Wyprawa Yamahą Dragstar i BMW R 1200 GS przez Ukrainę w poszukiwaniu własnych korzeni.

-

Ukraina? Przecież tam wojna! Rosjanie zajęli Krym zaledwie rok temu. Znajomi pukają się w głowy i odradzają niebezpieczny rejon ale mnie coś gna na wschód.

Tekst: Marek Zarzycki, zdjęcia: Marek Zarzycki, Tomasz Wanowicz

W związku z aktualnymi, tragicznymi wydarzeniami w Ukrainie, przypominamy nasze teksty, które zostały napisane w wyniku podróży po tym kraju. Przenieśmy się w miejsca, z których część już nigdy nie będzie taka sama jak wtedy… Poniższy tekst powstał 21.02.2016.

Razem z moim przyjacielem Tomkiem “Wanią” wsiadamy na motory i po 22 latach znów razem ruszamy w trasę. Nasz plan to powtórka przygody sprzed lat, kiedy to na Jawach 350 TS wyruszyliśmy z Wałbrzycha nad Bałtyk. Wtedy była to dla nas wielka wyprawa, dziś motory mamy trochę lepsze, więc i trasa nieco dłuższa. Na szczęście zapał pozostał ten sam.

Chcemy odwiedzić Kresy Wschodnie, skąd pochodzą moi rodzice, i miejsce jednej z największych katastrof XX wieku – Czarnobyl.

Pierwsze spotkanie

Ukraina Zarzycki(21)Przez emocje w nocy prawie nie śpię, a pobudka o 6.00. Setny raz sprawdzam bagaż i w końcu wyruszam z Wrocławia. Pogodę mam piękną, banan na twarzy, a mój Dragstar sunie jak po sznurku. W Krakowie spotykam się z Wanią, krótko omawiamy szczegóły wyprawy, zjadamy domowy obiad i jazda. Początkowo w planach mamy nocleg w okolicach Przemyśla, ale szybko to weryfikujemy. Jedzie się tak przyjemnie, że te parę kilometrów od granicy do Lwowa nie sprawia różnicy.

Na granicy w Korczowej jesteśmy około 15.00. Przeciskamy się pomiędzy sznurami samochodów oczekujących na przekroczenie granicy i dojeżdżamy do miejsca odprawy. Tutaj spotykamy się z miłymi gestami ze strony celników zarówno polskich jak i ukraińskich – przepuszczają nas szybko, a Polak daje nam jeszcze rady związane z jazdą po ukraińskich drogach. Sugeruje aby przygotować drobne dolary na łapówki dla milicji. Radzi też w Odessie nie afiszować się z polskimi emblematami na motorach aby nie kusić rosyjskich mieszkańców, u których ostatnio wzrastają nastroje antypolskie.

Już pierwsze kilometry na Ukrainie wywołują u mnie uśmiech – samochody, które mijamy na samym początku to Wołga i Kamaz, czyli mała powtórka z historii motoryzacji.

Ukraina Zarzycki(22)Po dwóch godzinach dojeżdżamy do Lwowa, gdzie mamy zamiar spać w hostelu. Jazda po Lwowie to niezłe wyzwanie. Panuje duży ruch, brukowane drogi poprzecinane są torami tramwajowymi, a wystające studzienki na przemian z głębokimi wyrwami dają niezłego kopa. Dzięki adrenalinie w jednej chwili zapominam, że mam za sobą już ponad 600 km. Na szczęście dzięki nawigacji nie błądzimy i po parunastu minutach jesteśmy na miejscu.

Zakwaterowanie odbywa się błyskawicznie, nie licząc wnoszenia na trzecie piętro całego bagażu, i około 20.00 wyruszmy na lwowski rynek zjeść kolację. Zwiedzać będziemy, kiedy przyjedziemy tutaj w drodze powrotnej.

