyszedł jakiś oficer i pokazał błąd, wskazał kolejno okienka w jej komputerze do kliknięcia i sprawa się szczęśliwie wyprostowała.
Miesiąc w trasie, na odludziu, z dala od domu, dwóch facetów. Było ciężko?
Tak, miesiąc w podróży… to długo i krótko jednocześnie. Po kilku dniach przestawiasz się na taki stan, zwany stanem bycia w podróży. Wszyscy o tym wspominają. Przewartościowujesz swój sposób postrzegania świata, problematyczne sytuacje z życia codziennego przestają być ważne. Jeśli tego nie potrafisz, nigdy nie będzie ci dobrze w podróży. Myślę, że stworzyliśmy z Andrzejem dobry duet charakterów, nie do przecenienia na takich wyprawach. Możemy na siebie liczyć i wiemy o tym obaj. Nie wylewamy na siebie żali dnia codziennego jak jest gorąco, zimno, albo mokro, albo kawy nie było. Jak ktoś się nie wyspał, bo leżał akurat na ziarnku grochu, to musi radzić sobie z tym sam, po męsku!
Zapewne taka podróż chodzi za wieloma motocyklowym podróżnikami, dlatego nasza rozmowa nie może obejść się bez tego pytania – ile i dlaczego tak dużo pieniędzy musimy przygotować na taki wyjazd?
Jak policzyć naszą podróż, to nie jest wiele. Trzeba wziąć pod uwagę 30 noclegów w różnych krajach, setki litrów paliwa, jakieś jedzenie i ubezpieczenia. Jak porównać do zachodniej Europy to nawet tanio. Przy naszym stylu podróżowania zapłaciliśmy ok. 7-8 tysięcy złotych na osobę za całość z wizami. Oczywiście dużo zależy od sposobu podróżowania, na ile jesteś elastyczny i z czym jesteś w stanie się pogodzić. Czytałem gdzieś, że najlepiej jest wysłać motocykl i samemu polecieć samolotem, taniej się nie da niż te 10 tysięcy złotych, a po drodze i tak nie ma nic ciekawego. Zastanawiam się skąd ta wiedza, że nic nie ma. My sprawdziliśmy i jest kilka błędów w takim rachunku.
Wrócisz tam jeszcze?
Nie wiem czy w same góry Pamiru, choć pominięty Korytarz Wachański bardzo kusi. Z pewnością będę próbował dalej realizować plany podróżnicze w tamtym kierunku.
Zakochałeś się w dzikiej Azji, czy ta podróż do Pamiru uświadomiła Cię, że zdecydowanie bardziej wolisz cywilizowaną Europę?
Wschód jest niezwykle ciekawy, tak różny od naszego unijnego domu, na każdym kroku spotykasz coś innego. Jeśli mógłbym wybierać, jeździłbym na razie tylko w tamtą stronę. Świadczą o tym chociażby wizy w moim paszporcie. Są tam również takie, które nie miały okazji być wykorzystane. Plany nie zawsze idą po myśli i trzeba czasem przełknąć łyżkę soli. Myślę jednak, że takie nauki wzmacniają, a później zwycięstwo będzie smakowało tylko lepiej.
A jeśli nie GS, to…
To proste, inny GS.. albo Africa!
Wspaniały bardzo pragmatyczny wywiad. Wiele przydatnych informacji dla ewentualnych przyszłych podróżników. Brawo Jarcco!!
Świetny wywiad. A Jarcco oglądam i podziwiam od dłuższego czasu. Brawo
Cześć
Dziękuje za ciekawy i inspirujący wywiad.
Jestem z Gdańska i chętnie był zamienił kilka słów z Jarcco.
Czy możecie udostępnić kontakt?
pzdr
Piotr