Nie tak planowaliśmy ten wyjazd z moim synem oraz kolegami i partnerką jednego z nich. Pierwszy dzień zepsuła nam nieprzyjemna sytuacja. Zatrzymaliśmy pijaną kobietę kierującą autem i chcąc nie chcąc dotknęliśmy tego, z czym jej bliscy zmagają się na co dzień. Nasza decyzja przysporzyła im sporo problemów, ale jednocześnie być może pozwoliła uniknąć znacznie poważniejszych wydarzeń. Przyznaję, że na początku nie wiedziałem co zrobić, ale ta sytuacja ustawiła mnie chyba w tym temacie na resztę życia.
Motocyklowy weekend jakich wiele. Podróżuję z moim 10-letnim synem na plecaku. Prowadzę grupę. Jazda od atrakcji do atrakcji, a między nimi winkle, natura i błogi nastrój. Nagle maraton wyprzedzania i bycia wyprzedzanym zaburza małe, miejskie auto, do którego dojeżdżam. Jego kierowca jedzie w chaotyczny sposób. Na prostych nie trzyma linii prostej. To łapie pobocze, wyrzucając spod kół piach i kamienie, to niebezpiecznie zjeżdża na przeciwny pas. Zakręty bierze na kwadratowo, z wciśniętym na stałe hamulcem. Przez kilka kilometrów, kiedy jadę za nim, szczęśliwie udaje mu się wyminąć kilkanaście pojazdów jadących z naprzeciwka, choć parę razy szykuję się już na przykry widok. Na wszelki wypadek mocno zwalniam i trzymam się z daleka, na wypadek jego zderzenia z kimś, kto akurat miał strasznego pecha.
Zatrzymanie obywatelskie
Kiedy wjeżdżamy do pierwszej miejscowości (celowo nie podaję nazwy), auto nieco zwalnia. Korzystając z wolnego przeciwnego pasa zrównuję się z samochodem i patrzę przez boczną szybę. Kobieta, dosyć młoda. Wyraz twarzy i pusty wzrok nie pozostawiają wątpliwości, że jest albo pijana, albo chora. W każdym razie na pewno niezdolna do prowadzenia pojazdu. Pokazuję koledze jadącemu za mną, by przyblokował ją z boku, ja wjeżdżam przed nią. Obaj delikatnie zwalniamy, kierująca samochodem na szczęście też. W końcu zatrzymujemy się, schodzę z motocykla i od razu podchodzę do drzwi auta. Korzystając z uchylonej szyby wkładam rękę do środka i stanowczo żądam oddania kluczyków. Kobieta, mocno zamulona i jednocześnie zaskoczona, wyciąga je ze stacyjki i oddaje.
Siada na ławce przy chodniku i od razu zaczyna nas błagać, żebyśmy nie wzywali policji. Że wie, co zrobiła, że ma ciężką sytuację rodzinną i dzisiaj nie wytrzymała. Wsiadam do jej auta i przeparkowuję je na pobliski wyjazd z posesji. Wracam, kolega i jego pasażerka dyskretnie pilnują coraz bardziej pobudzonej i histeryzującej kobiety. Dzwoni po męża i wciąż prosi, żeby oddać mu auto i nikogo nie powiadamiać. Ja niestety jestem dosyć „miętki”, generalnie współczuję ludziom w trudnej sytuacji i przez chwilę mam wątpliwości, co zrobić. Jest mi jej zwyczajnie szkoda.
W końcu coś się dzieje we wsi
Natomiast kolega od razu dzwoni na 112. To samo zrobili inni przejeżdżający tamtędy kierowcy, którzy widząc postawione pod kątem auto i dwa motocykle na światłach awaryjnych, powiadomili służby o prawdopodobnym wypadku. Dlatego po chwili przyjeżdżają na miejsce radiowóz i karetka na sygnale, a w drodze jest podobno straż pożarna. Wyjaśniamy ratownikom i policjantom, co się wydarzyło, parę telefonów i karetka odjeżdża. We wsi poruszenie, mieszkańcy pobliskiego domu spontanicznie wychodzą z drabiną zbierać czereśnie z drzewa i zbierają je oczywiście stale odwróceni w naszą stronę…
Dalej standard – badanie kierującej, spisywanie naszych zeznań. Przybyły na miejsce mąż kobiety jest zaskakująco spokojny, choć wcześniej zastanawialiśmy się, czy nie trzeba będzie radzić sobie z agresorem, bo bywa i tak. Przyznaje, że jego żona ma problem z alkoholem. Przyjechała również jej prawie dorosła córka, która z jednej strony pociesza matkę, a z drugiej wyrzuca jej, jak mogła zrobić coś tak głupiego. Policjanci przy nas pierwszy raz badają kobietę alkomatem. Wynik jest sporo wyższy, niż podany później przez lokalną prasę oficjalny pomiar ze szpitala, do którego została przewieziona na badanie krwi. W każdym razie – i tak wartość wielokrotnie ponad dozwoloną.