Spotykamy wiele grup młodych Polaków, którzy przyjechali hucznie świętować wieczory kawalerskie i panieńskie. Lwów to miasto, które żyje – niezliczona ilość restauracji, masa młodzieży, a zewsząd słychać śmiech. Swoim klimatem zabawy rynek Lwowa przypomina mi nasz wrocławski rynek, tylko tutaj jest dużo taniej.

Atomowe miasto

Około 7. jesteśmy już spakowani i wjeżdżamy na rynek aby zjeść śniadanie. Dzisiejsza trasa Lwów – Kijów wydaje się prosta, ale bliżej południa upał staje się coraz bardziej dokuczliwy, a remonty dróg sporo nas spowalniają. Na szczęście fajne krajobrazy umilają postoje. Nie potrafimy też obojętnie przejechać obok pięknych cerkwi oraz monumentalnych pomników przypominających o historycznej potędze ZSRR, więc trasa przebiega spokojnie i z wieloma postojami.

Ukraina Zarzycki(4)Po 7 godzinach docieramy do Kijowa. Mamy małe zamieszanie z noclegiem, bo zarezerwowany wcześniej hostel nie ma naszej rezerwacji, ale już po chwili Wania znajduje świetny hotelik 100 metrów od Placu Wolności. Miejscówka pierwsza klasa, pomimo że usytuowana w suterenie. Właścicielem jest Ormianin, który kilka lat pracował w Polsce, więc jesteśmy miło przyjęci.

Od dzisiaj przez trzy dni na Ukrainie odbywa się prawosławne święto Trójcy Świętej, w związku z tym główna ulica Kijowa jest zamknięta dla ruchu i trwa wielki festyn. My jednak my musimy iść spać – przed nami jutro intensywny dzień.

Niedziela zapowiada się fascynująca. Wyjazd busem o 7 rano. Mamy małą wtopę – liczyliśmy na rosyjskojęzycznego przewodnika, a tu Amerykanie, Kanadyjczycy i Szwedzi, dla mnie to niestety trochę gorzej. Dogadujemy się jednak że ukraiński przewodnik będzie nam tłumaczył jeśli czegoś nie zrozumiemy. Po około dwóch godzinach docieramy do Zony.

Ukraina Zarzycki(6)Pierwsza zamknięta strefa jest około 20 kilometrów od elektrowni. Jest to strefa wojskowa – tu znajduje się garnizon, kantyna, sklep oraz cmentarz i pomnik upamiętniający katastrofę i ofiarność strażaków. Powoli zbliżamy się do elektrowni. Kiedy patrzę z daleka przypomina mi się smak jodu, który nam kazali pić w szkole po katastrofie w 1986 r.

Przechodzimy przez wiadukt, a kierowca zaczyna wrzucać do wody wcześniej zakupione ciastka. Po paru sekundach oczom naszym ukazują się „potwory”, które w mig połykają słodkości. Te cztero-, może nawet pięciometrowe sumy dają do myślenia czy to nienaruszona latami natura czy może już mutacja. W końcu docieramy do Strefy Zero i z lekkim strachem patrzymy na rdzewiejący stary sarkofag, w którym kryje się rozszczelniony reaktor.

Nie wygląda to zbyt dobrze, jednak otuchę w serce wlewa budowana tuż obok „arka” czyli nowoczesna kopuła, która ma przykryć cała elektrownię i zabezpieczyć na następne 100 lat. Wielka srebrna konstrukcja wygląda solidnie. Czarnobyl to miejsce katastrofy, jednak największy dramat rozegrał się parę kilometrów dalej w 50-tysięcznym mieście Prypeć. To “Atomowe Miasto”, bo tak była nazywana Prypeć, powstało dzięki elektrowni i przez nią też zostało wyludnione. Ludność ewakuowano po ponad dobie od wybuchu, co doprowadziło do ogromnego napromieniowania mieszkańców.

Ukraina Zarzycki(9)Do dziś nieznana jest skala chorób oraz liczba ofiar, bo tych, których zabiła choroba popromienna nie da się policzyć. Odwiedzamy szkołę, dom kultury, szpital, basen i charakterystyczne wesołe miasteczko. Chodząc po Prypeci mam wrażenie, że jestem w muzeum. Fascynujące jest jak miasto powoli przejmowane jest przez przyrodę.

