Nic nie budzi takich emocji, niezdrowych emocji, wśród części motocyklowej braci, jak chińskie jednoślady. No może z wyjątkiem elektryków, bo te potrafią odpalić prawie wszystkich. Ale nie o elektrykach chciałbym z wami porozmawiać, a właśnie o coraz mocniej rozpychających się na rynku motocyklach chińskich. Będą to sprawdzone informacje, plotki i moje luźne przemyślenia. Porozmawiajmy…
Tylko ślepy nie zauważył tego, że ostatnio rynek europejski zaczynają wprost zalewać produkty technologiczne z Chin. Te proste, typu majtki, etui na telefony czy zabawki, są już z nami od dawna i nikogo nie dziwią. Natomiast teraz przyszedł czas na bardziej skomplikowane rzeczy, od smartfonów, przez klimatyzacje i fotowoltaikę, do samochodów osobowych, kamperów i… motocykli. Produkty te są coraz lepsze, w niektórych sektorach dorównują już jakością amerykańskim, japońskim czy europejskim odpowiednikom; w innych już je nawet prześcigają. A jak jest z motocyklami?
Japoński przykład
Historia lubi się powtarzać. Patrząc na to, co dzieje się z produktami chińskimi obecnie, nasuwa mi się przykład Japonii. Kraju zniszczonego przez drugą wojnę światową, który, dostawszy w końcowej jej fazie dwie bomby atomowe na głowę, z imperialnego imperium spadł do roli wasala, podzielonego przez okupujące jego teren zwycięskie mocarstwa.
Odbudowę gospodarki od czegoś trzeba było zacząć. Najpierw zaczęto produkcję tanich, słabej jakości, masowo wytwarzanych rzeczy. Japońskie wytwory zaczęły zalewać świat. Mój pradziadek ostrzegał mojego małoletniego wtedy ojca (lata 50.) przed słabej jakości produktami z kraju wiśni kwitnącej, nazywając je japońską tandetą. Jednak ten uparty i zdolny azjatycki naród na tym nie poprzestał.
Japończycy, mając dostęp do zachodniej technologii (żołnierze z Wielkiej Brytanii i USA przez siedem lat przebywali w swoich strefach okupacyjnych, razem z zachodnim sprzętem, nie tylko wojskowym) zaczęli ją po prostu kopiować. Amerykańskie odbiorniki radiowe w rękach sprytnych Japończyków przekształciły się w potęgę technologiczną znaną od lat 80. na całym świecie. Brytyjskie motocykle natomiast posłużyły japońskim inżynierom najpierw jako wzór do naśladowania, potem ulepszania, a w końcu zdetronizowania ich twórców. O autach nawet nie wspomnę.
Chińczycy, trochę inną drogą, ale dochodzą obecnie w miejsce, w którym w latach 70. znaleźli się Japończycy. Są według mnie tuż przed momentem eksplozywnej ekspansji i tego, że będziemy już niedługo pożądać chińskiej motoryzacji, tak jak pożądamy obecnie tej japońskiej. Dlaczego?
Chińska fala wznosząca pogrąża europejską konkurencję?
Europejczycy mają problem. Na własnej piersi wyhodowali sobie konkurencję, z nonszalancją, jaka tylko może charakteryzować byłych panów świata, nie doszacowali zagrożenia ze strony przeciwnika. Może nie przeciwnika, ale przyszłego konkurenta. Już ponad dekadę temu wszystkie marki zaczęły zachłystywać się tanią siłą roboczą Dalekiego Wschodu, a dokładniej Państwa Środka. Kto by nie chciał produkować za pół darmo, nie obniżając przy tym ceny produktu? Dochodził tylko daleki transport, a tak wszystko było tańsze. Europejscy producenci motocykli zapatrzeni na koncerny samochodowe, lub nawet będący ich częścią, obniżali koszty produkcji na potęgę, patrząc na zieleninę tabelek excela, pokazującą wzrosty przychodów nawet przy braku wzrostu sprzedaży. Cudownie.
Wszystko jednak ma swoją cenę. Chińskie prawo zostało skonstruowane tak, że każdy zagraniczny producent korzystający z dobrodziejstw krajowych fabryk, musi pogodzić się z tym, że po jakimś czasie (bodajże dekada) produkowana technologia przechodzi na własność kraju, w którym powstaje. Kto by się przejmował tym, co będzie za 10 lat? Zresztą przecież technologia ta będzie już nieaktualna, a my, panowie świata, już na pewno wprowadzimy takie innowacje, że tych staroci nikt nie będzie chciał kupować.