Policjanci kończą czynności i odjeżdżają, bez „dziękuję” czy choćby „do widzenia” w naszą stronę. Laweta zabiera auto. Słuchając rozmów funkcjonariuszy z tymi ludźmi zastanawialiśmy się, czy oni wszyscy się nie znają i czy policjanci nie próbowali jak najbardziej załagodzić sytuacji zatrzymanej kobiety. Tego już się pewnie nie dowiemy.
Bez dumy z obywatelskiej postawy
Jakie buzowały we mnie emocje w czasie i bezpośrednio po tym wydarzeniu? Na pewno żadna duma z bohatersko wypełnionego obywatelskiego obowiązku. Przede wszystkim straszny niesmak, na granicy wymiotów, że do takiej sytuacji w ogóle doszło. Pomijam już fakt, że siedzieliśmy tam ze dwie godziny i na nocleg dotarliśmy po zmroku, jadąc wiejskimi drogami z przeskakującą zwierzyną. Miałem autentycznego „kapcia w gębie” na myśl o tym, że jakaś rodzina, pozornie normalna, funkcjonuje z takim odbezpieczonym granatem. Z bliską osobą, której non stop trzeba pilnować, bo znów coś odwali.
Ja naprawdę współczuję tej kobiecie, bo jest chora. Alkoholizm to choroba. Współczuję jej sytuacji rodzinnej, o której opowiadała, próbując uniknąć zatrzymania przez policję. Chwilę z nią rozmawiałem, tłumacząc, że jeśli teraz oddam kluczyki jej mężowi albo córce, to ona za parę dni zrobi to samo. Bo to tak działa, taki jest schemat. Od ciągu do ciągu.
Tak trzeba, bez wątpliwości
Przez kilka godzin mocno biłem się z myślami, czy zrobiliśmy dobrze. Czy nie trzeba było dać szansy tej rodzinie, która i tak ma mocno pod górę. Może samo zatrzymanie przez nas byłoby dla nich wstrząsem i impulsem do działania, do leczenia? Z drugiej strony, bardzo nie chcę, żeby to zabrzmiało górnolotnie, być może właśnie uratowaliśmy życie tej kobiety i innych postronnych osób? Jak powiedział policjant, w wypadkach spowodowanych przez pijanych, sami pijani giną rzadziej niż inni uczestnicy zdarzenia. Elastyczni są, zwiotczeni…
Po powrocie do hotelu, mocno przybici, jemy kolację i rozmawiamy o tym, co się dzisiaj stało. Wracam do pokoju i czytam tragiczne wiadomości na portalach newsowych. Dzień wcześniej pod Łęczycą pijana kierująca autem zabiła 24-letniego motocyklistę. Pod Warszawą pijany motocyklista wyjechał na czołówkę z kilkoma samochodami. Dalej, pijany ten, pijany tamten… Już wiem, że nie zrobiliśmy nic, z czego można być dumnym, ale postąpiliśmy słusznie. Priorytetem jest po prostu życie ludzkie, a nie komfort jednostek z problemem. Zero tolerancji, „first things first”. Całemu światu nie pomożemy. A może ta kobieta kiedyś zrozumie, że to własnie jej pomogliśmy najbardziej?
Tradycja czy choroba?
Zaczynam też coraz wyraźniej dostrzegać, jak wielkim syfem są w Polsce cięższe i lżejsze odmiany „benzyny”. Nie tylko chore picie, ale też stała obecność alkoholu w naszym życiu. Jako anegdotka, jako mem. Jakież śmieszne i pocieszne są te puste małpki – pod ławką, przy śmietniku, wciśnięte w ogrodzenie – których sprzedaje się u nas podobno trzy miliony dziennie. Wjeżdżasz do uroczego miasteczka z pięknie odrestaurowanym rynkiem, a przy rynku rozświetlone „Alkohole Świata”, „Świat Alkoholi”, „Alkohole 24”, „Sklep Spożywczy i Monopolowy”… Nie mówiąc o otwartych 24/7 stacjach benzynowych z być może tylko jednym rodzajem benzyny i diesla, za to z półkami uginającymi się od magii uwięzionej w szkle.
Nie jestem abstynentem. Piję ze znajomymi na spotkaniach w lokalach i na imprezach, w trasie lubię zimne piwko do kolacji po całym dniu jazdy. Natomiast nie upijam się. I chyba przez kilka najbliższych tygodni będę miał gruby absmak myśląc o sięgnięciu po alkohol. Ostatnio miałem tak po obejrzeniu filmu „Pod mocnym aniołem”. Wstrząs i kilka tygodni bez ani kropli „cedwahapięćoha” w ustach. Może tym razem ten okres się przedłuży i tak mi już zostanie?
Następnego dnia przed południem pijemy kawę w jednym z popularnych portów żeglarskich. Obok grupa młodych, skacowanych żeglarzy zamawia późne śniadanie. Na ich stół najpierw wjeżdża wóda…
PS. Coś jeszcze mrozi mnie do dziś w związku z opisaną sytuacją. Jechać za pijanym kierowcą to jedno, ale ilu z nich codziennie wymijamy jadących z naprzeciwka?