Wsiadamy do busa i mijając „rudy las”, gdzie rośliny są tak napromieniowane, że ponoć w nocy świecą, docieramy do „Oka Moskwy”. Jest to wysoki na 150 metrów i długi na 300 metrów radar pozahoryzontalny, który miał ostrzegać Moskwę przed atakiem rakietowym w okresie zimnej wojny. Po katastrofie w elektrowni praca anteny stała się niemożliwa, ponieważ radioaktywny pył został wchłonięty przez system wentylatorów i cała podziemna baza przestała nadawać się do użytku.

W drodze powrotnej zjadamy obiad w kantynie i po przejściu bramek badających napromieniowanie wracamy do Kijowa.

Wieczorem idziemy się na Majdan, gdzie wciąż trwa zabawa, gra muzyka, ludzie tańczą – po prostu sielanka. Bardzo mnie to dziwi, przecież na wschodzie Ukrainy trwają regularne walki, o czym codziennie słyszymy i widzimy to w ukraińskiej telewizji. Widząc kobiety zbierające pieniądze dla żołnierzy walczących w obwodzie donieckim podchodzimy i wrzucamy parę hrywien. Z rozmowy wynika, że są to matki chłopców, którzy walczą na wschodzie. W związku z brakiem finansowania działań wojennych przez rząd cywile w całym kraju zbierają pieniądze na sprzęt, jedzenie, środki higieny.

Ukraina Zarzycki(3)Pytamy dlaczego to tak wygląda, że tam giną ludzie, a tu balują. Odpowiedź mnie zaskakuje: – Ja nie wiem co z nami będzie. Dzisiaj tu jest Ukraina, a jutro może być Rosja, może być Polska. Włos się jeży na głowie jak ten naród jest zagubiony. Wieloletnia radziecka propaganda i późniejsze skorumpowane rządy doprowadziły do ogromnej niepewności co do przyszłości narodowej. Mieliśmy nie poruszać tematów politycznych, ale tutaj na Majdanie niespełna półtora roku po rewolucji tych tematów nie da się uniknąć.

Święto w stolicy

Założycielem Kijowa jest kniaź Kij, pochodzący z Polan Wschodnich. Gród założył wraz z młodszymi braćmi – Chorywem i Szczekiem oraz siostrą – Łabędziem. Tak brzmi stara legenda, a jak to jest dzisiaj? Od samego rana zwiedzamy Majdan i okolice, wszędzie widać miejsca upamiętniające tragiczne wydarzenia sprzed roku.

Około 10 decydujemy się na wyjazd i zwiedzanie posiadłości byłego prezydenta – Wiktora Janukowycza. Posiadłość – muzeum położona jest pod Kijowem, wstęp kosztuje 50 hrywien. Zaraz po wejściu przez główna bramę czarują nas przepiękne ogrody, kaskady i fontanny, jednak po 20 minutach oglądania coraz bardziej wymyślnych ogrodów spacer zaczyna nas nudzić. Nawet prywatne zoo czy statek nie dają pełnej satysfakcji z wycieczki tym bardziej, gdy okazuje się że nie wejdziemy do środka willi, bo musi uzbierać się odpowiednia liczba zwiedzających. Przez okna oglądamy wielki przepych wnętrz, ale to nie to samo.

Ukraina Zarzycki(15)Wracamy do Kijowa. Upał daje się we znaki, więc decydujemy się na kąpiel w zimnym nurcie Dniepru. Szeroka piaszczysta plaża miejska otoczona drzewami daje nam to, czego potrzebujemy. Tutaj planujemy dalszą część dnia. Zaczynamy od przejażdżki starą kolejką linową co daje nam dużą satysfakcję i ratuje przed wspinaczką pod górę. Dalsze kroki kierujemy w stronę Soboru Sofijskiego , Soboru Mądrości Bożej i monastyru św. Michała Archanioła. Miejsca te swoim pięknem powalają z nóg nawet takiego laika sztuki cerkiewnej jak ja.