Niestety – wprowadzanie europejskich norm spalin sprawiło, że rozwój konstrukcji silników spalinowych dla wielu producentów stał się po prostu nieopłacalny. Po co rozwijać coś, co jest regularnie kastrowane przepisami, a za kilkanaście lat ma w ogóle zniknąć z rynku… I tak rozwój jednostek napędowych naszej motoryzacji może nie stanął, ale wyraźnie spowolnił. Wyścig w stronę osiągów za to wyhamował całkowicie, a producenci zaczęli nam wmawiać, że silniki dwucylindrowe są sportowe…
I teraz wchodzą Chiny, całe na biało…
Są dwie drogi. Jedna to wykupienie marki, znanej w Europie i na całym świecie i produkowanie swoich pojazdów pod nią właśnie. Druga to wypromowanie własnej marki. No dobra, ale trzeba mieć produkt. I Chińczycy go mają. Wystarczyło wykorzystać doświadczenie z budowania pojazdów dla większości marek europejskich, japońskich i amerykańskich. Do tego dodać własną innowacyjność i technologię, do której mają już pełne prawo po upływie ustawowego czasu.
Jeden z polskich dealerów motocykli marki Husqvarna powiedział mi, że po zamówieniu oryginalnych części silnikowych przychodzą one w plastikowych opakowaniach oznaczonych od razu następującymi markami: KTM (pomarańczowy KTM), Husqvarna (niebieski KTM), GasGas (czerwony KTM), CFMoto (chiński KTM) i Kove (także chiński KTM). Do niedawna mówiło się, że tylko chiński pojazd ma wszystkie części oryginalne. Pytanie jakie części ma nowy KTM czy Huska?
Drugim producentem, który podcina sobie gałąź na której siedzi, jest BMW. Marka Voge, należąca do koncernu Loncin, produkującego od dekad silniki i części dla BMW, wypuszcza na rynek europejski swoje dużo tańsze odpowiedniki niemieckich jednośladów. A co, wolno im.
Nie tylko cena czyni cuda
Kiedy polscy importerzy chińczyków zrozumieją kilka rzeczy, na krajowym rynku maszyn zacznie się robić naprawdę gorąco. Niezły produkt to jedno, ale drugie to zawarta umowa długoterminowa między kupującym nowy jednoślad, a importerem właśnie. Kupując motocykl kupuję wraz z nim dostęp do dobrej sieci serwisowej z wykwalifikowaną obsługą, dostęp do części zamiennych, skuteczną ochronę gwarancyjną oraz… politykę cenową zapewniającą jak najmniejszą utratę wartości kupionego przeze mnie pojazdu. W tym momencie mam wrażenie, że te aspekty często są jeszcze w powijakach, a dobry pojazd w świetnej cenie to dla wielu pragmatycznych Polaków jest zdecydowanie za mało.
Dlaczego testujemy chińczyki
Chcemy być po prostu na bieżąco, nie chcemy przegapić momentu, w którym pojazdy te zaczną być lepsze od konkurencyjnych. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że obecnie nie są jeszcze lepsze. Nie całościowo. Są pewne aspekty, w których już teraz górują nad motocyklami renomowanych producentów, ale moment w którym będę marzył o zakupie chińskiego motocykla jeszcze nie nadszedł. Wiem jednak, że to prędzej czy później nastąpi i nie chcę tego przegapić.
Coraz lepsze
Tak, chińskie motocykle są coraz lepsze, przy tym często zachowując naprawdę rozsądną cenę. Jak to możliwe? Chińczycy zdobywają rynek, chcą dawać najlepszy możliwie produkt, by wykroić dla siebie najwięcej rynkowego tortu w przyszłości. Budują marki, budują zaufanie. Pojazdy nie mogą się psuć, bo są na cenzurowanym. Problemy z jakością KTM-a, wpadki Japońskiej Wielkiej Czwórki, czy, legendarnych już, włoskich motocykli, ludzie wybaczą, wybaczają i nadal będą kupować ich produkty za ogromne pieniądze. Chińczycy też nie będą sprzedawać zawsze tak tanio i na pewno dążą do zrównania cen z konkurencją, szczególnie wtedy, gdy ich produkty będą lepsze od nich.
Czekam na to i obiecuje wam, że pierwszego chińczyka, który zwali mnie z nóg po jeździe testowej, po prostu kupię. Jesteście uprzedzeni do chińczyków? A może myślicie podobnie do mnie? Porozmawiajmy…