W związku ze świętem Trójcy wszędzie słychać śpiewy. Ogromna liczba stoisk kusi skarbami ludowej sztuki ukraińskiej. Stolica się bawi. Jeszcze tylko kilka zdjęć na tle złotej bramy, na której według legendy Bolesław Chrobry uszkodził Szczerbiec w czasie wyprawy na Ruś Kijowską, i wracamy na Majdan. W jednej z licznych restauracji na Chreszczatyku zjadamy świetny barszcz czerwony i udajemy się do pokoju na zasłużony odpoczynek.

Odessa kontrastów

Wstajemy skoro świt i około 6.30 startujemy, bo przed nami 500 km jak przewidujemy w piekielnym upale. Robimy rundę honorową wokół Majdanu w pełnym rynsztunku, a na pożegnanie z Kijowem spoglądamy jeszcze z daleka na gigantyczny pomnik Matki Ojczyzny i po paru minutach jesteśmy już na trasie do Odessy.

Ukraina Zarzycki(24)Droga Kijów – Odessa to prosta trasa z dwoma lub trzema pasami w jednym kierunku, w zależności od stanu nawierzchni. Niektóre pasy, których nawierzchnia jest fatalna, zostają po prostu wyłączone z ruchu. Ale i tu też gdzieniegdzie widać, że trwają prace remontowe, co daje nadzieję na lepsze. Zadziwiające są ogromne połacie zagospodarowanej ziemi po obu stronach drogi bez jakichkolwiek widocznych wiosek. Jak się później dowiaduję na Ukrainie nie przeprowadzono jeszcze reformy rolnej i nadal tam działają ogromne przedsiębiorstwa rolne przypominające kształtem kołchozy.

Im bliżej Morza Czarnego, tym bardziej doceniam pomysł porannego wyjazdu, gdyż skwar z nieba staje się dość dokuczliwy. Do Odessy wjeżdżamy koło południa i wczesna pora podsuwa nam pomysł aby najpierw pozwiedzać na dwóch kołach, a dopiero później poszukać noclegu. Podjeżdżamy pod schody patiomkinowskie, następnie traktem zamkniętym dla samochodów podjeżdżamy do Rotundy i Pałacu Woroncowa i tak na zwiedzaniu przemija nam część dnia.

O 16 znajdujemy jakiś hostel i, choć podwórko przypomina scenerię z filmu o obronie Stalingradu, wnętrze nas miło zaskakuje zarówno funkcjonalnością jak też czystością.

Ukraina Zarzycki(23)Wyruszamy na piesze zwiedzanie. Miasto przez wieki kształtowane przez wiele narodów i kultur jest pełne ciekawych miejsc. Jest to jednak niestety jedna część Odessy. Zaraz obok wspaniałych głównych szlaków turystycznych widać zaniedbane popadające w ruinę stare kamienice. Cała Odessa jest pełna kontrastów – obok wspaniałych drogich samochodów przejeżdżają rozpadające się trolejbusy, obok drogich hoteli stoją domostwa przypominające slumsy .

Historyczną aleją dochodzimy do słynnego Teatru Opery i Baletu i powoli zbieramy się do powrotu. Jedna rzecz, która także rzuca się w oczy to różnica w manifestowaniu przynależności do Ukrainy. We Lwowie czy Kijowie narodowe flagi i trójząb były wszechobecne zarówno na budynkach, środkach komunikacji, jak i na ubraniach zwykłych przechodniów. W Odessie przez cały dzień widzieliśmy zaledwie ze trzy niebiesko-żółte flagi. Myślę, że wpływ na to ma bliskość Krymu i wiele ugrupowań prorosyjskich w tym rejonie.

Ukraina Zarzycki(17)Wracamy do hostelu i podejmujemy decyzję, że jutro po kąpieli w Morzu Czarnym ruszamy w dalszą drogę.

Jak za Sienkiewicza

Poranne pluskanie w Morzu Czarnym bardzo nas orzeźwia i jest ostatnim etapem spotkania z Odessą. Planujemy dzisiaj jechać w kierunku Lwowa najbliżej jak się da oczywiście odwiedzając wcześniej wyznaczone miejsca. Wracamy magistralą M08 do Umania, tam zaraz za zjazdem w kierunku Winnicy, widząc kilkanaście budek z jedzeniem, postanawiamy zatrzymać się na posiłek.

Ukraina Zarzycki(12)Chcę tu opisać dla przestrogi zdarzenie, które się nam przytrafia. Gdy zatrzymujemy motory, ale jeszcze nie wyłączamy silników, podchodzi do nas młody mężczyzna i zaczyna wypytywać o drogę do Odessy. Pyta o stojącą tam milicję, wagi itp. Dziwi mnie dlaczego kierowca tira, bo tak się przedstawia, pyta motocyklistów z innego kraju o takie szczegóły.

Prawie w tym samym czasie podjeżdża samochód i jego kierowca pokazując mapę pyta o drogę. Tirowiec w mgnieniu oka coś mu tłumaczy i samochód z piskiem opon odjeżdża w przeciwnym kierunku. Tirowiec podnosi portfel pełen pieniędzy, który to niby gubią panowie z samochodu i proponuje nam, że znalezioną kasą podzielimy się we trzech.

Zarówno Wania jak i ja zdajemy sobie sprawę, że to jakiś przekręt, więc odkręcamy manetki i odjeżdżamy z tego miejsca. W lusterku widzę tylko zawracający samochód. Cała akcja trwa może 30 sekund, wprowadza ogromny zamęt i pewnie ma na celu w jakiś sposób obrobić nas z kasy.

Ukraina Zarzycki(36)Zatrzymujemy się po około 20 km przed restauracją, gdzie na parkingu stoi dużo ciężarówek. Dopiero tutaj, przy bardzo smacznym obiedzie, omawiamy zaistniałą sytuację. Ruszamy w stronę Winnicy, tutaj drogi stają się coraz bardziej zniszczone. Niespełna 200 km z Winnicy do Kamienia Podolskiego przejeżdżamy w 5 godzin, co najlepiej świadczy o tutejszych drogach.

Około 19 wjeżdżamy do Kamieńca Podolskiego od strony blokowiska z lat 70. Miasto jest szare i jestem trochę zdziwiony, bo tu miała się znajdować perełka w postaci twierdzy warownej. Przejeżdżamy kilka następnych przecznic. Docieramy do ciekawszego już zakątka starego rynku, a po chwili moim oczom ukazuje się jedno z najpiękniejszych miejsc całej podróży – twierdza w Kamieńcu Podolskim.

Przez wieki “przedmurze chrześcijaństwa” broniło Polski przed najazdami Tatarów i Turków. Kiedy patrzę na warownię prawdziwą zdaje mi się historia, która mówi, że jednego razu wódz turecki widząc otaczające ją 40-metrowe skały stwierdził, że twierdza jest zbudowana ręką Boga i przez Niego jest broniona, więc niech Bóg ją zdobywa; odstąpił wówczas od oblężenia.

Ukraina Zarzycki(26)Po przejeździe przez most turecki, jedyny, którym można dostać się w okolice twierdzy, zatrzymujemy się przy bardzo malowniczym hotelu „Xenia” utrzymanym w klimacie zamkowym. Widać bardzo wysoki standard wykończenia zarówno z zewnątrz jak i w środku, ale jesteśmy już zmęczeni i nie chce nam się szukać czegoś tańszego.

Jakie jest moje zdziwienie, gdy się okazuje, że za pokój dwuosobowy płacimy około 250 hrywien (około 50 zł). Zostawiamy motory na zamykanym ganku z tyłu hotelu i wyruszamy w miasto. Wieczorne wyjście jeszcze bardziej mnie upewnia o unikalności tego miejsca, a całości dopełnia nocne podświetlenie twierdzy.

W poszukiwaniu korzeni

Dzisiaj jedziemy do Lwowa. W planach mamy odwiedziny w Borysławiu i Schodnicach – miejscach urodzenia moich rodziców. Na początku dojeżdżamy do Chocimia, gdzie zwiedzamy wspaniałą twierdzę zaliczaną do siedmiu cudów Ukrainy, stanowiącą część wielkiej potęgi Rzeczpospolitej Obojga Narodów, pod którą musiała się ugiąć nawałnica turecka w 1621r.

Ukraina Zarzycki(28)Gdy wyjeżdżamy z Chocimia spotyka nas to, czego się spodziewaliśmy od momentu wjazdu na Ukrainę – kontrola milicji. Po sprawdzeniu dokumentów i motorów milicjant stwierdza, że czuć od nas alkohol. Każe nam wsiąść na motory i jechać za nim do najbliższego posterunku. Tutaj przez około 15 minut milicjanci próbują mi wmówić bez przeprowadzenia żadnych badań że chyba wczoraj popiłem. Atmosfera jest raczej miła, a rozmowa krąży cały czas wokół załatwienia ewentualnego problemu bez wypisywania dokumentów.

Moja pewność trzeźwości w końcu bierze górę i bez żadnych badań jestem wypuszczony, a panom milicjantom nie udaje się „dorobić” paru dolarów. Podobnie postępuje Wania, więc po 30 minutach ruszamy dalej.

Motovoyager
Motovoyagerhttps://motovoyager.net
Nasi czytelnicy to wybrana grupa ludzi. Motocykliści, którzy w Internecie szukają inteligentnej rozrywki, konkretnych porad lub inspiracji do wyjazdów motocyklowych. Nie jesteśmy serwisem dla każdego, zdajemy sobie z tego sprawę i… uważamy, że jest to nasz atut. Nie znajdziesz u nas artykułów nastawionych jedynie na kliki, nie wnoszących niczego merytorycznego. Nasza maksyma to: informować, radzić, bawić nie zaśmiecając głów czytelników bezsensownymi treściami.

2 KOMENTARZE

  1. …świetna wyprawa i super relacja,- gratuluje polotu i odwagi, zazdroszczę odwiedzonych miejsc. Nie wiedziałem że w Polsce można załatwić zwiedzanie Czarnobyla, szczerze mówiąc nigdy nie myślałem o tym miejscu w kategoriach wypadu motocyklowego, teraz nie będzie mi to dawać spokoju. Raz jeszcze wielki szacun,- zarówno od motocyklisty jak i również praktycznie rzecz biorąc wrocławiaka :) … .

  2. “Prawie w tym samym czasie podjeżdża samochód i jego kierowca pokazując mapę pyta o drogę. Tirowiec w mgnieniu oka coś mu tłumaczy i samochód z piskiem opon odjeżdża w przeciwnym kierunku. Tirowiec podnosi portfel pełen pieniędzy, który to niby gubią panowie z samochodu i proponuje nam, że znalezioną kasą podzielimy się we trzech.”

    Przekręt polega na tym, że samochód wraca i koleś zaczyna “szukać” swojego portfela w którym były rzekomo $ lub €. Ten miejscowy się wypiera, a szukający zażądałby od Was pokazania, że w swoich portfelach nie macie obcej waluty. Jak to się kończy nie wiem, bo ja z kumplami też daliśmy długą, nie czekając na rozwój sytuacji… Można się tylko domyślać, że pokazane portfele szybko zmieniłyby właściciela…

    A co do EKUZ, to na to nie ma co liczyć nawet na Słowacji :-) W każdym kraju UE jest inny katalog bezpłatnych świadczeń zdrowotnych (z reguły dużo skromniejszy niż u nas) i można się mocno zdziwić, jak np. za ratunek helikopterem w słowackich Tatrach przychodzi potem rachunek na kilka tysięcy zł… Jadąc gdziekolwiek za granicę Polski warto wykupić pełne ubezpieczenie Kosztów Leczenia, tym bardziej, że to z reguły kosztuje kilka zł za dzień…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

POLECAMY